I would prefer not to – Aneta Żukowska

Chaotyczne dźwięki dudniły z głośników, do brudnych stolików lepili się zapuszczeni studenci, którzy zapewne właśnie na rzecz piwa rezygnowali z chleba. Zamówiła sobie whisky z colą, wypiła połowę, ale wcale nie poczuła się lepiej. Zrobiło się jej jakoś niesmacznie, jakoś staro, ich odurzający bezkształt rozczarowywał i odpychał ją, ich nieukończenie już nie zachwycało jak niegdyś, bo jaki był z nich pożytek? Tej nocy chciała śmiać się z przepony, ale nie lekko, chciała zaśmiać się wreszcie znacząco.

6618d9800afaef87b4025161f5f66d86

Kątem oka zauważyła, że zbliża się do jej stolika jakiś dryblas, ledwie wąsaty, który nie zwykł zapewne pozostawiać samotnych kobiet przy stoliku.

– Pani pozwoli? – zapytał uprzejmie, wskazując na krzesło.

– Wolałabym nie – oparła, mrużąc wrogo oczy. Wszystko, tylko nie pasożytujący młokos odurzony swoją młodością i piwem.

– A ja jednak usiądę – powiedział bezczelnie i opadł na krzesło obok. Był niewysoki, ale przyjemnie urzeźbiony przez jakąś studencką siatkówkę.

– Łukasz, Luki – podał jej zaskakująco mocną dłoń.

– Natalia – odparła młodzieńczym zwyczajem niepodawania obcym mężczyznom swojego prawdziwego imienia. Zresztą, kto wie, jak Łukasz miał naprawdę na imię?

– Co tak samotnie Natalio? Taki piękny wieczór, może chcesz do nas dołączyć, co?

– Bardzo dziękuję, ale chciałam być właśnie sama.

– A! – krzyknął, wskazując na nią placem. – Nie w taki wieczór. Nasza koleżanka świętuje urodziny i nikomu nie przepuścimy, każdy musi się z nami napić.

Wyjęła papierosy i poczęstowała Lukiego, który szarmancko podpalił smutną zapałką jej tytoń.

– Powiedz mi Luki, ile masz lat? – spytała od niechcenia.

– Jestem pełnoletni – zaśmiał się chłopak.

– W to nie wątpię, ale dokładnie ile? Dwadzieścia? Dwadzieścia jeden?

– Dwadzieścia dwa.

– Świetnie. To powiedz mi jeszcze Luki, gdzie w tym przeklętym mieście, znajdę lokal z przyzwoitymi ludźmi, którzy skończyli już co najmniej swój szczęśliwy trzydziesty rok życia?

Spojrzał na nią uważnie z ukosa.

– Poczekaj chwilę – powiedział i poszurał do sali dla niepalących, gdzie kolejny raz rozlegało się chóralne sto lat. Wrócił szybko, ubrany w skórzaną kurtkę.

– Chodź, zaprowadzę cię do staruchów – syknął do jej ucha i stanął wyczekująco przy drzwiach.

Żeby nie uronić żadnej kropli alkoholu tego wieczoru, łyknęła szybko resztki whisky i ruszyła w stronę wyjścia. Otworzył drzwi, przepuścił ją i nakazał iść w prawo. Po chwili skręcili w bramę, która śmierdziała moczem. Przeszli wnętrze obdrapanego podwórza i zeszli schodami. Nad jedynymi drzwiami w korytarzu błyskał zielono-czerwony neon, układający się w napis: Tijuana. – Oczywiście! – zakpiła.

Weszli do środka. Oślepiło ich nagle światło z nieosłoniętych jarzeniówek. Minęli mały pokoik, za którym była wielka ciemna sala, w której dojrzała przez falujący dym papierosowy szereg stolików ze świecami. Podeszli do baru, za którym stał mężczyzna po pięćdziesiątce, z gęstą, lekko siwiejącą brodą.

– Luki, prosiłem cię, żebyś nie przyprowadzał tu turystów – warknął wrogo.

– To nie jest turystka, tylko zbłąkana owieczka – odparł Luki z uśmiechem. – Daj nam pół litra Finlandii na koszt ojca, pójdziemy się bratać z tłumem.

Barman pokiwał z niechęcią głową, postawił pół litra Wyborowej i dwa kieliszki. Odwrócił się nagle i podszedł do grupki ludzi, którzy przyjęli jego go z radosnymi okrzykami.

– Oto Natalia, moja koleżanka.

– Lidka – powiedziała, siadając przy stoliku.

– Niech będzie, Lidka – dodał nieco zdziwiony Luki. – A to moi, jak widzisz, starsi znajomi – powiedział z naciskiem.

Rzeczywiście, zrobili na Lidce przyjemne wrażenie ludzi przygaszonych życiem. Puste kieliszki gubiły się na stole między ich przedramionami, przypominającymi tylko odrobinę ożywione fragmenty wystawowych manekinów.

– Lidka, tak? – powiedziała krótko przystrzyżona blondynka, o przenikliwie zielonych oczach i lekko piegowatym nosie. – Nie jesteś stąd, prawda?

– Nie, nie jestem stąd.

– Stąd to my też nie jesteśmy – włączyła się dziewczyna obok, podpalając papierosa. – A to dlatego, że to miejsce tak naprawdę nie istnieje, nie ma przeszłości, ani przyszłości, jest tylko teraz.

– A teraz przecież nie ma – dodał z uśmiechem kędzierzawy blondyn, bawiąc się kieliszkiem z niedopitą wódką, świadczącą o tym, że nie nadążał już za kolejką. Siedzący obok niego brodacz patrzył zasępiony na pełen kieliszek, trzymając go delikatnie w wyjątkowo dużych palcach. Westchnął wreszcie i przechylił sprawnie szkło do ust, rozlewając tylko kilka kropel wódki po brodzie. Luki polał i podał butelkę dalej. Po chwili już pusta wylądowała na stole obok.

– Ja ciebie skądś chyba znam – powiedział w półmroku do Lidki brunet w niemiłosiernie brudnych okularach. Wyglądał z nich wszystkich najstarzej. Zmrużył oczy i zapatrzył się w dal, przeszukując mgliste czeluści swojej skołowanej alkoholem głowy. Lidka spojrzała z uwagą na to towarzystwo, szare, umęczone. Kiwali się nieznacznie nad kieliszkami, zahipnotyzowani, jakby w ich małych, grubych denkach mogli wypatrzeć swoją przyszłość. Co jakiś czas wybuchały między nimi potoki słów, mielili wielkie pojęcia, ale zaraz znowu przygasali, wracając do pozycji wyjściowej.

Luki szybko poszedł po kolejną butelkę na koszt ojca. Brodacz z wysiłkiem podniósł swoje wielkie ciało i zajął miejsce obok Lidki. Nachylił się, ziejąc nieprzetrawionym alkoholem.

– Słuchaj Natalia – wypowiedział z trudem.

– Lidka.

– Co ty tu robisz z nami, Natalio?

– Co masz na myśli?

– Nie wyglądasz mi na kogoś, kto żyje bez Boga, a my, muszę ci powiedzieć w tajemnicy – tu nachylił się jeszcze bardziej – Boga przepiliśmy.

– Wiem, obiło mi się o uszy – odparła, odpychając go delikatnie od swojego nosa.

– A więc wiesz – westchnął głęboko. – I co?

– I nic. Przyzwyczaiłam się.

– Nie, nie, nie – zaczął grozić jej palcem – ty się nie przyzwyczaiłaś. Jak mogłaś się przyzwyczaić do czegoś, czego nie ma? Bo go przecież nie ma od stu lat! Nawet już jego trup nie śmierdzi.

– W przeciwieństwie do ciebie – powiedziała uprzejmie Lidka, odsuwając się od jego ust.

– I człowieka też nie ma. Ten wynalazek się już zdezaktualizował. Już jest niepotrzebny. Są lepsze. Wypijmy za to! – krzyknął nagle basem – Gdzie ten łajdak, Luki? Pędzi tę wódkę, kurwa? O boże, jakie to wszystko beznadziejne – westchnął i ukrył twarz w dłoniach.

– Ty, mój drogi straceńcze – zaczął mówić okularnik, unosząc w stronę kolegi kieliszek – właśnie Boga potrzebujesz najbardziej. Potrzebujesz krzyża i słowa na krzyżu, cierpiącego słowa! Potrzebujesz nazwać, żeby to słowo cierpiało, a nie ty. Ale niestety pierdolisz tylko cały czas głupoty.

Na szczęście Luki przyszedł w porę.

– Daruj bracie, spadaj na swoje krzesło.

Brodacz posłusznie wstał opierając się ciężko o stół, przewracając przy tym dwie puste szklanki. Zapatrzył się znowu wielkimi oczami w pusty kieliszek.

Lidka wyciągnęła papierosa, którego podpalił jej okularnik, nadal przyglądając się w skupieniu jej twarzy. Pomyślała sobie, że nic nie wyjdzie z jej planów na śmiech z przepony, że w tym dusznym pomieszczeniu także nie ma miejsca na taki śmiech, tutaj zgniłyby nawet najdzielniejsze z roślin. Zdała sobie sprawę, że to pogrzeb, że jest częścią konduktu żałobnego, że płaczki zostały już wynajęte, że msza jest zamówiona, ciepła ziemia jest gotowa przyjąć ich wszystkich, a to ich ostatnia droga przed wiecznym spoczęciem.

Życie wieczne już na nich czeka, ze swoimi weekendowymi wypadami na rower i żagle, z kredytem na mieszkanie, z troską o awans i o pełnowartościowe śniadanie dla syna. Z ogródkiem, w którym trzeba zasadzić tulipany i begonie, z trawą którą trzeba przystrzyc, z grillem, na którym będą przypiekać ploteczki z pracy, i z sobotnim odkurzaniem całego mieszkania. Raj, w którym jedyną przyjemnością na którą będą mieli czas, to wyszukane jedzenie i drinki, już czeka, już robi miejsce na ich wielkie brzuchy, potrójne podbródki i tłuste pośladki. Już kiry są przygotowane, czarne opaski na ramię, wieńce i gromnice, i oni o tym wszystkim wiedzą, ale wciąż nie mogą się pogodzić, dlatego stypa jest tym razem przed pogrzebem.

8e04df617eacfe3c5a4f598536e0b8e6

Na scenie zaczęła rozstawiać się trójka dziwacznych muzyków, jakby zgarniętych prosto z rynku wiekowego miasteczka na południu Europy. Po krótkiej chwili wypuścili spod swoich strun gorące dźwięki, na parkiet ruszyły spragnione pary, ich ciała plątały się coraz bardziej, coraz ściślej, coraz szybciej, spocone, męskie dłonie błądziły po gorących plecach kobiet, po ich mokrych, lśniących karkach. Muzycy szybko zawładnęli bestiarium zmysłów, każdym wilgotnym oddechem.

Lidka nie mogła oderwać oczu od tego spektaklu, przeczuwając, że tam kryją się gruzy, z których mogłaby wznieść nowe pałace. Spojrzała na Lukiego, który zrozumiał w lot o co jej chodzi, podał rękę i poszli pod scenę.

Luki przygarnął Lidkę mocno i pewnie poprowadził sobie znanymi krokami. Czuła jego napięte mięśnie pod koszulką i wiedziała, że on musi czuć jej szybkie bicie serca. Prowadząc, przesuwał delikatnie dłoń po jej plecach, ocierał się o jej uda, obracał nieśpiesznie wokół siebie, czuła jego oddech na szyi. Pozwalał przejmować jej inicjatywę, zaraz znowu opanowywał jej ciało, drażnił się ze nią. Zapragnęła upadku, z nim, teraz i tutaj.

Poczuła, że wódka zaczęła w pełni już działać, dopiero teraz jest w każdej kropli jej krwi, w każdej niezdrowej myśli. Zakręciło się jej nagle w głowie, nie mając wyjścia, wymknęła się z ciasnych objęć Lukiego i szczęśliwie dobrnęła do swojego krzesła. Podparła głowę na dłoniach, a gdy świat znowu znieruchomiał patrzyła z zachwytem na to krótkie życie motyli. Stoliki pustoszały, musiało być już niemiłosiernie późno, nie było też Lukiego, ani przy niej, ani pod sceną, przy barze, nie pojawił się przez kolejne minuty.

– Widziałeś Łukasza? – zapytała półprzytomnego brodacza, który spojrzał na nią ze smutkiem i rozłożył bezradnie ręce. Po krótkim namyśle zdmuchnął świeczkę stojącą na stole.

Rzeczywiście, nic innego nie zostało. Luki tu nie pasował, Lidka została. Na stypie, która była także za nią, za jej nienarodzone dzieci i ledwie zieleniejące się trawniki. I za Lidkę trzeba zapalić gromnicę, za jej duszę. Porzuconą przez młodość. I Lukiego. I jej trup wymagał ofiary. Załaskotało ją w krtani, usłyszała jak z jej gardła wydobywa się śmiech, głośny i znaczący. Z przepony.

 

 

Aneta Żukowska – rocznik 1983, z wykształcenia filozof oraz antropolog kultury. Studia ukończyła na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, obecnie mieszka w Krakowie. Zawodowo niezależna dziennikarka i reportażystka. Publikowała m.in. na łamach Tygodnika Powszechnego i Gazety Wyborczej.

W październiku tego roku otrzymała wyróżnienie w konkursie na opowiadanie kryminalne „Poznań Zły”, który odbywa się w ramach poznańskiego Festiwalu Fabuły.

fot. Anna Wiącek

 www.annawiacek.tumblr.comwww.behance.net/annawiacek89