Dziwna ciotka – Sabina Drąg

Niby normalna. Tak się wydaje. Jak każda inna ciotka z lnianą siatką pod pachą, wypchaną rukolą i czosnkiem. A jednak coś jej kiedyś „odbiło”, „odjebało” i teraz jest dziwna – nienormalna. Zawsze smażyła kotlety z buraków, stojąc w ciepłych skarpetach na zimnej kuchennej posadzce. Ale ileż można? Czy to się nie nudzi? Trzeba się wreszcie ustatkować! Smażyć schabowe, ziemniaki, kapustę. Skwarki uskwierczyć. Męża nakarmić, dzieci napoić, biednych przyodziać, umarłych pogrzebać.

Mówią, że straciła w życiu jakąś okazję, że coś przeszło jej koło nosa. Jedyna w swoim rodzaju szansa miała już nigdy nie powrócić, jak samolot Malaysian Air, co zniknął z całą załogą i pasażerami na pokładzie. Rozpłynęła się w powietrzu, ot tak! „Był czas, to trzeba było brać, się nie zastanawiać”. A ona po prostu nie zdążyła. Nie dobiegła na wyprzedaż Lui Vuitona w Lidlu, na wyrzut towaru w Biedronce, na samochody, na ejple. W ogóle się nie załapała. Została przy lodówkach, szukając uporczywie wędzonego tofu, grzebiąc w cebuli, nie zauważała jak jej znikają sprzed nosa frykasy. W świątyni konsumpcji czuła się jak turystka. Ciepło jej było, gorąco – to się rozbierała. Drażniła ją muzyka – „kurwiła” pod nosem i szła dalej. Ona w ogóle nie wiedziała. A takie okazje ją mijały! Obniżki! Promocje! Nigdy nie przeglądała tych gazetek Tesco, nie wiedziała, co można, a tym bardziej co trzeba. Za to wiedziały jej koleżanki. Się poustawiały. Umeblowały swoje mieszkanka, chatki z pierniczka i lukru, z ziejącym w środku piecem, co połyka dzieci, ich marzenia niewinne i plany.

Zawsze mówiła „nie”, kiedy inni byli na „tak”. I torowała sobie drogę, jak NRDowska pływaczka wielkimi barkami rozpychała bijące w nią fale. Pierś do przodu, wdech i wydech. „Stara, dajesz radę!” Ale zawsze jej się wydawało, że to jeszcze mało. Więcej chce od świata! Inni robią więcej. Jeżdżą, piją, zdobywają. A ona ciągle mało, ciągle nie do końca, ciągle na pół gwizdka. Czekała na swój Broad Peak, chociaż wiedziała, że prędzej zamarznie na ścianie niż zobaczy szczyt. Ba! Nawet nie dojdzie do pierwszej bazy. Mimo to parła dziarsko do przodu, choć się jej wydawało, że stoi w miejscu, a świat ją mija jak pociągi bezdomnych na stacjach.

Czasami szeroko otwierała oczy, lekko otumaniona nieznośnością bytu. Tyle się działo. Na raz. Istna kumulacja. Gromadziły się jej myśli w tym płacie czołowym. Naciskały boleśnie na łuki brwiowe, na skronie. Nie pozwalały jasno patrzeć. Wzrok przytępiały. Wtedy otwierała oczy jeszcze szerzej. Myślała, że to pomoże, ale gówno! Wszyscy mówili, że „taka mądra”, a ona nic nie czuła. Jakby ją ktoś wsadził w pudełko pełne waty. Wciskał jej to białe ustrojstwo do ucha, do nosa, nie dając swobodnie oddychać.

Mieszka taka ciotka w jakimś tam pokoju, na poddaszu, w jakimś wagonie daleko pod lasem. Lepi sobie glinianą chatynkę, pali w kozie. Śmierdzi od niej drewnem i kadzidełkami. Mdły zapach wanilii i proszku do prania. Czasami się zdarzy, że ma nawet całą kamienicę. Ciotka administratorka, niby bardziej zorganizowana, ale wciąż dziwna. Nieustająca. Przyjdź do niej na obiad, utrapiony studencie/ko pierwszego roku politechniki, kiedy nie stać cię już na bar mleczy Temida. Przyjdź! Ona podzieli, rozmnoży, jak Jezus nakarmi. Wodę do garnka wleje i będzie zupa.

Dziwna ciotka siada wieczorami przed swoim dużym oknem. Patrzy w życie sąsiadom. Pali papierosy na dużym balkonie i zagląda im do kuchni, do pokoju, do sypialni. Dopala. Rozgniata kiepa pantoflem i wyrzuca do śmieci.

Wychodzi czasami na spacer, na przechadzkę wśród ludzi normalnych. Dziwna ciotka na pierwszy rzut oka wcale się nie wyróżnia. Wygląda normalnie. No może trochę nazbyt kolorowo, ale w oczy nie razi, nie kole. Musisz się przyjrzeć, żeby tą dziwność dojrzeć w jej zielonych oczach. Zielonych, bo tak chciała. Wpisała w dowodzie dojrzałości. Pierwsza poważna decyzja, kreowanie wizerunku. Auto-menedżment executive. Bo tak naprawdę to ma brązowe, może nawet i piwne i włosy takie szare, boleśnie normalne, zwykłe. Czasem wepnie sobie kwiatka w sztuczne blond kołtuny. Niech będzie radośnie!

Magdalena Żołędź większa

Ciotka anarchistka. W dupie ma konwenanse. Mówi, co myśli i zawsze się uśmiecha. Taka miła pani z sercem na dłoni i duszą na ramieniu. Ona wie, co ją czeka. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Czasami się zastanawia, czy mogło być inaczej. Patrzy wstecz i się pyta, czy warto było tak to wszystko… tak żyć, tak czuć, tak smakować.

Często zaprasza do siebie koleżanki, inne dziwne ciotki. Stawia wtedy na okrągły stół pięć wąsatych kasztelanów. Pienią się ich towarzysze na złoto. Psssyt – przyjemnie brzmią ich odkręcane główki. Nic się nie zmieniło. Siedzą tak od lat, między zlewem a lodówką. Soft porno art po lewo, kalendarz na prawo i pocztówki z Gruzji od byłych chłopaków. Ciągle wiedzą, że jeszcze mogą, że tyle przed nimi. „Tyle przed nami!” – krzyczą i biorą łyk kolejny, coraz głębiej zapadając się w swoich fotelach. Bo tak czasem trzeba, odciążyć ten płat czołowy z nawału myśli o wadze państwowej. Priorytety oddelegować i spalić awiza. Rozkaz wykonać.

Przyjdź do ciotki z problemem. Ona ci kawy zaparzy. Wódki doleje. Rozluźni ci mięśnie, głowę oczyści. Przyjdźcie do niej, ci, co utrapieni jesteście, ona was pokrzepi. „A ja was wskrzeszę w dniu ostatecznym”

Samotność? Taka ciotka ma po prostu święty spokój. Że sama mieszka? Żaden problem. Tak mówi. Jej grzyb na ścianie ma na imię Borys. Nie ma nawet wspomnień z romantycznych wojaży, szalonych i dzikich uniesień. Ciało coś tam jeszcze pamięta, jakiś dotyk i zapach. Mgliste to wszystko i mętne. Zaciera się powoli ten obraz z przeszłości. „Kto wybrzydza, ten nie rucha”, więc nie rucha. Życie w samotności zawyża standardy, najwyższa jakość, 5 gwiazdek, klasa biznesowa.

Ciotka najbardziej na świecie boi się śmierci. Tego, że ktoś ją zabije przez przypadek, przez pomyłkę, że wpadnie do Wisły i popłynie z prądem. Zawsze sprawdza przed snem, czy ktoś nie zakradł się do jej pokoju. Sprawdza pod łóżkiem, w szafie. Za okno zagląda, czy ktoś czasem nie stoi na parapecie i czeka, aż zmruży oko, żeby ją napaść. Chciałaby żyć wiecznie, ale wie, że już nic nie poradzi. Cóż ona może w obliczu wszechświata. Raz kozie śmierć. Nie dziś, to jutro! „Kiedy umrę kochanie, gdy się ze słońcem rozstanę…” to będzie gnić w mule, bo nie stać jej na porządną cmentarną kwaterę. Wyciąga więc z zegarka baterie i kładzie się spać. Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą, nie mierzą. Gówno prawda! Ona wyciąga, bo nie cierpi tykania, dźwięku przesuwających się niemiłosiernie wskazówek zegara. Wbija się w jej uszy boleśnie jak szpilki w kiepskiej akupunkturze. Zawsze ma blisko siebie dokumenty, na wszelki wypadek, żeby łatwiej było zidentyfikować ciało.

Sabina Drąg

fot. Magdalena Żołędź
www.magdia.pl

One Comment on “Dziwna ciotka – Sabina Drąg”

Comments are closed.