Znowość losowa – Marcin Jarmusz

1.

Zaryzykuję stwierdzenie, że w Polsce, ba!, na całym świecie chyba ciągle pokutuje przekonanie, że zwieńczeniem (albo niekiedy początkiem właściwym) kariery musi być wydanie ludzkości klasycznego, materialnego artefaktu – niestety, najczęściej książki. Kasia Cichopek na przykład, po tym, kiedy już ludzie rozpoznawali ją na ulicy, pewnie dzięki brawurowo zagranej roli na moment ociemniałej nastolatki, która mimo tego nie pomyliła się przy wyborze właściwego bliźniaka na męża, uczyła Polki, jak zostać ponętną mamą – i raczej należy się cieszyć, że było to dzieło ghostwritera, a nie jej samej. Choć – jak niedawno pokazała amerykańska gwiazdka – i z tym problemem można sobie poradzić: zawsze można wydać książkę z samymi zdjęciami „selfie” i nie wdawać się niepotrzebnie w lingwistyczne romanse. Joanna Dziwak nie poszła tym tropem. Chociaż zaczęła świetnie – „Hipsterski maoizm” każdy pewnie zna i o uszy pewnie obiła się próba robienia fejmu na aborcji (a może nawet, à propos, okrutny żarcik z komentarzy internautów o zabawnej możliwości przestawienia dwóch literek w nazwisku autorki) – to jednak wydała książkę pisaną. Udało się: można być pisarką. Po tym debiucie dwie rzeczy na pewno się zgadzają: jakaś tam sława i to, że znowu niekoniecznie mamy do czynienia z książką, która wnosi coś nowego i lepszego do polskiej literatury.

2.

Dziwak w swoim debiucie zabiera czytelnika w podróż po świecie, o którym tylko pozornie da się powiedzieć, że zbudowany został z samych stereotypów, krzywdzących wyobrażeń o świecie i ludziach w nim żyjących. Rzeczywistości w „Grach losowych” mają jednak wiele wspólnego z realnością: są to światy równie bezduszne, niepozwalające na łatwe spełnianie swoich marzeń, światy rzucające ciągle dębowe kłody pod nogi, w których to liczba lajków, a nie znajomość Heideggera warunkują społeczne poważanie, a intelektualizm utożsamiany jest co najwyżej z próbami znalezienia pewnej mentalnej niszy, której pokazanie innym przyniesie nam w końcu upragnioną sławę. To jednak nie proroctwo, antycypacja czy wnikliwa diagnoza kondycji społeczeństwa zachodniej cywilizacji, którą wystawiła w swojej książce Dziwak – taką po prostu formę przyjął przez ostatnie dziesięciolecia świat, co zdążyło już zauważyć kilka rzędów w bibliotece.

3.

Wszystkie trzy historie – o niespełnionej szansonistce Jo, bogatym pisarzu Januszu L.L. Czereśniewskim i bytomskim niby-poecie Arkadiuszu Pszczole – koncentrują się wokół nadrzędnej i naturalnej potrzeby każdego człowieka – idzie mi tu o potrzebę odmiany, zrewolucjonizowania – na lepsze, oczywiście – własnego życia. Zmian się raz pragnie, raz się je odrzuca – bo takie jest życie. Nic się jednak nie dokonuje, bo zmiana jest niemożliwa: wszyscy płyną z prądem i wszyscy w gruncie rzeczy są już przegrani. Nawet ucieczka, która co rusz pojawia się w powieści, nie jest wyjściem. Wszystko zostało zaprogramowane, innym się udaje, a nam nie – i tylko zagadką pozostaje to, co zrobili tamci, że jednak szczęśliwi są na szczycie. Egzystencjalne kryzysy ciągną się w nieskończoność: Dziwak feruje tezę, że sens życia nie istnieje, a już na pewno, że nie należy go szukać, bo można narazić się na niepotrzebne ośmieszenie. Lepiej w ogóle porzucić myśl, że żywot ludzki musi mieć jakieś znaczenie. Odłącz opcję „refleksje”, zrób słitfocię i wrzuć na Instagram – to jest życie.

4.

Dzieło, które sprezentowała nam autorka, każe nam jednak zastanowić nad dwoma szalenie ważnymi zagadnieniami, które, jak sądzę, mogą pokazywać jeśli nie kondycję sporej części debiutów literackich w Polsce w ostatnich latach, to na pewno niepokojący trend, który sprowadza się do kolejnego przetworzenia pomysłu na stworzenie – najczęściej bardzo krytycznego – obrazu współczesnego polskiego społeczeństwa, zwłaszcza jego młodszej części. Blurb z książki Dziwak mówi, że jest to złośliwa parodia na hipsterów i powieści dla uduchowionych kur domowych. Rodzi się więc problem niezwykle trudnego do uchwycenia momentu, kiedy „zjawiskowa” parodia sama staje się parodią – a więc parodią parodii. Historie hipsterów z powieści Dziwak są mało przekonujące, zwłaszcza, jeśli samemu zna się jakiegoś (naprawdę aż tak mało kreatywni w bajaniu są nasi hipsterzy? Nie wierzę. Zapraszam do opowieści rodem z krakowskiego Forum Przestrzenie, zanim stało się modne, oczywiście). Próba wyzłośliwiania się na popularnych pisarzy i złych czytelników, którzy zamiast poważnej poezji zaczytują się w Coelho i Wiśniewskim – też jakby mało udana i raczej niezabawna (tym bardziej, jeśli – tak jak ja – wypatruje się ciągle nowej Marianny G. Świeduchowskiej). W końcu jednak jedno z powieści Dziwak się zgadza: problem nadprodukcji literatury i poetów w tym kraju, przesycenia Internetu każdego gatunku twórczością z kategorii „raczej te gorsze”, której nikt nie chce czytać, a już na pewno wydawać. Obawy autorki co do tego problemu absolutnie rozumiem i podzielam, zastanawiam się jednak, czy sama na siebie bicza nie ukręciła autorka „Gier losowych”. Pierwszą część parodii autorka ma za sobą – i to może nawet całkiem udaną: krytykuje bowiem wszystko i wszystkich do tego stopnia, że samemu potem bać się trzeba robić, a nawet myśleć o tym i owym, byle tylko uniknąć obśmiania. Na szczęście w „Grach losowych” nie mamy też do czynienia z moralizatorstwem i złotymi wskazówkami, jak żyć; niestety – autorka nie daje nic w zamian, niczego nie proponuje, wyśmiewa tylko to, co złe i co już mamy – a potem pozostawia nam pustkę, której nie zapełni się nawet czytaniem Baumana czy słuchaniem przed snem wystąpień Żiżka po angielsku. Każda bowiem działalność wymagająca intelektualnego wysiłku może kojarzyć się z udawaniem i hipsterstwem, które przecież z definicji są złe i tylko pogłębiają inteligencki kryzys.

5.

„Gry losowe” nie są jednak brudną prozą, której oczekiwałem, mając w pamięci kilka doskonałych pozycji z „Serii Prozatorskiej” Ha!art-u. Najważniejszym narzędziem jest ironia, na której ufundowano cały pomysł, choć w znakomitych przypadkach jest ona celem sama w sobie. Drwi Joanna Dziwak w swojej książce nie tylko z tego, co imituje jakąś wartość, ale też z tych prawdziwych, rzadko kwestionowanych. Szydzi, ale nie czyni tego ładnie: humor to najczęściej płaski, bezrefleksyjny, podobnie jak jej bohaterowie – ma ogromne ambicje i ograniczone – niestety, nie tylko przez zły świat – możliwości ich realizacji. Wprawiona w politycznej satyrze, autorka przemyca kilka odnoszących się do bieżącego życia społeczno-politycznego fragmentów – i to robi to dobrze na tyle, że aż chce się więcej. Ku rozpaczy mojej, zamiast tego, krakowska poetka serwuje nam niezliczone drwiny z takich elementów rzeczywistości faktycznej, które – i bez jej pomocy – zostają każdego dnia okrutnie wyśmiewane, bo, jak słusznie zauważyła Joanna Barańska w „Popmodernie” – te składowe same się o to proszą.

6.

Książka Joanny Dziwak jest więc pewną „znowością”, tworem, który zarazem jest nowością (naturalnie na dwóch płaszczyznach – nowinką wydawniczą i nową, chociaż może nienajlepszą, jakością w polskiej literaturze) i powtórzeniem, po którego lekturze nasuwa się przede wszystkim słowo „znowu”. Kolejny raz bowiem ma się do czynienia z próbą rozprawienia się ze złymi ludźmi i jeszcze gorszym światem w barwach „skala odcieni szarości”, gdzie każdy zostawiony sam sobie szuka własnej drogi do sukcesu, co – jako jedyne – wypełnia sens jego życia. Dziwak nie prezentuje też czytelnikom własnej frazy, która mogłaby go zachwycić, poruszyć i wywołać zauroczenie – jeśli ma się z nią do czynienia w pierwszej części powieści, to jest ona nieudana, siląca się na sarkazm i humor, zaś ta z drugiej części jako żywo przypomina najlepsze czasy MC Doris i jej „Pawia królowej”. Choć cokolwiek na pochwałę zasługuje sam pomysł nawiązania do tej dykcji, której pojawienie się dawało niegdyś nadzieję na nadejście złotych czasów polskiego powieściopisarstwa, to trzeba jednak przyznać, że jest to naśladownictwo dosyć kiepskie, słabe, wtórne, jakości może niewiele lepszej niż tanie podkoszulki, które można kupić na Placu Imbramowskim (jeśli kogoś nie przekonało porównanie – to dobrze: właśnie takiej próby jest często ironia w wykonaniu Dziwak).

7.

Na pewno jednak warunkiem koniecznym jest podejście do „Gier losowych” z dużym dystansem, sporymi pokładami poczucia humoru i solidnym przygotowaniem, które powinno się odebrać przede wszystkim z portali plotkarskich. Żarty zazwyczaj nie są wysublimowane, na pewno nie są to Starsi Panowie, ale i tak pewnie miało być – tylko w ten sposób Dziwak mogła oddać beznadzieję, sztuczność i bezwartościowość współczesności, w której blogerka modowa za zdjęcia na tle obsikanych ruin porzuconych budynków PKP dostaje więcej niż profesor uniwersytecki. Tak powstaje wielogłos, bełkot, pomieszanie z poplątaniem, które okazuje się być w zamierzeniu ciekawe, a w wykonaniu – już niezbyt. W ogóle uważam książkę Dziwak jako zbiór straconych okazji. Przyznaję, że pierwszą z nich – i chyba najboleśniejszą – było porzucenie pomysłu na skonstruowanie okrutnego miasta, które stałoby się pierwszoplanową postacią, niszczącą biedną, marzycielską Jo. Reszty nie zdradzę, w końcu ja też – jak wszyscy – marzę o sławie i w dodatku jestem jeszcze przed książkowym debiutem.

8.

Druga istotna kwestia, która nasuwa się po lekturze „Gier losowych”, to pytanie o sensowność całego przedsięwzięcia. Dziwak wyśmiewa wszystko, jak leci, jednocześnie robiąc to w sposób banalny, uciekając się do przetartych na wskroś niekiedy już schematów, siląc się jednocześnie na stworzenie pozycji istotnej, intelektualizującej, ważnej, która mówiłaby dużo o absolutnie godnym potępienia sprowadzeniu sztuki życia do konieczności założenia profilu na fejsie. Zarzuca autorka na swoich czytelników i czytelniczki gęstą sieć odnośników kulturowych (i, co ważne, popkulturowych), które z największej zalety książki stają się jej przekleństwem. Łatwo je zgubić i niestety nie da się poza nie wyjść. Boję się, czy „Gry losowe” nie są same jednym z tych elementów, które wyśmiewa Dziwak. Pod misternie utkaną peruką nawiązań i z pietyzmem układanych kpin, dzięki którym można wdzięczyć się w stronę bardziej wymagającego czytelnika i krytyków literackich, kryje się być może to samo: hipsterstwo i chęć zabłyśnięcia.

9.

Każdorazowo jednak doszukiwanie się słabych stron debiutu Dziwak może okazać się zajęciem bezsensownym a bezcelowym. Być może sama autorka napisała tę książkę tylko ironicznie. Jeśli tak, muszę przyznać, że ten tekst również napisałem tylko ironicznie.

 

Marcin Jarmusz

Joanna Dziwak, Gry losowe, Korporacja Ha!art, Kraków 2014.

One Comment on “Znowość losowa – Marcin Jarmusz”

Comments are closed.