Digital Dark Mark – Stanisław Bitka

Recenzja >>> Mark Lanegan Band – Phantom Radio + No Bells on Sunday EP

Mark-Lanegan-Band-Phantom-Radio (4)

Mark Lanegan jest żywą ikoną grunge’u. Dzięki temu, że od lat podąża swoją drogą, nie ciąży na nim żadna etykieta, ponadto jest już w tym momencie, że może robić co mu się żywnie podoba, nie przejmując się krytyką. Tak też nagranie albumu z muzyką, nazwijmy to, elektroniczną nie wywołało takiej burzy medialnej jak chociażby Scream, który jego kolega z Seattle (Chris Cornell) popełnił parę lat temu z Timbalandem. Ostatecznie, cokolwiek Mark nie nagra, jest dobrze. Jego głęboki baryton przykuwa uwagę słuchacza, hipnotyzuje, tak, że dopiero po kilku przesłuchaniach dostrzegamy to, co w tle. A na Phantom Radio w tle dzieje się wiele…

Phantom Radio podobnie jak poprzedni album, genialny Blues Funeral, to w dużej mierze dzieło producenta – Alaina Johannesa. Sam Lanegan w jednym wywiadów zażartował, że płyta mogłaby być wydana pod szyldem Alain Johanes Band. W istocie – producent, multiinstrumentalista, szef zespołu Eleven i jeden z najbliższych współpracowników Josha Homme’a, kolejny raz dowiódł swojego niesamowitego kunsztu. Johannes, mając za podstawę piosenki przyniesione przez frontmana Screaming Trees, stworzył dookoła nich niesamowitą aurę, przesuwając akcent z instrumentów analogowych na cyfrowe.

Pierwszy utwór – Harvest Home, to numer doskonały. Wyświechtany slogan „tradycja i nowoczesność” pasuje w tym przypadku idealnie. Okrągła gitarowa zagrywka w stylu lat 70 świetnie pasuje do kwadratowego bitu i syntetycznych brzmień. Całość ciekawie się rozwija, a refren “Black is the cololur / Black is my name” po pierwszym przesłuchaniu nie chciał mnie opuścić przez ładnych kilka dni. Im dalej w las, tym mniej gitary, a jeśli się pojawia, to bardziej jako smaczek, niż instrument prowadzący.

Jeśli jeszcze na wspomnianym Blues Funeral pojawiały się mocniejsze rockowe momenty, to na Phantom Radio jest  spokojniej. Są dwie ballady, które Mark przedpremierowo wykonał podczas audycji w legendarnym  KEXP Radio. Majestatyczny Judgment Time oraz I am the Wolf, który kojarzy się trochę z … rosyjskim romansem. Elektronika rodem z Niemiec, z ubiegłego stulecia, nadciąga w Floor of the ocean i w jednym z najlepszych momentów na płycie – The killing season. Jest też trochę luzu – Seventh day w którym pojawiają się wesołe chórki i, tak nostalgiczny, że aż na granicy kiczu, Torn red heart. Otrzeźwienie przychodzi w Death trip to Tulsa, gdzie ponad szczelnym, dusznym podkładem, Mark snuje mroczną opowieść. Krótko mówiąc jest w swoim żywiole.


EP No Bells on Sunday wyszła w limitowanym nakładzie na winylu. Do Phantom Radio została dołączona jako bonus. Otwierający Dry Iced rozkręca się powoli i wprawia w rodzaj transu, który podtrzymuje również utwór tytułowy. Dopiero potem nadciąga petarda – singlowy Sad Lover. Muzycznie oparty na kraut-rockowym „motoriku” (żwawym, jednostajnym bicie), lirycznie kawałek jest odrobinę auto-ironiczny. Bo chyba nie sposób znaleźć lepszego określenia, kiedy posępny, mroczny rockman śpiewa: “I hate when that red sun goes down / and the birds are only shadow in the pavement/ And they’re breaking up my heart I can’t evade it” ?


Niezależnie od tego, czy potraktujemy No Bells on Sunday jako zapowiedź płyty, jej dopełnienie, czy skrót, jest to pozycja godna uwagi.

Lanegan za kilka dni skończy 50 lat. Jak widać, ciągle jest płodny i otwarty na eksperymenty.  Jako ciekawostkę dodam, że część materiału została zarejestrowana na applowskiej aplikacji.

W prawdzie mam wrodzoną nieufność do muzyki, gdzie gitara nie jest najważniejsza, niemniej jednak Phantom RadioNo Bells on Sunday uważam za bardzo ciekawy rozdział w twórczości Marka. Jestem też przekonany, że utwory zyskają nowe, bardziej surowe oblicze, kiedy będą grane na żywo, zatem do zobaczenia 18 lutego w Warszawie lub dzień później w Krakowie!