Nasi Sąsiedzi – Weroniak Stencel

Nasi sąsiedzi namalowali kolejne piętro w bloku

Od początku byli jacyś zapatrzeni w korytarz.

Kiedy stosować szmatę – pierwsi, w domykaniu drzwi – staranni, w stosowaniu kroków od zakrętu – oszczędni, w podlewaniu osiedlanej palemki – wzruszający. Kiedy trzeba – pukający i dzwoniący. Bezbłędni w ocenie kiedy. Ludzie ciągłego myślnika, odnoszący się i kończący odpowiednią kropką, w zatwierdzeniu, że powinność realizuje się w odniesieniu do sedna sąsiedzkości. Zdawało się, że oni naprawdę są zasiedzeni w tych kościach odpowiedniości. Ręka o palemkę nie bez powodu. Gdzieś troska, ale może emanująca z najbardziej niespodziewanego. Spisek łokcia na przykład. Gdyby inaczej zgiąć, kości sąsiada pokierować w nerwowość, to może nawet przemoc. I wtedy w palemkę nowym odniesieniem – że biedna.

Weroniak Stencel

Nie wiem skąd nabyli umiejętności wyczucia mistrzowskiego sąsiadowania, bycia na czas sąsiadem, w dozowaniu sąsiadowania, sąsiedzko układania swoich spraw, z ograniczeniem wiadomości na temat właściwego życia. A sąsiadowanie dostarcza informacji podstawowych. Nic im do zarzucenia, na przykład takie papierki podpuszczane pod nogi! W godzinach ich powrotu. W zeszycikach najmniejszych wynotowane zostało ich wracanie, ich klucza przekręcanie, orientowanie, że papierek. I ta dbałość, że mimo skandalizującego leżenia, ważne staje się „po czym”. Jakby całkowicie czekoladowy był neutralizujący, a ewentualność orzecha niebezpieczną igraszką. Sezam – sympatyczność, musli – zdrówko, mleczność – wahanie, że może komuś wypadł z kieszeni. A czekolada biała! Biała niewinność! Bieluśki pozór! Kokosowa nieznana! Po białej czekoladzie oglądali się wokół. I już nie do końca pewni sąsiadowania z wytłumaczalnym, od razu usuwali. Od razowanie doskonałe.

Kiedy zaczęli w sąsiedztwie znikać – musiałam odkryć prawdę. Nie odnosili się już do palemki podlewaniem. Obraz zniknął. Nie było jawnego kogoś, kto patrzył.
Zależności w bloku moich oczekiwań postanowiły nie wracać do własnych mieszkań, a zadomowić się na parterze wiadomej. Piętra nie znaczyły nic, w odniesieniu do podstawowego pytania – gdzie jest nasz poziom zależności? Kim byłam w obserwacji ich powiększania i pomniejszania elementów korytarza? Które z pięter bloku ma prawo mieścić w sobie te odniesienia i ciągłe wznoszenia w znaczeniach?

Nie było po co wychodzić z mieszkania, nie było odpowiedniej formy mojego wychodzenia, jakoś mi się to nie obrazowało. Wolałam jeszcze nie zdradzać, że może gdzieś – wychodzę. Że odniesienie.

Wolałam nie zdradzać – a jednak obserwowałam sytuację przez judasza.

Sąsiedzi wyszli przed drzwi.
W ustach – baton oblany białą czekoladą.
W rękach – olbrzymi obraz palmy w soczystych barwach słońca, ubranej w goliznę swej wysokości. Wymachuje liściami w kierunku swego piętra, na które wspina się człowiek po kokosa. Będą zawieszać.

Jeden z sąsiadów do starej doniczki z resztkami palemki wetknął papierek po batoniku kokosowym.

Weroniak Stencel

materiał wizualny: Weroniak Stencel