Formatowanie poezji cybernetycznej – Mundek Koterba

Wpisując gałąź sztuki, jaką jest poezja, w specyfikę współczesności, której żywotność przepuszczana jest przez filtry elektroniki, komputerów i której puls nadają syntetyczne urządzenia imitujące dźwięki i obrazy, a „krew” wpompowywana jest za pomocą terabajtów, nie sposób dziwić się, że również ona – poezja, próbuje znaleźć w tym nowym porządku swoje miejsce. A jednak – po ponad dziesięciu latach istnienia tzw. poezji cybernetycznej – wciąż czekamy, przynajmniej na naszym rodzimym gruncie, na takie cyberutwory, które na stałe wejdą do kanonu literatury współczesnej, a bezpośrednio po wtargnięciu na scenę wzbudzą pozytywne reakcje krytyki i samych czytelników. Przyznajmy – 10 lat to wcale niemało, a poezja cybernetyczna nie wydała „trwałych owoców”, ba! uczyniła coś zgoła odwrotnego – zdegradowała poezję do miana podgatunku wobec innych, nastawionych na obraz, bardziej przystających do współczesności, bo audiowizualnych, dziedzin sztuki. Mówiąc lapidarnie – pozbawiła poezję autonomii, skazała na kolaboracje z Internetem, filmem czy performansem.

Czytelnik niniejszych zdań chciałby pewnie w tym miejscu postawić autorowi pytanie: “A cóż jest złego w łączeniu różnych dziedzin sztuki, we wzajemnym ich oddziaływaniu? Czyż nie to stanowi jeden z fundamentów awangardy od początków jej istnienia?” Oczywiście – przyznaję tu rację wszystkim tym, którzy rozumieją potrzebę korespondowania rodzajów sztuk ze sobą, nadając tym samym sztuce swoistą integralność. Jednak w przypadku utworów zaliczanych do poezji cybernetycznej przeważnie dzieje się tak, że proporcje między tym, co jeszcze można uznać za  tekst, a tym co bardziej przypomina grę komputerową, film lub coś jeszcze innego, są na tyle oczywiste, iż na nazwanie powstałych z tych mariaży produktów twórczych bardziej pasowałyby określenia kojarzące się z tą „drugą stroną medalu”. Tak jest chociażby w przypadku Whirpool from Liverpool[1] Łukasza Podgórniego i Tomasza Pułki. Ich cyberdzieło bardziej przypomina gry zręcznościowe z początku lat 90. XX wieku grane przez dzisiejszych dwudziesto-, trzydziestolatków (i znikomy promil dwudziestolatek – epoka maskulinizmu kobiet w naszym kraju dopiero nadchodzi) na konsolach Pegasus. A zatem, poezja cybernetyczna zamiast wyprzedzać, czy przynajmniej towarzyszyć, postępowi elektronicznemu, tak naprawdę czerpie z jego dokonań, tym samym stając się niczym więcej, niż jego wtórnym surowcem.

text-rain

Interesującą rzeczą, bo przeciwną do założeń cyberpoezji, jest jej wpływ na odbiorcę. W książce o poezji cybernetycznej autorstwa Urszuli Pawlickiej, nota bene chyba na razie jedynej kompletnej publikacji naukowej podejmującej ten temat, możemy przeczytać między innymi o tym, że: “Istota czytelnika tradycyjnego przekazu literackiego tkwi w akcie interpretacyjnym, podczas gdy odbiorcy cybertekstu – w akcie interwencyjnym” [2]. Podobny postulat, co warto zaznaczyć, podnoszony był już przez wielu literackich i artystycznych nowatorów, a także teoretyków przez cały XX wiek i właściwie można by go uznać za kontynuację myśli Rolanda Barthesʼa z eseju Śmierć autora, głoszącej że: “narodziny czytelnika trzeba przypłacić śmiercią Autora” [3]. W przypadku cyberpoezji, tak naprawdę mamy do czynienia jedynie z procesem uprzedmiotowienia twórcy, polegającym na pozbawieniu go ponoszenia pełnej odpowiedzialności za utwór, a to za sprawą skierowania odpowiedzialności na system losowy komputera. Natomiast aktywność czytelnika w zasadzie sprowadza się do kilku kliknięć komputerową myszką powodujących wygenerowanie z przypadkowych, zasygnalizowanych przez autora słów tworu – zwanym „cyberwierszem”. I nie ma w tym ani konkretnego działania odbiorcy, ani „wskrzeszenia” twórcy. Jest za to mit czytelniczego aktywizmu, a przecież od mitów stroniła wielka awangarda XX wieku trzymając się „materialnych podstaw istnienia”, o czym przypomina nam manifest transfuturystów [4].

Jak zatem najwierniej zdefiniować modelowego czytelnika, a zarazem (jak upierają się cyberpoeci) współtwórcę dzieła? Z pomocą przychodzi nam internetowa nomenklatura, gdyż to właśnie w tym obszarze kultury wykreowano odpowiednie słowo na tego typu „zjawiska ludzkie”. To określenie brzmi: nolife – i oznacza człowieka żyjącego niemal wyłącznie w świecie wirtualnym, wyłączonego z rzeczywistości. Najbardziej widać to w praktyce, gdy podejmuje się próby wejścia w interakcję z utworami cybernetycznymi Bromboszcza, Podgórniego, Pułki i spółki. Ich wytwórstwo angażuje nasze neurony oraz ciało w sposób, w jaki angażuje je gra w “Mario” lub “Pacmana” – choć kto wie, czy deptanie grzybów, przeskakiwanie przez dziury i kominy nie będzie jednak o wiele bardziej interesujące niż klikanie w kwadrat z napisem „anagram sodu” i wysłuchiwanie tegoż słowa z towarzyszącymi mu szmerami. Przyjemności związane z tego typu „poezją”, jeśli w ogóle jakieś są, to z pewnością krótkotrwałe i mało intensywne. Czy zatem cyberpoezja rzeczywiście aktywizuje, czy wręcz przeciwnie – alienuje odbiorców od rzeczywistych kwestii społecznych, artystycznych itp.?

Cybernetycy, odwołując się do osiągnięć awangardy z XX wieku, sięgnęli po rzeczy najbardziej przewidywalne. Wprowadzili estetykę glitschu (błędu)[5] – pokrewną w stosunku do dadaistycznych prowokacji artystycznych. Od dadaistów przejęli również postulat przypadkowości słów, unowocześniając jedynie sam sposób wykonania; tj. zamiast słów losowanych z kapelusza, tak jak czynili członkowie Cabaret Voltaire, cybernetycy generują je z programu komputerowego. Za istotę poezji cybernetycznej – a zarazem jej „piętę achillesową” – uchodzi to, że akcentuje ona sam proces twórczy, niemal zupełnie ignorując ostateczny rezultat pracy twórczej. „Twórca-cyborg” w istocie pozbawiony jest pełnej autonomii, swobody jakiej potrzebuje do prawidłowego wypełnienia roli społecznej – jaką niewątpliwie jest bycie artystą. Znika z niego również ciężar odpowiedzialności za wykonaną pracę. Twórca służący maszynie to twórca uprzedmiotowiony, który zdaje się być dla odbiorcy istotny tylko w sensie biologicznym, co znowuż czyni go abstrakcją. A przecież, co warto przypomnieć, jednostka ludzka jest „w swojej rzeczywistości całokształtem stosunków społecznych”.[6] Twórca-cyborg, Człowiek-maszyna – nie wykorzystuje materiału dostarczanego przez ową rzeczywistość społeczną, zadowalając się jedynie przebrzmiałą już urodą techniki.

Nie tędy droga, Awangardo!

Słowa w cyberpoezji znaczą mało, ni mniej ni więcej tyle, co we współczesnym świecie. My – ogół ludzki – coraz bardziej stajemy się społeczeństwem, które patrzy niż takim, które czyta. Współcześni nowatorzy wychodzą zatem naprzeciw współczesnemu czytelnikowi, co w gruncie rzeczy zasługuje może nawet na pochwałę, lub przynajmniej zrozumienie. Czy jednak nie powinno być tak, że to właśnie m.in. poprzez sztukę stojącą na relatywnie wysokim poziomie pod względem zarówno budowy jak i wymowy ideowej, potencjalny odbiorca kształtuje własną osobowość i artystyczny smak? Dlaczego w czasach, w których coraz mniej wymaga się od ludzi, to sztuka nie ma postawić poprzeczki nieco wyżej? Boimy się tego, że poezja stanie się niszowa? Przecież już jest. Czy wystarcza nam już tak powszechna forma transgresji – pusta, pozbawiona warstwy ideologicznej? Twórcy awangardowi występując przeciwko estetyce, tak naprawdę wpisują się dyskurs postmodernistyczny, który choć interesujący, to jednak traci swoją moc oddziaływania. Ratunkiem przed znużeniem “idiomem” postmodernizmu jest powrót do tworzenia wielkich narracji i eksperymentów. Również w poezji.

Poważnym nieporozumieniem, wynikającym zapewne ze zbytnich uproszczeń, jest funkcjonujący pogląd, że jedyna droga współczesnej twórczości awangardowej, to droga wyznaczona przez cyberprzestrzeń i doń prowadząca. Przedwcześnie też ogłoszono triumf Internetu nad papierem i tradycyjną książką. Ale czy w ogóle cyberpoezja może służyć do czytania, skoro najbardziej eksponowana jest jej strona wizualna? Nie ulega wątpliwości, że mamy w tym przypadku do czynienia z artystyczną hybrydą wymykającą się schematom i próbie zaklasyfikowania. Problemem tej hybrydy staje się nie sama jej specyfika (lubimy przecież i doceniamy kombinacje), ale to, że sama w sobie staje się schematem, „wcieleniem literackim” – który próbują naśladować młodzi aspiranci-poeci, a także nieco od nich tylko starsi „cybernetyczni neofici”.

Poezja cybernetyczna nie jest i nie będzie wiodącym nurtem we współczesnej poezji polskiej. Nie zapanuje „terror cybernetyków” tak jak na początku lat 20. XX wieku zapanował „terror skamandrytów”, ani myśli cybernetyczna nie wpłynie na twórców tak, jak katastrofizm w lat 30. Powodów nie należy szukać w samych cybernetykach, a raczej w analizie socjologicznej i historycznej: nie ma po temu warunków społecznych. Żyjemy i tworzymy nie tylko w dobie pluralizmu politycznego (tylko czy „partyjne betony” i brak poważnej lewicowej alternatywy dla salonowej lewicy można nazwać pluralizmem?), podobne zjawisko dostrzec można i w literaturze. Niemniej jednak – brak interesujących alternatyw dla cyberpoezji – może spowodować, że i tak niszowa już dziedzina sztuki – poezja, upadnie jeszcze niżej, a jej status znaczyć będzie tyle, co status gier komputerowych ustawionych na półkach w hipermarketach. Stać się przedmiotem fetyszy konsumentów to gorsze niż wyrok śmierci. Dlatego, o wciąż to nowych twórcach przejmujących cybernetyczny wirus należy już mówić jako o twórcach wtórnych, a o samych cybernetykach – że są już w wieku poprodukcyjnym i należy im się (słuszna, czy nie – trudno orzec) emerytura. Powinien też nadejść czas kolejnych przewartościowań w literaturze i choć tym razem „kurant dziejów” nie wybija godziny społecznego buntu, to kurz pokrywający cybernetyczne maszyny i zakola na głowie Romana Bromboszcza, chcąc nie chcąc muszą w istocie oznaczać nadejście nowego.

 fotografie ilustrujące pracę “Text Rain” Romy Achituv i Camille Utterback (USA, 1999), fot. Sascha Pohflepp


[1] Ł. Podgórni, T. Pułka, Whirpool from Liverpool, www.techsty.art.pl/magazyn/magazyn5/wfl/wfl.html, [dostępny online:] 29.09.2014.
[2] U. Pawlicka, (Polska) poezja cybernetyczna. Konteksty i charakterystyka, Kraków 2012, s. 69.
[3] R. Barthes, Śmierć autora [w:] „Teksty Drugie”, nr.1-2, Warszawa 1999, s. 251.
[4] C. Miro, Manifest w sprawie stylu [w:] Jednodniówka wytwórstwa transfuturystycznego, http://issuu.com/igorznasa/docs/jednnodni__wka_ostateczna, [dostępny online:] 26.09.2014.
[5] U. Pawlicka, dz. cyt., s. 57.
[6] K. Marks, Tezy o Feuerbachu, www.marxists.org/polski/marks-engels/1845/tezy_o_feuerbachu.htm [dostępny online: 12.10.2014].