Jestem osobą krytyczną i to w sobie lubię – Joanna Dziwak

Joanna Dziwak // fotografia pochodzi z archiwum Autorki

>>> z Joanną Dziwak autorką książki „Gry losowe” rozmawiają Jagoda Cierniak i Sabina Drąg

Sabina Drąg:  Powiedz co cię wkurza? Co cię denerwuje?

Joanna Dziwak: Tak najbardziej w skrócie i ogólnie? Najbardziej denerwuje mnie stereotypowe podejście do różnych rzeczy: zrobię coś, bo tak się robi i w drugą stronę: “Przecież tak się nie robi!”.  Jeśli chodzi o książkę, to w dużej mierze właśnie z tym chciałam się uporać. W zasadzie od początku jesteśmy wpasowywani w jakieś schematy i według nich później żyjemy. To jest coś, co mnie bardzo denerwuje i to objawia się na tak różne sposoby, że to jest temat jeszcze na wiele, wiele różnych książek.

Jagoda Cierniak: W recenzjach jesteś porównywana do Doroty Masłowskiej. Sama natomiast chętniej odwołujesz się do Elfride Jelinek. Jakie są więc twoje inspiracje?

Z Masłowską to jest trochę nieporozumienie. To znaczy, w mojej książce są fragmenty, gdzie rzeczywiście ten styl jest podobny. Natomiast pisząc nie miałam na celu naśladowania, a raczej sarkastyczne nawiązanie do jej działań. Jednak, jak widać, nie każdy to wyłapał. Oczywiście, jak byłam nastolatką to przeczytałam „Wojnę polsko-ruską” i „Pawia królowej”. Obie te książki były dość ciekawe i istotne językowo. Natomiast nie mogę powiedzieć, że Dorota Masłowska jest dla mnie ważnym punktem odniesienia. Z kolei Jelinek zdecydowanie tak. To jest dla mnie bardzo ważna pisarka. Mieszkałam przez jakiś czas w Wiedniu i udało mi się spotkać ją osobiście. Podobno nie każdemu się to udaje. Uchodzi za osobę, która nie opuszcza zbyt często swojego mieszkania. Przy okazji wernisażu, na którym realizowała projekt wspólnie z jednym artystą, udało mi się zobaczyć ją na żywo. Było to dla mnie duże doświadczenie. Dowiedziałam się, że Jelinek angażuje się w różne projekty, o które bym jej nie podejrzewała. Współpracuje z mniej znanymi artystami, robi ciekawe rzeczy, o których nie mówi się głośno. Innym austriackim pisarzem jest Thomas Bernhard. Jest też Saul Bellow. A z polskich? Będzie ciężko. Nie mam takich inspiracji, żebym chciała być jak któryś z nich, pisać w charakterystycznym dla nich stylu. W zasadzie to czytam takich autorów, których twórczość nie przekłada się  na to, co robię. Na przykład bardzo lubię Jarosława Iwaszkiewicza. W sumie sporo znalazłoby się takich nazwisk, ale nie mam takiego poczucia, że chciałabym być jak którymkolwiek z nich. Nie ma takiego jednego pisarza. Wydaje mi się, że cała rzecz polega właśnie na tym, żeby znaleźć swój własny język. Wiadomo, jest to ciężka sprawa zaraz przy okazji pierwszej książki. Dlatego nie czuję się kompetentna, żeby mówić teraz „tak, to jest mój styl, różny od tego, który mają inni pisarze”, ale staram się żeby tak było.

SD: A propos języka, mocno funkcjonujesz w sieci, jesteś założycielką Hipsterskiego Maoizmu, twoja książka jest osadzona w języku internetowym. Czy czujesz, że przestrzeń internetu to ważna część twojego świata, twojego doświadczenia? Czy jesteś raczej osobą, która stoi obok i obserwuje?

Aktualnie jestem osobą, która nawet nie ma w domu internetu (śmiech). Trochę się zdystansowałam od tego. Jak jestem gdzieś, gdzie akurat jest dostęp, to korzystam, ale w domu nie mam. Nie mam też dużej potrzeby, żeby rzeczywiście uczestniczyć w tym świecie, ale wciąż jest to na swój sposób jakaś część mnie. Przez takiego głupiego facebooka można zawrzeć znajomości, które rzeczywiście są bardzo istotne, chociażby z literackiego punktu widzenia. W ten sposób zaprzyjaźniłam się z kilkoma osobami, które też piszą, robią to co ja. Prawdopodobnie w inny sposób nie miałabym okazji ich spotkać. Natomiast w tym momencie już nie nadążam odpowiadać na wszystkie wiadomości, jakie dostaję. W internecie jest zbyt duże stężenie. Czasami pisze do ciebie 10 różnych osób, w 10 różnych sprawach. Każdy chce czegoś innego. W pewnym momencie nie przypomina to już prawdziwego świata, tylko inną rzeczywistość.

SD: Czytając twoją książkę czasem można odnieść wrażenie, że działa tam dynamika, a język, szyk i konstrukcja zdań ma…

Facebookowe tempo?

SD: Tak.

Zaczęłam pisać książkę w momencie kiedy nie korzystałam zbytnio z Facebooka. Powstawała w roku 2011 wtedy nie działo się tam tak dużo jak teraz. Co do języka to na pewno się nim przesiąka. Przejmuje się też jakieś przyzwyczajenia w stylu: „Dostanę dużo lajków, jak ludziom spodoba się to co napiszę”. Myślę, że w tym momencie jestem już na innym etapie. Nie skupiam się na tym ile ludzi polubi to co opublikuję. W wielu recenzjach podejrzewano, że książka została napisana właśnie po to żeby się podobać.  Dla mnie ważniejsze było uzyskanie efektu kondensacji, dlatego niektóre osoby rzeczywiście mogą odczuwać przesyt. Niestety, jest to spowodowane również redakcją książki, która nie została dobrze zrobiona. Ja też nie zaangażowałam się w to tak, jak powinnam ze względu na brak czasu. Uważam, że  z tych 270 stron tak naprawdę mogłoby zostać 200, albo nawet jeszcze mniej. Wtedy efekt byłby mniej irytujący dla odbiorców, a wszystko udałoby się zachować.

JC: Niedawno odwiedziłam Hipsterski Maoizm. Jeden z użytkowników, który założył fanpage Najbardziej niszowe fanpage, napisał ci: „Szukam hipsterskiej niszy, ale tu jej nie ma. Hipsterski Maoizm to majors wśród fanpage’y. Komercha”.

On ma 3000 fanów, my mamy 60 000. Ludzie, którzy mają mniej często lubią być złośliwi wobec tych, którzy mają więcej. Lajków, pieniędzy albo znaczków w klaserze.

SD: Niestety chyba nie uciekniemy w tym kontekście od pytania jaka jest twoja definicja hipsterstwa? Postać hipstera stała się dość amorficzna, jak ty to widzisz?

Tak, to pojęcie całkiem już się wyczerpało.

SD: Mamy post-hipsterstwo.

(śmiech) Myślę, że gdybyśmy chciały zdefiniować hipstera pod względem jakichś cech wizualnych, to ta definicja musiałaby sięgać kilka lat wstecz. To już nie byłoby to, o czym teraz mówimy. Gdzieś czytałam, że być dzisiaj hipsterem to znaczy być po prostu normalnym człowiekiem w normalnych ciuchach. Że już nie trzeba silić się na żadne sposoby bycia oryginalnym. Natomiast nie wiem, czy ten obszar jako temat literacki w ogóle mnie jeszcze interesuje. Szczerze mówiąc, nie mam jakoś dużo kontaktów z ludźmi, którzy mają dwadzieścia kilka lat, o nastolatkach nie wspominając. Czasem mignie mi coś na facebooku, ale czuję, że nie jest to już moja rzeczywistość. Nie interesuje mnie zupełnie, do których knajp wypada aktualnie chodzić w piąteczek, a lumberseksualni chłopcy w ogóle nie wydają mi się interesujący czy atrakcyjni. Mam prawie 30 lat i mam wrażenie, jestem trochę inną osobą niż byłam jeszcze kilka lat temu.

Ten cały hipsteryzm, który pojawia się m.in. w „Grach losowych” to zjawisko z mniej więcej 2010 roku, które potem jeszcze przez jakiś czas dogorywało. Teraz to już się chyba wyczerpało i nie wiadomo, co będzie następne.

SD: Strach się bać.

JC: Dużo ciebie odniesień do świata literatury, łatwo przekładalnych na realne postaci i zdarzenia. Łatwo można się zorientować, kim się inspirujesz i do kogo kierujesz kąśliwe uwagi. Gdzie ty sama lokujesz się w ramach tego literackiego świata po debiucie? Czujesz się jego częścią?

W jakimś sensie czuję się jego częścią. Mam kontakt z tym co się dzieje w literaturze polskiej w ogóle. Natomiast nie powiedziałabym, że chciałabym się w tym momencie jakoś określić, czy uznać, że współtworzę jakiś nowy nurt literacki. Nie, nie, nie. W ogóle po tej aferze z Karpowiczem i Dunin to zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy to wszystko, co robimy nie jest obciachowe i czy to nie polega właśnie na takich głupich zależnościach. Nigdy nie załatwiłam sobie czegoś towarzysko, czy przez łóżko, ale może tak właśnie to działa, nie wiem. Chyba najlepszym wyjściem jest się zdystansować i po prostu pisać to, co się chce, w najgorszym wypadku nie zostanie to wydane i świat też się nie zawali. Literatura to nie jest najlepszy sposób na wielką sławę i wielkie pieniądze; ja nie mam z tym problemu, niektórzy autorzy pewnie tak.

SD: A jak odnosisz się do prób opisu twojej książki traktowanej jako post-powieść, post-post-powieść, czy antypowieść?

Wydaje mi się, że to nie jest książka, która tak bardzo odstaje od tego, co już się wcześniej w literaturze wydarzyło. Daje się ją przeczytać jako spójną całość, a to że się składa z takich, a nie innych części to jest fakt, ale to też już było. Nie postrzegam jej jako szczególnie rewolucyjnej pod względem formalnym.

JC: A uncreative writing? Co to oznacza?

To już inwencja wydawnictwa, by tak tę książkę zaklasyfikować. Podobno, to obecnie  modny termin i uznano, że to pasuje do mojej książki. Rozbawiło mnie to bardzo. Z reguły, nie ma się dużego wpływu na to, co ci napiszą na tyle książki. Jest tam też informacja, że to „książka idealna na początek lata” (śmiech). Dlaczego nie na początek zimy? To tak jakby teraz już była przeterminowana.

JC: Tak trzeba poczekać do następnego lata (śmiech)

Wtedy to już w ogóle będzie przeterminowana. To są takie klisze, które ktoś ci nadaje, typu: „powieść kobieca” albo „powieść internetowa”. Pewnie takie tagi do kogoś przemawiają. Są odbiorcy, którzy potrzebują wyraźnych znaków. Ja tego nie potrzebuje.

JC: Jak wyglądała twoja współpraca z wydawnictwem?

Dostałam propozycje pisania co tydzień tekstów. Wcześniej pisałam głównie wiersze. Kiedyś jeden z moich tekstów prozą komuś bardzo się spodobał i padła propozycja, czy by dalej tego nie pociągnąć. Na początku byłam trochę sparaliżowana. Nigdy nie pisałam nic prozą, a tu miałam robić to, co tydzień. W końcu się zgodziłam. To trwało od czerwca 2011 do końca grudnia ubiegłego roku. W taki sposób powstała książka.

JC: A jaki miałaś udział w pracy nad okładką, nad składem?

JD: Jeśli chodzi o okładkę, to dostałam kilka propozycji i wybrałam tę, która mi najbardziej odpowiadała. Jestem z niej bardzo zadowolona. Dziewczyna, która ją projektowała przysyłała mi kilka wersji i w końcu na jedną z nich się zdecydowałam.

SD: Krytyka i ironia, które się u ciebie pojawiają, to forma zaangażowania, próba zmiany czegoś, czy raczej zjadliwy opis stanu rzeczy, sposobu w jaki funkcjonujesz?

Tak, to jest sposób w jaki funkcjonuję. Jestem dość krytyczną osobą i to w sobie cenię. To co obserwuję wywołuje we mnie konkretne emocje. Zwykle potrafię je nazwać i jakoś się do nich ustosunkować. To nie jest nienawiść. Nie jest to też nic takiego, co miałoby na celu kogoś upokorzyć czy zniszczyć.

JC: A jak odnosisz się do recenzji, która pojawiła się na naszej stronie?

Ta recenzja nie podoba mi się przez personalne odniesienia i złośliwości wobec mnie – nie jako autorki, tylko jako osoby. Przytyki w rodzaju: „już wcześniej próbowała się lansować”.

JC: PROwincja nie ma na celu wymierzania w nikogo złośliwej krytyki. Jesteśmy polem do dyskusji, dlatego ciekawym było dla nas stworzenie przestrzeni do rozmowy, wymiany opinii w tym temacie.

Było dużo recenzji mojej książki, więc to też nie jest tak, że akurat tą poczułam się jakoś szczególnie urażona. Nie podobała mi się tylko przez to, że miała odniesienia do rzeczy, które nie mają nic wspólnego z książką, a przecież celem recenzji jest zrecenzowanie książki, nie autora.

SD: A piszesz coś nowego?

Tak, zaczęłam pisać nową książkę. Prawdopodobnie będzie się ukazywać również w Ha!Arcie, w podobnym trybie co poprzednia.

SD: Czyli jednak, że tak powiem, proza ci siadła?

Tak, uważam, że jest to mniej wykańczające mentalnie niż pisanie poezji. Przy poezji trzeba skupić się na  najważniejszych rzeczach i wydusić z siebie rzeczywiście esencję. Jeżeli chodzi o prozę, to można pozwolić sobie na więcej. Można napisać kilka zdań i nie każde musi być idealne.

JC: A zdradzisz temat?

Książka będzie zabawna. Mam teraz dwa projekty. Kiedy publikuję coś w internecie to nie chcę żeby to było bardzo osobiste. Wiem, że ludzie to czytają. Moja mama w pracy czyta i czytają znajomi. W tej sytuacji wolę pisać coś mniej osobistego. Oczywiście mam też takie rzeczy, ale nie będę publikować ich w internecie.

JC: A co z poezją, piszesz jeszcze?

Tak, ale zwykle na zamówienie (śmiech). Ostatni raz miałam prośbę o kilka wierszy z Dwutygodnika. Potrzebuję żeby ktoś mnie poprosił o napisanie czegoś, bo wtedy rzeczywiście się skupiam i piszę. Oczywiście spóźniam się z terminami, ale myślę, że nie jestem wyjątkiem (śmiech). Pisanie wierszy jest zdecydowanie bardziej męczące. Jestem w stanie napisać dwie strony A4 prozy i to nie jest tak wyczerpujące jak napisanie jednego wiersza. W wierszu nawet odstęp między kolejnymi literami musi zgadzać się co do milimetra.

SD: Biorąc pod uwagę to, że z czytaniem poezji w Polsce jest dość kiepsko, to motywacja też może spaść.

No właśnie. Dopiero nie dawno przekonałam się, że zrobiłam coś ekonomicznie korzystniejszego (śmiech). Jednak więcej ludzi rozpoznaje prozaików, więcej też czyta prozę. Zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy.

SD: Z rozpoznawaniem współczesnych poetów i poetek jest faktycznie ciężko.

Jest, szczególnie dziwne ze względu na fakt, że mieliśmy dwójkę poetów-noblistów w ostatnim 30-leciu, więc mogłoby się wydawać, że poezja w Polsce zmierza w kierunku mainstreamu i może liczyć na większe zainteresowanie wśród publiczności. Tymczasem okazuje się, że nie ma prawie żadnej publiczności.

SD/JC: Mimo wszystko życzymy powodzenia i dziękujemy za rozmowę!

Ja również.

2 Comments on “Jestem osobą krytyczną i to w sobie lubię – Joanna Dziwak”

  1. Piszecie o literaturze, więc przynajmniej stawiajcie przecinki we właściwych miejscach!

Comments are closed.