Ziemowit Szczerek “Przyjdzie Mordor i nas zje”, recenzja Anny Wyrwik >>>
Jakiś czas temu, jesienią, pewnie w okolicach listopada siedziałam przed telewizorem, ze wzrokiem w gazecie, słuchając rozmowy przy stole i zerkając też w pięć innych miejsc jednocześnie, ale wpuszczając do głowy to, co się tam w tym telewizorze dzieje i w którymś momencie wpuściłam dwa słowa, które odwróciły moją uwagę od wszystkiego innego i przerzuciły na telewizor: gonzo – to pierwsze słowo, Ukraina – drugie.
Gonzo, ponieważ uwielbiam książki i teksty Huntera S. Thompsona, ponieważ uwielbiam samego Huntera S. Thompsona, przed oczami miałam Billa Murray’a z filmu Tam wędrują bizony, no i rzecz jasna Johnny’ego Deepa. Ukraina, ponieważ uwielbiam Ukrainę, Lwów i owszem, czuję się tam czasem jak w Polsce, tylko innej, tylko bardziej, jakbym cofnęła się w czasie, jakby swojskość się spotęgowała.
Wiele już napisano o Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka. Książka znalazła się we wszystkich rankingach za 2013 rok, Szczerek w co drugiej gazecie odpowiada na pytania, do tego Polityka dodała Paszport. Rzeczywistość zaś dodaje swoje. Sytuacja na Majdanie sprawia, że autor Mordoru z pisarza i dziennikarza stał się w opinii publicznej pierwszym polskim specem od Ukrainy (dla jednych poprawnym, dla innych absolutnie nie – to wiadomo), a jego książka przewałkowywana jest na wszystkie możliwe sposoby w poszukiwaniu przyczyn sytuacji na Ukrainie, cech sytuacji na Ukrainie, przyczyn zachowań Polaków na Ukrainie, cech zachowań Polaków na Ukrainie i w ogóle wszystkiego, co się łączy z przyczynami, powodami, cechami i zachowaniami Ukraińców i Polaków na Ukrainie. Przede wszystkim jednak jest to dobra literatura. Ciekawie napisana, w tempie, z licznymi odwołaniami do świata, który otacza nas realnie, wirtualnie i popkulturowo, dzięki którym zaczynamy czuć zapach tych knajp, temperaturę tych miast i słyszeć dźwięki kolejnych Ukraińskich ulic. Do tego dochodzą portrety postaci powyginanych niczym na rysunkach Ralpha Steadmana. Całość dopełniają narkotyki, przekleństwa i alkohol z płynem na potencję wigor na czele – bo jest i poczucie humoru. Tak oto przedstawia się reportaż gonzo i nie ma co się zastanawiać nad tym, co jest prawdziwe, a co nie i czy Udaj z Kusajem (to dopiero dowcip) faktycznie brali tyle kwasów, bo zamiast się zastanawiać, można wczuć się w opowieść, w powieść drogi, w historię czasem smutniejszą, ale wielce hardkorową, bo – jak pisze Szczerek – lubimy wschodni hardkor i dlatego on właśnie pisze o wschodnim hardkorze. A po wczuciu się w to wszystko możemy spokojnie zacząć odkrywać powoli, o co na tej Ukrainie może chodzić i o co może chodzić w naszych głowach.
O Ukrainie pisać nie będę. Tyle się ostatnio o niej pisze. Zresztą Szczerek napisał. Napisał też coś więcej. Poprzez postać Tarasa mówiącego o kulturach i świecie bez narodów, poprzez rozmowę głównego bohatera Łukasza z czarnooką dziewczyną w pociągu, podczas której ona zarzuca mu, że Polacy przyjeżdżają na Ukrainę, by się poczuć lepszymi, a on pyta, gdzie Ukraińcy jadą, by się poczuć lepszymi – poprzez te i inne fragmenty, Szczerek umieścił Polaków jeżdżących na Ukrainę po wschodni hardkor, lepsze samopoczucie i podleczenie kompleksów w szerokim kontekście ludzi, którzy pragną hardkoru oraz ludzi, którzy pragną poczuć się lepszymi i podleczyć kompleksy. Czy nie jest czasem tak, że Amerykanie jeżdżąc do Meksyku też czują się lepiej i leczą kompleksy? A Anglicy do Irlandii? Niemcy do Grecji? Zresztą w każdym mieście świata znajdzie się człowiek idący do sąsiada, by pocieszyć się jego gorszym telewizorem czy zestawem garnków. Polacy narzekają na Polaków na wakacjach all inclusive, że nic im się nie podoba, nic nie smakuje, a kelnerami pomiatają, ale Polacy wciąż tam jeżdżą, bo fajnie się poczuć na targu płacąc gotówką i pstryknąć palcem na Tunezyjczyka po czwartego drinka. Wiadomo, że między Polską a Ukrainą jest coś szczególnego, coś co nie łączy tamtych przykładów, bo tamte przykłady łączą inne sprawy,a nas z Ukraińcami łączy wspólna historia ze Lwowem, rzezią wołyńską, UPA czy Traktatem Ryskim. Ale mechanizm jest podobny. Taras, pół Ukrainiec – pół Polak, zachodnioukraiński separatysta w rozmowie z Łukaszem coraz bardziej dochodzi do bezsensu tej całej narodowościowej zabawy. Tego dzielenia ludzi na taki a taki naród, tu Polacy, tu Ukraińcy, tu Słowianie, tu Germanie, a przecież chodzi o zadania państwa, a państwa są po to, by ludziom w nich żyjącym było dobrze i tyle, i jeszcze, że „Ludzkość zawsze opierała się na przejmowaniu rozwiązań innych. Dlatego, kurwa, rozwinęła się cywilizacja. Można adaptować do lokalnych warunków, ale po cholerę wymyślać własne? Co to za chora, megalomańska obsesja? A po wymyśleniu państw narodowych wszystkim odpierdoliło i każdy się upiera, że każdy musi wymyślić sobie własny model wszystkiego. To jakieś, kurwa, zwyrodnienie intelektualne.” (s.78-79). Taras nie ma wątpliwości, że cywilizacja stworzona przez Zachód jest najlepsza, bo szanuje człowieka. I tyle. Ci, co nie chcą do niej wejść, są „jebani w głowę”, a i tak kiedyś wejdą, bo Zachód nas wszystkich stworzył (architektura, sztuka, prawo, filozofia), a po za tym, i to jest chyba najważniejsze, to cywilizacja powinna służyć człowiekowi, a nie na odwrót, a państwo ma się człowiekiem opiekować, a nie nad nim znęcać. Wszystkie polityczne czy gospodarcze kalkulacje schodzą z planu w obliczu tak najbardziej podstawowej prawdy i ludzkiej potrzeby. Mechanizm pocieszania się czyimś kosztem, leczenia kompleksów to jakby kolejny skutek podziałów między ludźmi, takich, w których oni rzadko czują się najlepsi, a nie chcą być gorsi.
A co z hardkorem? W Teatrze Łaźnia Nowa jest od niedawna grany spektakl Smutek tropików, spektakl głównie o podróżowaniu, o podróżowaniu coraz bardziej mocniej i wyżej, dziko ze lwami albo gorylami, jak najdalej, kupując pamiątki z wojny w Wietnamie, na załamanie karku i gdy ci podróżnicy wymieniają ciurkiem wycieczkę do Czarnobyla, przejażdżkę po brazylijskich fawelach, to w końcu nie wiem, czy pomysł nocy w Auschwitz dodałam sobie sama, czy też pojawił się na scenie. Czy to jest nuda dnia codziennego i brak przeżyć? Czy to jest telewizja, Internet, daj boże, literatura? Czy potrzeba wypicia wódki z Rosjaninem, wypalenia jointa z Jamajczykiem, zobaczenia na żywo Fukushimy, głodującego dziecka w Indiach, ćpuna z faweli czy domu Marcosa wynika z tego, że liczymy na jakieś intensywniejsze emocje, że musimy wszystkiego dotknąć, sami sprawdzić, że już nie wystarczą nam zdjęcia albo nie wystarczą parki rozrywki i tradycyjne (choć przecież już intermedialne) muzea? Gdy Udaj i Kusaj zaczynają fotografować bar o wyraźnie niekonwencjonalnej estetyce, Taras dostaje szału: „Czy wy, kurwa, w ogóle traktujecie nas jak ludzi? (…) Czy jak jakiś, kurwa, dziki szczep egzotyczny? Jak jakieś zwierzęta w zoo?” (s.93) Ziemowit Szczerek sam przyznaje, że kiedyś jeździł na Ukrainę po hardkor. Mało kto po przyjeździe z Ukrainy nie opowiada o brudnych pociągach, o tym, że oni to tam nie mają cały czas ciepłej wody, ale jakie piwo tanie, jaka tania wódka i co to tam się nie działo! i tak dalej. Przynajmniej po paru pierwszych razach na Ukrainie większość tak opowiada. Czy nie tak samo robimy jadąc z miasta na wieś i robiąc zdjęcia miejscowym siedzącym pod sklepem z tanim winem? Czy tam też nie szukamy hardkoru? A jakby tak wziąć menedżera z prywatnym pakietem ubezpieczeń i zaprowadzić do przychodni na Podlasiu? A fakt, że ja z Małopolski napisałam o Podlasiu, nie Wielkopolsce?
Ukraina jawi mi się w tej książce trochę jako symbol uniwersalnych potrzeb wrażeń, polowania na emocje, pogoni za robieniem sobie dobrze i udowodnieniem, że są tacy, co to mają gorzej. Ale to tylko kolejna interpretacja książki, a Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian to przede wszystkim dobra literatura i ciekawa przygoda. Już widzę jak młodzi ludzie z „Mordorem” pod pachą jadą na Ukrainę szukać Wigoru po aptekach. Tak jak kiedyś jeździli po Stanach trzymając pod pachą „W drodze” Kerouaca i machali na stopa. Tyle że – ma rację Szczerek – tamtym o coś chodziło, tamci szukali wolności, tamci się buntowali, dokonywali rewolucji, a ci? Ci szukają harkoru i samozadowolenia, bo fajne i bo by robić cokolwiek.
Anna Wyrwik
Wydawnictwo Ha!Art
Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian
Ziemowit Szczerek
ISBN 978-83-62574-94-0