Gazetta – Aneta Żukowska

"Gazetta" Konrad Peszko

– Znajdź komputer sobie, wolny – słyszę na powitanie. Znajduję i czekam, aż tu podziw we mnie wzbiera, bo słyszę trud herosów słowa, trudny trud roboty dziennikarskiej, przenajświętszej, do słuchawki.

– Dzień dobry, a dobry, najlepszy, tutaj Mariola Mariola, „Gazetta”, zastałam szanownego Pana Dyrektora, uszanowanie? Tak? Ach, to przepięknie, dziękuję… Panie Szanowny Dyrektorze, tak, tak, tak, mi też bardzo miło, miód, cukierki i kremówka papieska, czy mogę chwilkę wykraść, wyszarpać, słówko usłyszeć wysłowione? Tak, tak, o Bardzo Ważnej Sprawie…

– Kłaniam się, stopy całuję, tu Franek Franek, „Gazetta”, Panie Ośle, o pardon! Panie Pośle, tak, tak, bla bla, ale meritum, do rzeczy, przy rzeczy, za rzeczy, nie zna Pan? zna Pan! Ja muszę, Pan musi, wszyscy musimy!

– Dzień dobry, dobry Panie Bardzo Bardzo Ważny Profesorze, sorze światełko ludu, zajączku na ścianie, tu Joanna Joanna z „Gazetty”, piszemy, tak tak, o Bardzo Bardzo Ważnych Ludziach, i co? Co? Tak? Afereczka?

I wtem, i nagle z kąta innego, patrzę i widzę dziwne, wielkie poruszenie. Wszyscy biegają, krzątają się z celem, to bez celu, raz do telewizora, zaraz do radia, potem do telefonu, dzwonią, wypytują, na siebie patrzą, siebie przesłuchują, po głowach się drapią i słyszę krzyk przeraźliwy, szaty rozdzierający:

– Nowa! Nowiutka! Nowiuteńka! Nowiutuśka! Jak dobrze, że jesteś! – krzyczy do mnie Jolka Jolka, naczelna prawie, i biegnie z drugiego końca sali, pędzi do mnie i tylko stuk, stuk jej obcasów jak Pałac Kultury, bez nauki, wielkich.

– Powódź! Wielka Powódź w województwie całym! – krzyczy radośnie, dzięki ku niebu składa, a ja patrzę i napatrzeć się na jej szczęście nie mogę. Tak pięknie.

– Powódź jest i ty jesteś! – ze skóry prawie wyłazi ze szęśliwości swojej. – Twój Pierwszy Wielki Tekst! – wykrzykuje i podskakuje! Słyszę, że ciszej się z tyłu zrobiło, na sobie czuję oczu wielość nieprzebraną.

– Powódź! Powódź! Wielka Powódź! Cieszysz się? – pyta Jolka Jolka, a ja po chwili dopiero łapię jej myśl przemyślną, że ja o tej powodzi pisać mam, będę.

Jolka Jolka po ramieniu mnie klepie obficie i nagle zamiera w bezruchu, a wzrok jej przerażenie dzikie ogarnia i znów wybucha krzykiem przeogromnym: Bohater! Bohatera nie mamy! Bohatera!

"Gazetta" Konrad Peszko

A wszyscy na pomoc jej ruszają, biegną do niej, ratować w tym wielkim nieszczęściu, ramieniem podtrzymać, a Jolka Jolka zbladła już cała, przezroczysta się robi, więc i ja niepokoić się zaczynam, lecz w głowę zachodzę jak jej bohatera zdobyć, gdy ja żadnych bohaterów nie znam.I znowu stuk, stuk, klap, stuk, klap, stuk, klap, biegają wszyscy jak w ukropie piekielnym.

– Mam! – rozlega się nagle zza biurka, zza rogu. – Znalazłem! Bohater jest! – krzyczy Marek Marek i biegnie do Jolki Jolki, kartkę jak flagę zwycięską w ręce uniesioną do góry trzymając.

– Pan Rolnik, Rolnik Pan – mówi zadyszany. – Pola ma przy Rzece! Wujek to mój, wujcio kochany, od takiego mnie zna – za kostki się łapie.

– Od pieluchy, zadzwonię do niego, umówię, foteczkę się zrobi!– śmieje się Marek Marek i bierze Jolkę Jolkę w ramiona i tańczyć zaczynają, do siebie śpiewając – Straty Wujcia, Wujcia Straty, a nasz Tekst przebogaty!

Jolka Jolka o mnie sobie wtem przypomina, do wujcia karze dzwonić, o straty pytać, ziemniaki zgniłe, buraki popsute, zboża zalane, kurczaki utopione, świnie z katarem. Odchodzi wreszcie, podśpiewując sobie, a ja czuję tylko, jak zapalić muszę, że jak nie, to zejdę na biurku, pod biurkiem i wstyd będzie na całego, dla matki i prababki. Wstaję, ale siadam zaraz, bo Jolka Jolka mnie palcem wygrażać zaczyna.

– A gdzie jest Powódź największa? A Straty najsroższe? A z piaskiem worki? A wały, nawały? A strażnik jakiś? A kryzysowy? Palić się zachciało?! A dzieci Bez kaloszy? A koty Utopione? A kto Ucierpiał najbardziej? A czemu rząd Nic nie robi? A politycy na jakich Wakacjach, kiedy tu Tragedia się dzieje? A rzecznik Co mówi i dlaczego kłamie? Papieroska, autorce?! A ile deszczu jutro spadnie, a dzisiaj? A Bohater czemu ci jeszcze nie płacze? Zapalisz jak wiedzieć już będziesz! Wielka Powódź, Wielki Tekst, Wielkie Straty, Wielka Szansa!

Więc dzwonię i dzwonię, i Bohatera bohatersko obracam, i szczęśliwie zapełniam kolumny jego nieszczęściem, i za dużo mam tego, wszystko miesza się, rozpada, lepić się nie chce, proporcje złe – chyba, wody za dużo. Zamykam wreszcie Tekst Mój Wielki i widzę jak Jolka Jolka czyta, włosy rwie z głowy, to blednie, to rumieniec lico jej zalewa. I tylko zmieniać mi karze, przestawiać, zastawiać, wycinać, zacinać, wklejać i dynamicznie, rwąco ma być! Z przytupem! Nieszczęście pokazać trzeba, a tu jakaś woda leje się tylko, a nawet nie leje, tylko kapie!

– A mam cię! – słyszę naglę za uchem i aż podskakuję, ale miarkuję zaraz, że to Zbysiu Zbysiu tylko. Patrzy na mnie cichym wzrokiem, główkę swą małą przekręca i szczerzy się zębem przyczerniałym, kawiastym, spod lisiego wąsa.

– Idziemy na faję – mówi i pod ramię mnie bierze, jakbym to ja dżentelmenem jakimś była. Prowadzi mnie Zbysiu Zbysiu do palarni, z nim idę, pod rękę, za rękę, tulę się, bo Mistrza szukam, Mistrza mieć muszę, jeśli Wielką-Dziennikarką-Być-Chcem, to Mistrza na gwałt potrzebuję i Zbysiu Zbysiu, choć na mistrzunia nawet nie wygląda, to kto wie, co za gruszka w popiele się kryje.

– I co koleżanka planuje? Co koleżanka tu robi? Staż jakiś, praktyki do dzienniczka, pamiętniczka? Studia dziennikarskie robi? Żurnalistyką chce być, hę? – pyta i ćmuli.

– A tak sobie przyszłam, na chwilę lub dłużej może, nie wiem jeszcze – mówię mu nieśmiało, acz zalotnie, bo do Mistrza nieśmiało trzeba, z pozycji uczennicy pilnej, acz niewinnej, białej, acz czarnej występować.

– Aaa, kapyrysso wielmożnej pani, zachcian! Tak, tak, pisałem o tym… – mówi i przeciera okulary swoje na okrągło i wąs głaska wzdłużnie. – Chyba ze dwa miesiące temu, pisałem…

Wspaniale myślę!Pisał Mistrz mój, tekst wielki wysmażył, na pewno lepszy niż kucharze w Wierzynku, niż jajka sadzone matka moja, choć wyśmienite także, zaręczam.

– A pan, panie Zbysiu Zbysiu?

– Zbysiu Zbysiu proszę cię bardzo.

Papierosa odpala, dym wypuszcza, nogą macha.

– Zbysiu Zbysiu?

– A ja tak sobie rabotaje tutaj, kuszaje tutaj i tak ćmulę, tak pokrótce chyba, o!

– A rodzina, Zbysiu Zbysiu, dom jakiś, z kim ćmulisz po pracy?

Patrzy na mnie i z zapadłych polików zdziwienie wielkie wydziera, mruczy coś, myśli, widać.

– No, dzieci, żona – pomagam strudzonemu, bo aż mnie się gorąco zrobiło. W czoło się puka i mnie puknąć chce w czoło, ale uchodzę.

– A tak, pamiętam! – podnosi palucha do góry, ząb sczerniały odsłania w uciesze. – Dawno dawien pisałem o tym, tom zabył. Tak, tak – ustnik przygryza.

– Ale że masz? – pytam, bo nie nadążam.

– Że co mam? – pyta, bo nadążyć też nie może. Trzeciego papierosa odpala, mnie drugim częstuje. Porzucam temat, widać mówić nie chce, to boli go pewnie i uwiera, a ja czuła, nie czuła z pytajnikiem na jego intymność.

– A w mieście gdzie na piwo iść polecasz, zalecasz? – pytam na ciszy wyciszenie.

– A nie wiem, nie wiem, nie piszę o piwie, o piwie pisze Jacek Jacek, jego spytaj. On wiedział będzie, pisze o piwie. Ja czasem o gdzie piszę, o iść i o mieście, o zaleceniach, poleceniach też, chyba… wczoraj pisałem, ale nie o piwie, nie, nie, bardzo cię proszę, przepraszam.

Dzień do końca chylić miał się już chyba, ale siedzę, a czas to pieniądz myślę i że mam go tyle, to powinnam być już bogata. I nagle coś mnie ogarnia, siły złe jakieś chyba, mrok pada na mnie i czuję zaraz, że zaraz wydarzy się coś, zło jakieś, albo i gorzej, dobro nawet, bo co ja z dobrem pocznę? I oczy podnoszę i głowę, i widzę, że to Jolka Jolka na mnie cieniem się kładzie, w cieniu mnie topi, jak niechciane kocięta.

– Jurek Jurek na urlopie. Dzieciak zdzieciaczył mu się na katar czy inne biegunki. Ty pójdziesz – mówi do mnie palcem wskazującym. – Jak babcia masz być – mówi.

Pytanie oczami wybałuszam.

– Kapturkowa babcia, uszy wielkie, oczy wielkie, zęby wielkie. I zastrzelić się nie daj –kwituje i stuka na fotel, co ja się go boję, więc nie dopytuję, domyśleć się trzeba, co to (i za ile?). Idę, patrzę, a to Sejmik. Wojewódzkie Bardzo Ważne Sprawy. Radni. Ciasteczka i kawusia.

– Pani siada, pani słucha. Proszę, proszę, zapraszamy, a gdzie Jureczek, Jureczek chory? A! Dzieci, dzieciaczki, maleństwa kochane, pupeczki. Proszę siadać, rozpłaszczyć się.

– No dobrze, pani dyrektor, panie dyrektorze, audyt, z zasady, (papier), Roku Pańskiego 2014, pochylmy się nad tym, (papier, papier) tak, tak, rozumiem, to bardzo trudne, ja interpelowałam (długopis, ręka podniesiona), wiem, wiem, pochylimy się, strony są?– Itak trzy godziny przesiedziałam, zasiedziałam, jak ta babcia uchem nasłuchując, okiem wypatrując, zębem błyskając, kawusię popijając, i czekając na ważne, wreszcie najważniejsze. I nic, i cisza, i nie padło ni słówko, a słówek padły miliony.

Wracam z miną zwiędłą jak kwiatek na moim parapecie, co go podlewać zapominam, i boję się jak uczniak, co mu psy zeszyty zjadły i pacierz nienauczony, a 2 plus 2 to 5, i co ja zrobię, jak nie chce być inaczej. I już myślę, że złożę interpelację, a Jolka Jolka pochyli się nad niąoficjalnie i z zasady wyrzuci mnie na łeb na szyję i zbity pysk mieć będę.

Wchodzę więc cichutko i udaję, że krzesełkiem jestem, takim twardym, biurowym. I nagle serce mi zamiera, bo słyszę, stuk, stuk.

– O, jesteś, już jesteś – mówi do mnie – to iść już możesz do domciu swojego uroczego, w kapciuchy, nie ma już miejsca na sejmiki, trybiki w szpalcikach zapchane, za miesiąc o tym może napiszemy. Przypomnij!

Na co ja nic nie mówię, nie ze mną te numery, nie po trzech godzinach z zasady, nie przy wielkiej misji spełnianiu, palucha podnoszę i wstaję, większa się robię od siebie samej, ogromna, wybucham wreszcie i rozlewam się na redakcyję całą i Jolka Jolka pod mym cieniem się kładzie, cieniem się zakrywa… i nagle okno widzę, szybkę i listki za nią, drży to zielsko na wietrzyku, i od patrzenia tego zmniejszam się nagle, malutka się robię, ciup ciup, aż znikam zupełnie w listków poszukiwaniu. Albo biedronkowej kasy.

 

autor grafiki: Konrad Peszko

Aneta Żukowska – rocznik 1983, z wykształcenia filozof oraz antropolog kultury. Studia ukończyła na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, obecnie mieszka w Krakowie. Zawodowo niezależna dziennikarka i reportażystka. Publikowała m.in. na łamach Tygodnika Powszechnego i Gazety Wyborczej.

W październiku tego roku otrzymała wyróżnienie w konkursie na opowiadanie kryminalne „Poznań Zły”, który odbywa się w ramach poznańskiego Festiwalu Fabuły.

Więcej opowiadań autorki