Pacjent jeszcze oddycha! – Sabina Drąg

>>> recenzja spektaklu „Kooza” Cirque du Soleil

Niektórzy spisali go już na straty, zepchnęli na margines świata rozrywki gdzieś między balony w kształcie konika a podłą parówkę w nieświeżej bułce. Zabili deskami biletową kasę i powiedzieli, że już nigdy nie będzie cukrowej waty i klauna, który śmiesznie poślizgnie się na skórce od banana. „To już jest koniec” mówili przybijając ostatniego gwoździa. „Nie będzie takiego lata, nie będzie też i wiosny, nic już nie będzie”. I powstawały filmy, że ze złamanym sercem jeździ po świecie, że już nikomu i niczemu nie jest potrzebna ta smutna karawana, i że nikt na nią nie czeka. A ludzie mówią i mówią uczenie, że to nieprawda, że pacjent oddycha. Funkcje życiowe jeszcze się nie zatrzymały. Proszę więc nie odłączać aparatury! Uprasza się o nastawienie odbiorników na odpowiedni kanał. Proszę państwa oto cyrk! 3, 2, 1… Akcja!

Bo kiedy myślisz, że wszystko już stracone i nie ma już odwrotu to ktoś w hawajskiej koszuli, z nienaturalnie czerwonym nosem daje ci kubeł popcornu i prosi żebyś go potrzymał/a. A kiedy wysypuje ci go na kolana mówiąc ‘będziesz miała na potem” wiesz, że czeka cię niezła impreza pod cyrkowym namiotem. I tak jest i tak będzie. Na spektakl Kooza Cirque du Soleil ludzie ciągnęli tłumami. Szły dzieci, szli rodzice, dziadkowie i sąsiedzi. Wszyscy siedli na jednej widowni, ramię w ramię czekając na show. Dostali czego chcieli. Kanadyjska cyrkowa korporacja dała pokaz klasyki gatunku w magicznym anturażu. Olbrzymia produkcja, instalacje, kostiumy, aranżacja światteł – wszystko na wysokim, światowym poziomie.

Cirque du Soleil

Artyści zaprosili publiczność do swojej bajki, do świata w którym grawitacja nie istnieje tak samo jak sztywne kręgi kręgosłupa. Gdzie wszystko jest możliwe a każde dotknięcie srebrnej różdżki otwiera wrota za którymi kryją się kolejne niespodzianki. Wbrew przekonaniom Cirque du Soleil to zdecydowanie nie jest Nowy Cyrk. To klasyka we współczesnym wydaniu. Oczywiście bez zwierząt, bo cyrk to przecież negocjowanie ludzkich granic. Po scenie biegał tylko jeden sympatyczny, włochaty pies ale raczej dwunożny i z ludzkim kontentem. Struktura spektaklu to czysta tradycja. Akrobatyczne sceny, momenty grozy, przeplatane były klauniarskimi wejściami rozluźniającymi napięte z emocji lędźwie. Cirque du Soleil to kontynuacja wielowiekowej sztuki areny, późnonowoczesna karta w historii dziedziny. Dynamika spektaklu utrzymana była w klasycznym schemacie: zapierająca dech w piersiach sekwencja – tadam! – oklaski, a raczej, żeby zachować prawdziwy bieg wydarzeń, burza oklasków. Precyzja, rzemiosło, perfekcja wykonania bez miejsca na pomyłkę, czy potknięcie. Cyrkowe rzemiosło klasa premium.

W ciemnościach widać było osoby z rozdziawionymi buziami wpatrujące się ze zdumieniem w to co działo się na scenie. „Kooza” wciągała magiczną atmosferą, swoimi mackami sięgając po najbardziej opornych. Chyba tylko niemowlęta, których o dziwo też nie było mało, padały ze zmęczenia omijając wielki finał. Artystyczny kunszt zachwycał, scenografia i rozwiązania techniczne zdumiewały. Organizacja-pełen profesjonalizm. Gibcy techniczni, w czarnych ubraniach bezszelestnie przemieszczali się po cyrkowym namiocie zapewniając płynny przebieg wydarzeń. Chapeau bas panom i paniom, szarym eminencjom spektaklu, dzięki którym wszystko grało jak należy. Nie było może wielkiej historii, opowiadania, czy dramatu. Jednak nie da się Koozie zarzucić braku spójności, była klamra, była też nić łącząca poszczególne części. Może mniej teatralnie a bardziej estetycznie, ale na pewno wszystko bazowało na jednej koncepcji, skupiało się na wspólnym temacie.

Magiczna szkatuła – kooza otworzyła świat pełen dźwięków, barw i wspaniałych mieszkańców.

Cirque du Soleil

Owszem, można wymagać więcej, w myśl narodowej idei malkontenctwa, żądać żeby ktoś wygiął się bardziej i skoczył wyżej. Można utyskiwać, że nie takie rzeczy się widziało i że nic już nas zaskoczyć nie może. Nas? Polaków? Przecież widzieliśmy wszystko i w międzygalaktycznych rankingach sztuki wiedziemy prym. Ale po co to wszystko, kiedy można tak po prostu zwyczajnie dobrze się bawić? Możemy przecież poddać się przyziemnej przyjemności. Bez przeintelektualizowanych dociekań sensu śmiać się kiedy klauni przewracają się zdzieleni przez łeb kawałem gumowego steku. Otworzyć szeroko oczy, wrócić do karnawałowych tradycji, zapomnieć się na chwilę i chłonąć magię spektaklu. Czytać jego kolejne historie, rozpoznawać barwne postacie. Kolorowy Tickster jako mistrz ceremonii wprowadzający na scenę kolejnych artystów, pełen melancholii, niewinny klaun porwany do świata o którego istnieniu nawet nie przypuszczał, Król Błaznów ze swoją wierną świtą – to tylko kilka z charakterów Kooza.

Więc jeśli komukolwiek wydaje się że cyrk umarł, to znaczy że nie był pod kopułą białego namiotu w Gdańsku, Warszawie czy w jeszcze innym mieście na ziemi i nie widział i nie wie. A co najgorsze prawdopodobnie też nie doceni i nie zauważy, że na polskim gruncie też rodzi się cyrk. Choć ten tradycyjny ponoć już dogorywa, serce łamie mu się w pół a ciało rozpada na kawałki to powstaje nowy. I może warto otworzyć się na to nowocyrkowe doświadczenie, odważne eksperymenty i interdyscyplinarne narracje. Pełny namiot Cirque du Soleil dowodzi, że jest chęć a co najważniejsze jest i potrzeba na szczyptę cyrkowej estetyki w naszym poważnym kraju!

Sabina Drąg

zdjęcia pochodzą z:

http://www.div1grade7.com/studentp/kimberly/coffee%20cup/kooza/