Starsza pani musi odejść – Ahsan Ridha Hassan

Kac. Standardowo, jak co sobotę. Ale wraz z występem stepowania kompanii karnej pod kopułą mojej czaszki, na twarzy pojawia się uśmiech. Nie jest to uśmiech szaleńca, który czerpie nieopisaną przyjemność z tępego ucisku mózgu (szczególnie, że skończyły mi się środki przeciwbólowe, a apteka jest
zbyt daleko). Uśmiech powoduje wspomnienie wczorajszego wieczoru. I pewnej starszej pani, która wplątując się w nasze towarzystwo cudem uniknęła śmierci. Od zakrztuszenia
blantem.
A było to tak…

*

Siedzieliśmy w ogródku pewnej knajpki na Kazimierzu. Piwo Perła było po dwa złote, więc siedzieliśmy tam nie pierwszy już wieczór w tym tygodniu. I też nie pierwszy w poprzednim. W zasadzie, to siedzieliśmy tam z Pawełkiem wieczór w wieczór od prawie miesiąca. Od początku do końca promocji – wydaje mi się, że opróżniliśmy trzy czwarte promocyjnych kegów. Knajpka mieściła się na Placu Nowym, zwanym również Placem z zapieksami, toteż
mój kompan mógł dokonywać obserwacji licznych pięknych oraz tych mniej urodziwych dziewcząt, które przechadzały się to do knajpy, to, jak zgłodniały, po zapieksę i w dogodnym momencie (to znaczy po kilku Perłach, na odwagę) startował jak jastrząb, przebąkując do mnie:
– Pilnuj szesła.
Potem chwiejnym krokiem podlatywał do ofiary, która zazwyczaj również chwiejna stała w długim ogonie kolejki i zagadywał. Sposób miał jeden, niezawodny (w swej zawodności). Rozchełstawszy koszulę opierał się nonszalancko dłonią lub łokciem o murek okrąglaka albo
o plecy wielkiego chłopa, który z głośnym bluzgiem szybko przestawał być podporą, i z teatralną konspiracją szeptał do ucha dziewczyny: cześć maleńka, przyglądam ci się od kilku dni…; albo: widzę, że lubisz dłuuugie zapieksy (mrugnięcie okiem); albo: wyobrażam sobie,
jak będziesz wkładać tą bułę do ust – widząc konsternację na twarzy dziewczyny, szybko dodawał: a potem ją trawić; albo: bierzesz z salami czy z kiełbasą?; albo: to ja jestem tym składnikiem, nad którym się zastanawiasz; albo: słyszałem, że zapiekanki najlepiej smakują w trakcie stosunku… To jak?
Kiedy Pawełek zagadywał dziewczyny, ja czyniłem liczne obserwacje. Lubiłem pić i obserwować różnokolorowy pijany tłum, a im więcej piłem, im noc stawała się głębsza, tym więcej dostrzegałem. Głównie pierwotnych instynktów, które wychodziły z przedmiotów obserwacji we wprost proporcjonalnym tempie do spożytego alkoholu. Atawizmy były związane z czynnościami czysto prokreacyjnymi albo gastrycznymi. Czasem gastrycznoprokreacyjnymi.
W każdym razie podczas tych obserwacji i tygodni spędzonych przy Perle, oprócz godowogłodowych zachowań większości zgromadzonych wokół Placu Nowego zauważyłem pewien dziwny element. Była nim staruszka. Jaka jest staruszka, każdy widzi: siwe włosy, babciny sweter, czasem beret, usposobienie albo dobroduszne albo pieklące się – alternatywa koniecznie rozłączna. A przeważnie po odpowiedniej godzinie nie wychodzą z domów i
mieszkań – godziną graniczną jest zazwyczaj początek odcinka Klanu lub innej telenoweli w okolicach poobiadowych, dla nocnych marków granicą jest Panorama emitowana na Dwójca o godzinie 18.00, a dla prawdziwych stworzeń nocy wydanie Faktów w TVN’ie o godzinie 19.00 lub Wiadomości o 19.30 w telewizyjnej Jedynce. Później na ulicach Krakowa staruszek nie uświadczysz. A jeżeli tak, to uciekaj czym prędzej, bo jest to z pewnością duch. Albo demon. Tymczasem w okolicach godziny, która była linią Maginota nawet dla opętanych duchów staruszek o chaotycznym usposobieniu, regularnie, noc w noc, pewna starsza pani chadzała sobie po Placu Nowym. Z początku wprawiło mnie to w konsternację i przerażenie:
– Demon! Cholerny demon! – szeptałem rozgorączkowany do przysypiającego Pawełka.
– Sicho, wo siewczyni spo’oszysz – artykułował kącikiem ust i zasypiał dalej.
Po trzecim wieczorze doszło do mnie, że nie jest to demon ani duch, a starsza pani z krwi i kości. Co więcej starsza pani, zgodnie z publikacją O powstawaniu gatunków drogą naturalnego doboru czyli o utrzymywaniu się doskonalszych ras w walce o byt Karola Darwina ulegała nieustannej ewolucji. Z tym, że ewolucja była ta dość dziwaczna, ze względu na środowisko naturalne, w którym starsza pani postanowiła przepoczwarzyć się.
Środowiskiem było nocne zagłębie klubowo-alkoholowe miasta Kraków.

Szymon Szelc

Szymon Szelc

*

Starsza pani, a raczej Starsza Pani, bo jest to już bohaterka naszej opowieści, z początku ubrana była zwyczajnie, po babcinemu: wełniana narzuta na ramiona, babcina koszula, święty obrazek z Matką Boską na łańcuszku, babcina spódnica do kostek, babcine bambosze, okulary, siwe włosy spięte w kok. Słowem, stara, poczciwa i dobroduszna. Jednak dość szybko uległa przemianie i wtopieniu się w otoczenie. Podczas tych kilku tygodni, kiedy oglądając nocne życie Kazimierza z Perłą w ręce, obserwowałem niesamowitą przemianę Starszej Pani. Zaczęło się niepozornie, od zniknięcia łańcuszka ze świętym obrazkiem. W jego miejscu zawisł e-papieros. Potem, jakby babcia urosła. Po wnikliwszej obserwacji okazało się, że zamieniła stare bambosze na kolorowe, jaskrawe adidasy, modne wśród licealistek. Szybko pozostała część odzieży została zamieniona w strój będący wypadkową kreacji noszonych przez tutejsze klubowiczki i, chyba sentymentu do czasów, które kojarzyły się Starszej Pani z buntem, nieokiełznaną, grzeszną energią i początkami kapeli The Police. Rzeczona w ciągu kilku wieczorów całkowicie przetransformowała swój outfit i miała teraz na sobie czarne, skórzane spodnie oraz
skórzaną marynarkę bez rękawów z licznymi zamkami i ćwiekami. Co więcej metamorfozie uległo jej ciało: siwy poczciwy kok został zastąpiony wytapirowanym finezyjnie, farbowanym na rudo i fioletowo fryzem; brak makijażu zastąpiła krwisto-czerwoną szminą, tusz do rzęs i kredka do oczu; o czym wkrótce miałem się przekonać – brak perfum albo delikatny zapach Pani Walewskiej zmiotła agresywna woń kosmetyków od Beyonce, Kylie Minogue czy innej popowej gwiazdki; na ramieniu pojawiła się dziara, przedstawiająca lubieżnego Mietka Fogga, który miał teraz w sobie coś z Sex Pistols; w uszach i w nosie błysnęły kolczyki. Starsza Pani zaczęła zachowywać się młodzieżowo. Chodziła coraz bardziej prosto, już nie tak
pochylona jak na początku, szybko przełamała też swoją nieśmiałość i, kiedy pierwsze trzy wieczory kręciła się koło wejścia do klubu, teraz regularnie wpadała do prawie wszystkich lokali wokół Placu Nowego. Szybko też poznała znajomych. I, wbrew pozorom nie były to inne dziarskie dziadki albo babcie, a całkowicie młodzi ludzie. Podsłuchałem nawet kilka rozmów:
– Wbijamy do klubu? – pytał jeden.
– Nie, czekamy jeszcze na Gabryśkę – drugi temperował go.
Albo:
– Jak się ma mój wingman? – Łysy kark obejmował ramieniem Starszą Panią, kiedy ta
zjawiała się pod klubem, na co ona odpowiadała:
– Dość gadania Łysy. Żony tak nie znajdziesz, dupeczki same się nie wyrwą. Ale ja ci pomogę
– puszczała mu oko i znikali w bramach klubu, bez kolejki. Bramkarze już ją znali.
Albo:
– Gabi! Chodź jeszcze na jedną kolejkę! – Wołała grupka facetów, kiedy Starsza Pani
opuszczała Pijalnię piwa i wódki, a ta grzecznie odmawiała, tłumacząc, że za kwadrans musi
wziąć insulinę.
Albo:
– Stara, dzięki za zajebisty wieczór – przyszła panna młoda z rogami diabełka (tak tak, Pawełek ślinił się) w otoczeniu innych diabełków krzyczała do Starszej Pani i znikały w kolejnym lokalu.
Aż tu pewnej nocy, zupełnie niespodziewanie Starsza Pani przysiadła się do nas.

*

– Siema leszcze – poczuliśmy, jak kładzie nam ręce na ramionach i siada pośrodku kanapy. – Kopsnijcie szluga, bo muszę coś zjarać.
– Erm… Jasne – zacząłem przeglądać kieszenie i zaraz odpaliłem jej Marlboro. – Proszę bardzo psze pani.
– Żadna psze, Gabryśka jestem – uścisnęła energicznie moją dłoń, po czym rozparła się w krześle. – Piwko i fajka, to jest kurwa życie – powiedziała do siebie.
Milczeliśmy. Dość mocno skonsternowani.
– Powiem wam ziomki, że czeka mnie dzisiaj jeszcze jedna wiksa, obiecałam chłopakom z ekipy, podobno łatwiej przy mnie coś wyrwać. Ale tak naprawdę – odwróciła się w moją stronę. – To zjarałabym coś. Wiecie, zielone kubki – puściła oko.
– Yyy… – na tą absurdalną prośbę moje myśli zaczęły błyskawicznie płynąć w stronę rozwiązania. – Da się coś załatwić.
– Zajebioza – Starsza Pani klepnęła mnie w udo. – To dzwoń po towar, a ja tymczasem dopalę szluga. A jak się spiszecie, przedstawię was moim wnuczkom – zobaczyłem błysk w oku Pawełka. – Obie mają po osiemnaście lat.
Zadzwoniłem czym prędzej.

*

Stałem w umówionym miejscu, w pewnym ciemnym zaułku. Moi towarzysze czekali w odległości, wedle instrukcji dilera. Diler był moim odległym znajomym, a ze względu na niezwykły talent do załatwiania interesów szybko i bez zbędnych grzeczności nosił w środowisku miano Pan Lapidarny.
Pojawił się znikąd i zapytał:
– Masz?
– Mam.
– A ty masz?
– Mam.
– To daj.
Dałem
– A teraz bierz i spierdalaj.
Wziąłem. I, że tak powiem, odszedłem. Pana Lapidarnego dawno już przy mnie nie było.
– No proca – Starsza Pani ucieszyła się. – To chodźcie pod bramę mojego lokalu. Teraz wszyscy poszli tam w kimę, więc wypalimy bez świadków. A potem wbijajcie na chatę. Upiekłam makowca. Będzie w sam raz na gastro. Opierdolimy popisowo.
Ruszyliśmy zatem.

*

– Zajebisty stuff – Starsza Pani pociągnęła ostatniego bucha. – Chłopaki macie u mnie pewne spotkanie z moimi ślicznymi wnuczkami – poklepała nas po plecach, a Pawełek aż podskoczył z radości. – Mówię wam takie szprychy… Tyle, że diablo porządne. Ktoś musi je zepsuć, jeżeli
wiecie co mam na myśli – puściła nam oko.
– Jasne – odparłem.
– Nie zawiedziemy cię Gabryśka – Pawełek przykląkł i złożył solenną przysięgę.
Wtem sprawy zaczęły nabierać zupełnie niezaplanowany, niezbyt fortunny bieg. Starsza Pani nagle zaczęła kaszleć i krztusić się.
– O kurwa – wycharczała. – Lekarz mi zabronił… Zapomniałam, że nie wolno mi tego mieszać z antybiotykiem… – Upadła na ziemię, ale podtrzymaliśmy ją w ostatniej chwili. Zjarani i spanikowani zaczęliśmy szukać telefonu i dzwonić na pogotowie. Mnie dodatkowo nawiedziły nagłówki brukowców, które opiszą nasze morderstwo. Zjarali starszą panią NA ŚMIERĆ! Czy coś w tym stylu.
– Haaalo, pogotowie – Pawełek mówił do swojego portfela. – Czemu nikt nie odbiera, do
cholery?!
– Stary – Starsza Pani chwyciła moją rękę i wepchnęła w nią pęk kluczy. – Trzecie piętro,numer czternasty, sypialnia, leki przy lampce nocnej… Szybko…
Popędziłem jak sam diabeł.

*

Roztrzęsionymi rękami otworzyłem drzwi do mieszkania, śmignąłem przez przedpokój i jak burza wpadłem do sypialni. Leki, leki, gdzie te leki?! Myślałem gorączkowo. Wtem dostrzegłem je. Porwałem i już miałem popędzić w dół, na ratunek Starszej Pani, kiedy moją uwagę zwróciło coś nietypowego. Dwa nagie ciała, chłopak i dziewczyna, zamarli na łóżku (widocznie im przerwałem) i z przerażeniem patrzyli na mnie.
– O cholera – przemówił chłopak. – Niech zgadnę: zjarała blanta? – kiwnąłem głową. – To
mamy przesrane.
Po czym szybko się ubrał i pobiegł za mną ratować umierającą babcię.

*

– Chłopaki jestem wam winny podziękowania – powiedział Marek, bo tak nazywał się chudy dwudziestolatek, którego jeszcze przed chwilą widziałem tak, jak go Pan Bóg stworzył (i jego dość ładną dziewczynę). Teraz był ubrany. Piętnaście minut zajęło nam przywracanie Starszej Pani do życia, a kiedy sytuacja była opanowana wnieśliśmy ją do sypialni. Posprzątanej, dziewczyna zrobiła swoje w międzyczasie.
– Obawiam się, że nie tylko podziękowania – spojrzałem na niego rzeczowo.
– No tak, wyjaśnienia – Marek podrapał się po głowie. – No dobra, ale nikomu nie mówcie.–Przysięgliśmy. – Na co dzień mieszkam w akademiku. I Asia, moja dziewczyna też. Wiecie jak jest w akademikach – ciasno, zero prywatności, a jak już, to każda akcja wiąże się z dużą niepewnością, że zaraz ktoś wbije do pokoju. Więc wymyśliłem, że moglibyśmy to robić w ciszy i spokoju w mieszkaniu mojej babci. Wiecie własna pościel, i tak dalej – skrzywiłem się.

– Nie patrz tak, każdy był kiedyś studentem, kombinuje jak może. No i problemem była oczywiście babcia. Podszedłem ją sposobem. Zacząłem wypytywać o młodość i czy nie tęskni do szalonych czasów, czy czasem nie marzy jej się wyjście z kumpelami z uniwersytetu trzeciego wieku na kawę z odrobiną brandy i inne takie takie. Babcia przyznała, że jej brakuje tego wszystkiego i chciałaby sobie jeszcze pożyć. Trochę pobajerowałem, ona podchwyciła i zgodziła się wyjść na miasto nocą. Tak jej się to spodobało, że po drugim wypadzie powiedziała, że wreszcie wie na co ma wydawać emeryturę i spytała, czy pod jej nieobecność nie mógłbym doglądać mieszkania, bo to niebezpieczna okolica. Resztę już znacie.
– Hmmm, doprawdy pokręcony sposób żeby sobie zaru… – zacząłem, ale na twarzy mojego rozmówcy pojawiła się mieszanina wstydu i widocznej irytacji.
– Dobra, to dzięki i na razie – grzecznie acz stanowczo zaczął nas wypychać z przedpokoju. Ja
wyszedłem z taktem, ale Pawełek stał w miejscu jak żona Lota po krystalizacji w przyprawę. –
Coś jeszcze?
– A te osiemnastki? – Pawełek wydukał ze wzrokiem spuszczonym w podłogę.
Marek roześmiał się.
– Widzę, że daliście się nabrać – powiedział rozbawiony. – Ma tylko jednego wnuka i jestem nim ja. Ale spokojnie, nie jesteście pierwszymi baranami, których naciągnęła na tekst o osiemnastoletnich wnuczkach – poklepał mojego marniejącego w oczach kompana i odprowadził za próg. – A teraz dobranoc.
Trzasnął drzwiami.
*
– Ech – westchnął Pawełek, kiedy już świtało, a my wracaliśmy do mieszkania. – I nici z dwóch osiemnastek.
– Nie jest tak źle – położyłem mu rękę na ramieniu, próbując pocieszyć. – Co prawda
osiemnastki przepadły, ale na chacie czekają dwie pięćdziesiątki. Zmrożone!

2 Comments on “Starsza pani musi odejść – Ahsan Ridha Hassan”

Comments are closed.