Kot eksplodował.
– O w mordę – powiedział Pawełek.
– Schrödinger… – jęknąłem.
– To się właśnie nazywa Ogień w dupie, powiedział z dumą klaun. Potem odrzucił resztki po petardzie i chwiejnym krokiem opuścił progi mojej kawalerki.
*
Obudził mnie straszny… Nie, nie kac… Tym razem obudził mnie straszny ból oka. Dotknąłem i syknąłem. Miałem śliwę. Musiałem się z kimś bić. Obudziło mnie coś jeszcze: smród siarki. Otworzyłem niepodpuchnięte oko i w panice zacząłem wołać:
– Schrödinger! Schrödinger! – nie wiedziałem, czy numer z petardą tylko mi się śnił, czy był naprawdę. Podobnie jak klaun z piekła rodem. – Schrödinger! Kici, kici!
Przeszukałem cały pokój, ale śladów kota brak.
– Schrödinger! – zajrzałem do kuchni i łazienki.
– Schrödinger! – Zawołałem z korytarza.
– Schrödinger… – wróciłem na łóżko. – Schrödinger, gdzie jesteś? – Spytałem załamanym głosem. Ale kot milczał. Co więcej w powietrzu wciąż czułem zapach siarki, już słabiej, ale wciąż, a wokół było pełno kociej sierści. Czy to możliwe, żeby kot eksplodował, kiedy byliśmy z Pawełkiem zmożeni alkoholem? Czy możliwe, żeby złośliwy klaun wsadził mu petardę w… Pod ogon i pokazał nam swój popisowy numer ze znikającym zwierzakiem, zanim udał się w dziką ucieczkę? Gdzie jest Pawełek? I co się właściwie stało? Jak co sobotę znowu położyłem się w łóżku i spróbowałem poukładać przebieg wydarzeń poprzedniego wieczora.
*
– My name is Pablo – Pawełek podbił do czwórki młodych dziewczyn. Niedawno słyszał, że kobiety lecą na obcokrajowców. Postanowił od razu przejść do działania. – They call me sex machine – puścił oko.
Dziewczyny zaśmiały się. Potem wstały i zebrały się z lokalu.
– Ale… Ale why? – Nie rozumiał.
Ja tymczasem piłem piwo w rogu knajpy i oglądałem kolejną nieudaną próbę zalotów mojego kompana. Tego wieczora wypiłem jakby więcej, także przyglądałem się temu z pół przymkniętych powiek. Dochodziła sam nie wiem która, a ja piłem bo czekałem na Pawełka. A może piłem, bo zacząłem wcześniej, nie pamiętam. Po prostu siedziałem tak kilka godzin w rogu knajpy, w którejś z krakowskich piwnic i sączyłem piwo za piwem. Kiedy Pawełek przyszedł, stwierdził, że nic tu po nim i rozejrzał się za jakimś innym towarzystwem.
Siedziałem tak i byłem potwornie znudzony. Byłem pewien, że jest to jeden z tych wieczorów, kiedy nie stanie się absolutnie nic ciekawego.
Byłem w błędzie.
Kiedy akurat ziewałem, do knajpy zszedł klaun. Niski, w kolorowych pantalonach, czerwonym nosie, wielkich butach i z masą makijażu na twarzy.
Podszedł do baru, odepchnął petentów i wskoczył na zydel.
– Dwie wódki – zaskrzeczał. Wyglądał na niezbyt zadowolonego. – I co się tak gapisz? – Zwrócił uwagę barmance. – Nigdy klauna nie widziałaś?!
Barmanka nic nie odpowiedziała. Nalała dwa kieliszki. Spojrzała na klauna.
– To będzie dwanaście złotych.
Przybysz milczał.
– Maleńka – pokręcił się nerwowo. – A nie dałoby się jakoś… – Ściszył głos – niepieniężnie?
– Niepieniężnie? – skrzywiła się.
– No wiesz, jakąś sztuczkę, czy coś – wzruszył ramionami. – W końcu jestem klaunem, znam mnóstwo sztuczek. – Uśmiechnął się przymilnie.
W odpowiedzi położyła dłonie na kieliszkach.
– Nie ma pieniędzy, nie ma picia – powiedziała twardo. I już zabierała kieliszki, kiedy położyłem przed nią banknot.
– Nalej jeszcze dwie. Reszty nie trzeba – puściłem jej oko i dosiadłem się do kolorowego przybysza. – Na zdrowie – podsunąłem mu kieliszki. Spojrzał na mnie z obrzydzeniem. – Proszę się tak nie dąsać, w razie czego sam mogę wszystko wypić.
– No dobrze – zaskrzeczał. – Ale nie potraktuję tego jako jałmużnę ani daninę za moje unikalne towarzystwo – pogroził mi palcem przed nosem i nim się spostrzegłem wychylił dwa kieliszki, wstał i ruszył w stronę wyjścia.
– Hola – zawołałem i wypiłem pierwszy kielon – hola – drugi. – Panie klaunie, dokąd to? Ja tu stawiam szota, żeby pogadać, coś się działo, a pan mi ucieka.
Kolorowy nieznajomy zatrzymał się, obrócił… I opluł mnie.
– Gówno! – powiedział. – Gówno, nie towarzystwo! – Pobiegł w górę schodów.
Już chciałem zatrzymać się obrażony i dać temu wszystkiemu spokój. Miałem wrócić do baru, kupić jeszcze piwo lub dwa i wracać do domu. Ale poczułem, że nie mam portfela. Dziwny przybysz musiał go zakosić. Ruszyłem w pościg.
*
– A dajże mi spokój! – wrzasnął za siebie.
– Oddawaj mój portfel! – Krzyknąłem.
– Gówno! – odgryzł się, biegnąc w górę ulicy Szewskiej. Nagle zwolnił. Na wysokości swojej głowy miał pośladki dziewczyny w krótkiej spódniczce, która stała w kolejce do klubu Frantic. I niespodziewanie klepnął ją w tyłek. Ej, krzyknęła, ale klauna już nie było. Karzeł zniknął, rechocząc pod nosem. Za to byłem ja. Wymierzyła mi z liścia, aż upadłem na ziemię, mruknęła: świnia, i wróciła do kolejki.
Chciałem odpowiedzieć, że to nie ja, ale nie miała to sensu.
Klaun zniknął mi za rogiem.
Podniosłem się z ziemi i pobiegłem za nim.
*
Zlokalizowałem go w końcu. Stał na głowie, na rzeźbie Igora Mitoraja. W ręku trzymał butelkę wódki. Musiał komuś zakosić.
– Oddawaj mój portfel! – zawołałem.
– Jestem królem świata! – Zawołał. I wychylił pół butelki z gwinta. – A ty się odpierdol młody! Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż zaloty początkującego pederasty.
– Ale ja nie jestem… – Próbowałem zaprzeczyć, ale złośliwy karzeł zaczął śpiewać Marsyliankę.
Zrobiło się zbiegowisko. Pojawiła się straż miejska.
– Proszę zejść z pomnika – zawołał funkcjonariusz.
– Gówno! – Odpowiedział klaun i wychylił resztę butelki na hejnał. – Złapcie mnie, jeśli potraficie! – Cisnął butelką. Strażnicy w porę się uchylili. Butelka roztłukła się, a kolorowy przybysz cisnął jakimś proszkiem z kieszeni i przy chmurze dymu i głośnym PUF! rozpłynął się w powietrzu.
Zgromadzeni patrzyli zdezorientowani.
Kątem oka dostrzegłem uciekiniera.
Rechocząc i zataczając się znowu wbiegł na ulicę Szewską.
Ruszyłem za nim.
*
Biegłem za karłem.
Znowu znajdowaliśmy się na wysokości klubu Frantic i znowu dałem się nabrać na ten sam numer.
KLAP! Klaun klepnął inny tyłek innej dziewczyny.
PLASK! Dostałem z innego liścia, ale wylądowałem na tej samej ulicy. Aż mroczki pojawiły mi się przed oczami.
Potrząsnąłem głową.
– Zabiję go – zerwałem się z ziemi.
*
Biegłem już naprawdę wkurzony. Próbowałem przedrzeć się przez pijany, rozwrzeszczany tłum, który o tej porze, czyli w piątek wieczór zalegał na ulicy pełnej knajp i klubów.
– Gdzie on jest?! – Rozglądałem się, ale nie potrafiłem nigdzie zlokalizować złodzieja. Był w końcu karłem. A wokół pełno wysokich dziewczyn i facetów.
Nic, rozpłynął się w powietrzu.
Poszukałem jeszcze chwilę, po czym, zrezygnowany, postanowiłem wrócić do piwnicy, gdzie to wszystko się zaczęło.
*
Kiedy wróciłem do stolika, z początku nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.
Przy stoliku siedział Pawełek. Pił piwo. A obok niego siedział klaun. Pił whisky.
– O, nareszcie wróciłeś! – Pawełek zawołał wesoło. – Patrz, kto się do mnie dosiadł. I nawet postawił mi browar…
Nie dokończył. Patrzył ze zdziwieniem na to, co robię.
– Gdzie. Mój. Portfel. – Wycedziłem, podnosząc klauna za fraki nad ziemią.
– Spokojnie, spokojnie – karzeł miotał się. – Już oddaję portfel szanownemu panu – sięgnął do kieszeni i wsunął mi portfel w klapę marynarki. – O proszę, taka niewinna sztuczka – uśmiechnął się przymilnie.
Puściłem, aż upadł z klapnięciem na siedzenie.
– Proszę panowie, o to wasz kubełek lodu ze zmrożoną wódką – barmanka postawiła na naszym stoliku wiaderko z Wyborową.
Widok zimnej wódki trochę mnie uspokoił. Usiadłem sięgnąłem po kieliszek i nalałem sobie, żeby się uspokoić.
– No – powiedziałem. – Nawet niezła. A teraz powiedz mi Pawełku, ile mam ci się dorzucić?
– Dorzucić? – Pawełek nie rozumiał. – Ryszard powiedział, że stawia. – Wskazał głową na klauna.
– Ojoj… – klaun jęknął.
A potem zacząłem go dusić.
*
Pół butelki później, klaun miał poszarpane klapy kolorowej marynarki i rozciętą wargę, a ja soczystą śliwę pod okiem. Wciąż siedzieliśmy w milczeniu.
– No ile chcesz się na mnie tak gniewać? – Spytał Ryszard.
– Gówno! – odpowiedziałem.
– Chciałeś się ze mną napić, to pijemy – tamten dalej tłumaczył. – Musiałem jakoś skombinować hajs.
– Gówno.
– Ale nie pozostanę dłużny. Znam wiele…
– Zamknij się już, głupi klaunie! – wypaliłem. – Okradłeś mnie. Więc chociaż siedź cicho i ciesz się, że nie połamałem ci kręgosłupa.
Pawełek milczał. Obserwował nas, pociągając łyk wódki od czasu do czasu.
– To trzeba było połamać – Ryszard mruknął.
– Co? – spytałem wybity z rytmu.
– Mówię, że trzeba było połamać – powiedział głośniej. – Jestem w końcu bezużytecznym klaunem wkurzonym na cały paskudny świat. Po co komuś ktoś taki jak ja? – Dodał z wyrzutem.
– Nie no, bez przesady – wszedłem mu w słow. – Jesteś zbyt ostry w stosunku do siebie.
– Ostry? – pokpił i pociągnął łyk wódy. – Gdzie tam. Jestem nieprzydatny. Taka prawda. W miejsce wysublimowanej rozrywki dla mas weszła technologia i te głupie gierki na komórkach – mówił gorzko. – Już nikt nie chodzi do cyrków, już nikt nie podziwia występów Wielkiego Ryszarda, Króla Błaznów, Mistrza Sztuczek i Suspensu. Nikt! Tylko płytka rozrywka, łatwe podniety, a nie to co kiedyś: wysublimowana sztuka kuglarska. Dzisiaj nawet nikt nie pozwala mi się zapłacić za picie moimi sztuczkami, tylko te przeklęte pieniądze i pieniądze. Gówno! – Uderzył pięścią o stół, aż kilka osób zwróciło wzrok w naszym kierunku. – Potrafię zrobić takie sztuczki, że te swoje zasrane pieniądze mogą sobie wsadzić w dupę, o! – I chwycił butelkę. Już chciał się dossać do zawartości i popaść w melancholijną ucieczkę w świat alkoholowych mar, kiedy powstrzymałem go. W gruncie rzeczy miałem miękkie serce i doskonale rozumiałem ten rodzaj ucieczki. Postanowiłem dać mu szansę wykazania się.
– Ryszard – powiedziałem. – Zróbmy jak mówisz. Co prawda postawiłeś butelkę, ale moimi pieniędzmi. Więc tak, jakbym ja to kupił. Dlatego zrewanżuj się.
– Zrewanżuj? – uniósł powiekę.
– Zrób jakąś sztuczkę. Albo nie, nie jakąś. Zrób sztuczkę wybombioną w kosmos, taką najlepszą, jaką znasz. Żeby były wiesz, fajerwerki i wybuchy, zaskoczenie i suspens. Skoro mówisz, że jesteś taki dobry.
– Hmm – klaun zamyślił się. – Ale pod jednym warunkiem.
– Jakim? – Spytałem.
– Kupicie mi coś w Mac’u.
– Umowa stoi – chwyciłem jego dłonią w białej rękawiczce i potrząsnąłem.
– Zanim powiem wam, co będą potrzebował do mojej sztuczki, musicie wiedzieć, że dobry psikus ma swój sekret. Tym sekretem jest przekonanie odbiorcy, że nie ma granicy między iluzją, a rzeczywistością. Trzeba to zrobić tak, żeby nikt nie poznał, że sztuczka kuglarska jest sztuczką. Że jest czymś więcej. – Pokiwaliśmy głowami. – Doskonale. W takim razie dopijmy to i ruszajmy.
– No dobra – polałem. – Ale co będzie potrzebne do tej sztuczki?
–Kot.
*
I tak to wyglądało.
Leżę teraz na łóżku bez kasy, bez kota. Jedyne, co mi zostało po przygodzie z klaunem to śliwa pod okiem. W dodatku znowu zaczęła piec.
Poszedłem do łazienki, żeby zrobić sobie zimny kompres.
A kiedy wróciłem, na łóżko najzwyczajniej w świecie siedział…
– Schrödinger! – Zawołałem. – Ale jak to możliwe?! Przecież on cię wysadził! Sam widziałem! Sam…
Nie potrafiłem tego wyjaśnić.
Może faktycznie piłem z Królem Błaznów?
Mój zachwyt nie trwał długo. Schrödinger właśnie zalał mi pościel i znowu miałem ochotę go wysadzić. Ale to już zupełnie inna historia.
Ilustracje: Szymon Szelc