Ta książka jest pęknięta.
Choć przecież piszę tu o skromnej objętościowo debiutanckiej książce z wierszami, która liczy sobie zaledwie trzydzieści pięć stron.
W poezji polskiej po roku 2000 już mieliśmy podobne przypadki. Choćby „pęknięty” debiut Radosława Wiśniewskiego Nikt z przydomkiem (2003), o którym w Rozproszonych głosach. Notatkach krytyka (2006) Karol Maliszewski pisał następująco: „Pierwszą część wypełniają wiersze instynktowne (…) drugą zaś – przemyślane struktury poetyckie autorstwa świadomego uczestnika życia literackiego, wpisującego się w dokonania rówieśników z tzw. roczników siedemdziesiątych”. Dwie rzeczy ulegają zmianie, jeśli mowa o wierszach Moniki Maciasz: życie literackie zostało zastąpione tutaj przez życie polityczne, natomiast roczniki siedemdziesiąte zostały zastąpione przez roczniki dziewięćdziesiąte. Reszta jak najbardziej się zgadza, a całe zdanie napisane przeze mnie po kilkunastu latach po Maliszewskim niech wybrzmi właśnie w ten sposób: „Pierwszą część wypełniają wiersze instynktowne (…) drugą zaś – przemyślane struktury poetyckie autorstwa świadomej uczestniczki życia politycznego, wpisującej się w dokonania rówieśników z tzw. roczników dziewięćdziesiątych”. Mało tego, zawierzyć instynktowi poleca też Katarzyna Szweda, która o wierszach debiutantki na czwartej stronie okładki pisze, że „pchają nas w zmysłową stronę świata, wypychają poza zmysły”. Pomijając już niezdecydowanie Szwedy, która, jak podejrzewam, nie do końca wiedziała, co konkretnego o wierszach Maciasz napisać, to w jednym muszę przyznać jej rację: tych wierszy nie należy odczytywać, tylko właśnie odczuwać, przeczuwać, a przynajmniej ich część. Bo w Kraju oka mamy do czynienia z pewnym interesującym procesem; przechodzeniem podmiotki od eskapizmu do czynnego, świadomego udziału w życiu społecznym.
Maciasz porzuca „krainę łagodności” w duchu Jerzego Harasymowicza i rodzinny Krasnystaw na rzecz współczesnej Polski ze wszystkimi jej wadami i ciemnymi stronami. Za moment przełomowy, który sygnalizuje wspomniane porzucenie (nie w życiu, lecz w samej książce) jest więc pierwsza jednostkowa śmierć, której podmiotka była świadkiem w dzieciństwie. Stanowi ona bolesne zburzenie fałszywego obrazu tej wyśnionej krainy (świetny wiersz Śpiączką dedykowany Jagodzie, zmarłej koleżance ze szpitala). Co więcej, śmierć ta okazuje się jedynie wstępem do licznych przeżyć, które bohaterkę spotykają w dorosłym życiu. Przypominają się debiutanckie Preparaty Przemysława Witkowskiego (2010) i jego frazy w stylu: „ściana z mleka wydaje się solidna”, czy „najgorsze skaleczenia, to przecież te drobne”, które mógłbym równie dobrze użyć w kontekście utworów Maciasz. Zresztą, konstrukcja obydwu książek jest podobna. Od bańki dzieciństwa w stronę bańki dorosłości, bo przecież zaangażowane wiersze autorki Kraju oka są jednocześnie wyrazem jej określonych sympatii politycznych.
Husaria nadchodzi, tęcza płonie,
Babilon płonie, płoną nasze polskie serca.
W nich Bozia płonie ze wstydu.
Tu się zaczyna Polska, tu koniec.
(Z okazji dnia lamusa zapal na torcie racę, s. 22)
Oczywiście, mogę napisać, że przytoczony wyżej tekst nie jest niczym wielkim i podobne tony u rówieśników pobrzmiewają dziś na pęczki (ostatnio nawet w tiszercie z Bangladeszu Aleksandry Dańczyszyn, u poetki jak do tej pory poruszającej się w zupełnie innych, bo okołomiłosnych rejestrach). Napiszę jednak, że tym, co wyróżnia książkę Maciasz spośród wydanych w ostatnim czasie jest sam proces dojrzewania, formowania się określonego światopoglądu, dochodzenia do wniosków, które mogę podsumować zdaniem: „kraina łagodności ewoluowała w kraj nie dla mnie”. Ewolucja nastąpiła z kolei za sprawą tytułowego oka, wskutek obserwacji, które poczyniła podmiotka od momentu wyjechania z rodzinnego miasta. To nie są wiersze z tezą, lecz wiersze, które dla Maciasz same okazują się zaskakujące. Atmosferę, która towarzyszy poruszaniu się po omacku już w nowej „polskiej” rzeczywistości dobrze z kolei oddają końcowe frazy utworu Operacja Eufrat:
Mijamy Emaus, mijamy kościół, mijamy urząd.
Dwa z tych podmiotów straciły sens.
Gdzieś się zgubiłam, spóźniłam.
(Operacja Eufrat, s. 25)
W tym sensie Kraj oka można odczytywać jako książkę o poszukiwaniu tożsamości, o niezgodzie na uprzedmiotowienie oraz na społeczne role z góry przypisywane kobietom przez patriarchat. Tak jakby szeroko pojęta wolność — a zarazem stabilność, której doświadczyła w dzieciństwie bohaterka utworów Maciasz, czyli w rodzinnych stronach, kiedy chłonęła świat całą sobą, wszystkimi zmysłami — została częściowo utracona wraz z wejściem w dorosłość i przeprowadzką do innego miasta. W tym kontekście walka o niezależność prowadzona przez podmiotkę, która pamięta czasy (i zapachy) dzieciństwa, jest jakby próbą częściowego odzyskania spokoju, stabilności, czyli tego specyficznego stanu ducha. Toteż jej chodzenie na protesty, o czym wspomina na kartach książki, dobrze wpisuje się w szerszy, pokoleniowy kontekst – nie tylko walki o siebie, lecz o kształt kraju, w którym im większy nacisk kładzie się na podział społeczeństwa ze względu na płeć, tym życie w nim staje się coraz mniej przewidywalne.
A jeśli już mówimy o pokoleniu, to nie mogło u autorki zabraknąć krytyki instytucji kościoła, który staje się zaprzeczeniem tego, co możemy znaleźć w świętych księgach i biblijnych przypowieściach. Maciasz wyraźnie ciągnie do mitycznego źródła, do korzeni, gdzie ma nadzieję znaleźć oparcie w jakiejś pierwotnej wiedzy, której zdobycie pozwoliłoby jej odpowiedzieć na coraz bardziej palące pytania o współczesność. W ten sposób wspomnianą „krainę łagodności” można interpretować dwojako: jako przykład domu rodzinnego, dobrze znanych stron, ale też jako przykład biblijnego wspólnotowego Raju, który został utracony. I teraz naszym wspólnym celem jest go odzyskać. Jednak jesteśmy w stanie to zrobić wyłącznie dzięki oddolnemu działaniu, oddolnym społecznym inicjatywom. Kiedy sprawy leżące w gestii opresyjnych, a przez to zbędnych instytucji (kościół, urząd) weźmiemy w swoje ręce. Tak jak w dzieciństwie brało się życie garściami wraz z jego wszystkimi konsekwencjami (choćby śmiercią).
O kobietach mówi się jak o mięsie
– dobrze chowana, różowe cycki.
W ubojni chwali się bryłę ciała,
kształtny kawałek do obicia na filet.
Przyjdzie niedziela, zjesz z kartoflami.
(Dobra sztuka, s. 28)
Podsumowując, Kraj oka Moniki Maciasz jest interesującą książką, będącą wstępem do czegoś, co może niebawem nas, czytelników, jeszcze mocno zaskoczyć. Bo takie właśnie są debiuty i oczekiwania z nimi związane. Będę więc wracał i jednocześnie czekał.
Monika Maciasz,
Kraj oka,
wydawnictwo papierwdole–Katalog Press,
Ligota Mała-Dùn Èideann 2022
Rafał Różewicz – urodzony w 1990 roku, w Nowej Rudzie. Autor trzech książek poetyckich (ostatnia Po mrok, wydawnictwo j, Wrocław 2019). Nominowany do Nagrody Silesius i dwukrotnie do Nagrody wARTo. Tłumaczony na rosyjski i ukraiński. Publikował m.in. w “Małym Formacie”, „Odrze”, miesięczniku „Nowaja Polsza”. Mieszka we Wrocławiu.