Bardzo się cieszyłam na tę książkę, bo Dubravka Ugresic jest jedną z „moich” autorek. Mam kilka takich pisarek-pokrewnych dusz; kiedy czytam ich książki, mam to egoistyczno-iluzoryczne wrażenie, że powstały one tylko dla mnie, a nawet, że to sama autorka szepcze mi wprost do ucha (lub krzyczy, w zależności od autorskiego temperamentu) tę historię. Albo lepiej, że prowadzimy sobie prywatną rozmowę na zapleczu kuchni, paląc oczywiście tony iluzorycznych papierosów. Kuchnia jest w czarno-białe kafle, a obraz nieco nieostry. I jest dużo kawy… Otóż właśnie Dubravka Ugrešić jest jedną z takich, intymnie mi bliskich pisarek.
Tym boleśniej odczułam zmasowany atak pecha, który uniemożliwił najpierw czytanie jej najnowszej książki, a później pisanie recenzji przedłużył do prawie miesiąca. Nie będę czytelnika nudzić stanem swego zdrowia, ale kiedy w dreszczach i malignie kończyłam lekturę ostatniego eseju, w którym autorka podkreśla fakt przyjęcia aż pięciu ibuprofenów po 200mg każdy – pomyślałam delirycznie, ale i z ponurą satysfakcją, że na pewno nigdy nie była w hiszpańskim szpitalu…
Ale, ad rem: mamy przed sobą sześć zróżnicowanych formalnie esejów, po których przechadza się – lis. Bywa ów lis figurą historyczną, stylistyczną, metaforą bądź po prostu samym sobą – puszystym, zaprzyjaźnionym gościem ogrodu. Elegancki prolog pierwszego eseju przedstawia różne z lisem związane podania, podążamy lisim tropem pozostawionym w dawnej kulturze. Narracja prowadzona jest pierwszoosobowo przez chorwacką pisarkę w średnim wieku, co może sugerować, że będziemy dopuszczeni do prywatnych sfer życia autorki.
Ten pierwszy tekst otwiera cytat z książki Iry Ferris, The Magnificent Art of Translating Life into a Story and Vice Versa. Jest to bardzo dobry cytat. Problem zaczyna się, kiedy zechcesz go wygooglować. Jedynym wynikiem, do którego odsyła Google, jest… książka Dubravki Ugrešić… „Nieważne” myślisz już urzeczony narracją, i powtarzasz to, co mruczy do siebie każdy uwiedziony widz, każdy pisarz wdychający zapach zgniłych jabłek z szuflady, każdy oszust i kuglarz – nie liczy się prawda, liczy się opowieść…
Gdybym się upierała, by zepsuć sobie przygodę czytania i koniecznie chciałabym rozłożyć tę opowieść na czynniki pierwsze, dostać się do jej miękkiego brzucha i wcisnąć w nią pięść, to uznałabym ten cytat za pewnego rodzaju klucz:
„Dzisiaj wszystko jest inne, dzisiaj wszystko można znaleźć w łagodnie zdehierarchizowanym archiwum internetowym. Wcześniej, w epoce BG (Before Google), brak informacji uzupełniała wyobraźnia. Jeszcze jakieś dwadzieścia lat temu świat był uwodzicielsko tajemniczy i ogromny. Dzisiaj, niczym jakaś boska mechaniczna lama, internet wypluwa prosto w nasze twarze obojętne wypowiedzi. I faktem jest, że odpowiedzi, proporcjonalnie do tego, jak łatwo do nich dochodzimy, są lekkie, niewiarygodne i płynne”.
Autorka gra z czytelnikiem tą informacją tak łatwodostępną, że warto zacząć wątpić w jej prawdziwość. Esej przedzierzga się w powieść (i odwrotnie), a jego kolejne odsłony są w zasadzie rozdziałami, w których bohaterowie połączeni są lisim motywem przewodnim. Poprzez Japonię, Rosję, Londyn, Wielki Kanion (motyle!) i magiczny Neapol docieramy również do małej opuszczonej przez boga i ludzi chorwackiej wsi. Przez te wszystkie miejsca narratorka-lisica powraca do nas z uporczywym pytaniem: jak właściwie powstają opowieści?
W głębszej warstwie narratorka komentuje palące tematy: nacjonalizmy, kapitalizm, nadmierną turystykę, przepisywanie historii i przede wszystkim, to, co stanowi rdzeń wszystkich książek Ugrešić – losy emigracyjne. „Nigdy nie wiemy, jakie relacje albo sytuacje mają w sobie potencjalną moc by nas zniewolić” – mówi. Opowieść o Polce sprzątającej mieszkanie narratorki poruszyła mnie w dwójnasób: poza oczywistymi, twardymi faktami dotyczącymi życia pracowników na zachodzie doszła emocjonalna wolta, zamiana miejsc, którą wykonuje sama narratorka.
Marginalne bohaterki wychodzą na pierwszy plan – Vera Nabokov, wdowa po fikcyjnym pisarzu, Dorothy Leuthold, Irina Ferris, bratanica narratorki i wreszcie ona sama. Kobiety, w różnym wieku, także starsze opowiadają o tym, jak powstają opowieści na przekór własnej niepopularności w literaturze.
„Mnie mężczyźni szanują. Dlaczego? Bo znam >>swoje miejsce<<. Posłusznie służyłam i obsługiwałam pisarski talent pewnego mężczyzny, służyłam męskiemu rozumowi, a więc jestem dream girl wielu mężczyzn, jestem też ich potencjalną wdową” – mówi narratorce wdowa po słynnym pisarzu, które całe życie poświęciła na budowanie jego sukcesu. To bardzo gorzkie wyznanie wypowiedziane przez osobę z poprzedniego pokolenia, które niejako akceptowało taki stan rzeczy, niezależnie od sfery społecznej. Do narratorki dociera, że w sumie niewiele się zmieniło, że ona sama być może jest zbyt niezależna i nie wyjdzie nigdy z „working class” literatury. Ale spotkanie z wdową to również poruszająca sesja mentorska o starości i samotności, które są dla nas młodych tylko hasłami, a przecież z czasem zaczną wypełniać szczelnie nasze życie zmieniając poczucie tożsamości.
Pośrodku tej zagadkowej książki pojawia się historia jakby z innego świata. Narratorka porzuca na chwilę produkowanie literackich odniesień (fałszywych bądź nie) i – co oczywiście też jest grą – wpuszcza nas do swojego (autorki) prywatnego świata. Opowieść o podarowanym przez czytelnika domu na wsi, który zamieszkuje dziki lokator i o ogrodzie, który odwiedza lis jest napisana w klasyczny sposób. Są emigracyjne przemyślenia, jest romans, są zwroty akcji i filmowy finał. W rozmowach pary kochanków w średnim wieku przewija się historia Jugosławii i wszystkie jej tragiczne konsekwencje. Narratorka czerpie garściami z życia samej Ugresić, ale nigdy nie wiadomo, gdzie się kończy autobiografia, a zaczyna powieść. (No właśnie, bo jak powstają opowieści?) I czy w ogóle potrzebna jest jakaś granica? Tekst jednocześnie będąc sam w sobie fałszywy, jak idol całego tomu lis, niesie w sobie wiele prawdziwych emocji i szczerych, bolesnych spostrzeżeń.
Ta książka to epigraf, opowieść-przypis, napis na pomniku, dopisek drobnym drukiem, glossa, ale i hagiografia na temat życia autorów, historia utkana z materiałów zbyt okrojonych i niewiarygodnych, by mogły nadawać się na biografię. Dubravka Ugresić z pasją wypełnia wszystkie luki i białe plamy, czyli robi coś, czego biografowi robić absolutnie nie wolno, ale o czym na pewno marzy każdy, kto zmaga się z toną nierzetelnych archiwów i z np. z chimeryczną rodziną pisarza, o którym nie może powstać książka. W zasadzie można pozazdrościć Ugrešić, że mogła pozwolić sobie dać się ponieść i stworzyć literacki mockument. Pojawia się tu oczywiście kwestia wiarygodności tej opowieści. Czym jest bowiem pisanie, w które nikt nie uwierzy, jeśli za nim nie stoi „głęboka potrzeba związana z poważnym ryzykiem”… To zarazem trochę żartobliwa, a trochę śmiertelnie poważna przestroga skierowana do młodych pisarzy.
Książka nawiązuję do bardzo wielu tytułów, momentów i miejsc w kulturze i literaturze, jest pełna odniesień i smaczków, których docenienie wiąże się także z faktem, że niektóre z powiązanych tytułów, nie zostały nigdy napisane. Mnie akurat w ogóle to nie przeszkadzało, odhaczałam kolejne tomy na liście Bibliotheca Promissa, jak również pełnoprawnych bohaterów rozdziałów Indeksu Ksiąg Nienapisanych. Jest też oczywiście wiele haczyków, które dotyczą tekstów znanych i opublikowanych, które wytrawny czytelnik będzie z zadowoleniem odkrywał.
Poza ową „intertekstualnością” jest to też książka o tym, że nadwyżek wolności się nie wybacza. O psychozie tymczasowości, o lęku przed bezdomnością, lęku tak silnym, że każe on negować i wyciszać potrzebę posiadania domu w ogóle, co w efekcie kończy się właśnie realną bezdomnością. I jako wieloletnia i nieuleczalna emigrantka zastanawiam się, czy Dubravka miała rację, mówiąc w pewnym momencie, że „największym osiągnięciem każdego emigranta jest dom”.
Dubravka Ugrešić
Lis
Wydawnictwo Literackie
Wydanie: I
Przekład: Dorota Jovanka Ćirlić
Oryginalny tytuł: Fox
Data premiery: luty 2020
Oprawa: twarda
Liczba stron: 344