Beznamiętny kobiecy głos (Kamil Kuitkowski QrSound). Rytmicznie wygłasza słowa napisane przez artystę Kamila Kuitkowskiego, będące tekstem jego pracy dyplomowej o tytule „QR” . Robot, który odbiera literaturze emocje, który pozbawia ją możliwości interpretacji, uniemożliwia budzenia się w nas natychmiastowej refleksji. Ten głos sprawia, że nie skupiamy się na treści słów, nudzi nas. Nawet gdy wytężamy słuch, starając się skupić, docierają do nas pojedyncze zdania. Całość nie istnieje, dostajemy tylko fragmenty, pourywane, niespójne, tajemnicze. Rozbudza to naszą ludzką ciekawość, chęć dotarcia do sedna problemu, który artysta chce nam zaprezentować w swej pracy. Jemu ten sposób wyrażania myśli pozwala uniknąć uzewnętrzniania się, odcina go od jego własnych słów. Pozornie.
Dźwiękowi towarzyszy jeden obraz. Monochromatyczna abstrakcja geometryczna, można by rzec posługując się terminologią historyka sztuki. To już było? Znamy ten widok, uczyliśmy się w szkole, pamiętamy Malewicz i „Czarny kwadrat na białym tle” – „oczywiste” – myślimy. Nawiązanie tak proste, że aż śmieszne. Przyjrzyjmy się lepiej. Może ten obraz to jednak coś innego? Patrzę, widzę ścianę QR-codów. Wydruki przyklejone do pomalowanej czarną farbą ściany, znajdujące się w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu. Skąpane w żółtym punktowym świetle, które nadaje im paradoksalnie grozy, patosu. Za nimi, po drugiej stronie, w innym świecie, nie mniej prawdziwym, nie mniej sztucznym, istnieją ruchome obrazy, do których artysta daje nam dostęp, tylko za pomocą urządzeń do tego stworzonych. Telefonów komórkowych, tabletów. Niby nic trudnego. Kolejna oczywistość, która przeniknęła na przestrzeni ostatnich kilku lat do naszej rzeczywistości. Do świata obrazów, które rozpoznajemy dostały się i te. Choć z nich zazwyczaj w większości nie korzystamy, kojarzymy te czarno-białe wzorki ściśnięte w kwadratach, wiemy że one mają coś symbolizować lub, że za nimi kryją się jakieś informacje. Tylko na co dzień nas to nie obchodzi. Przechodzimy, widząc je na plakatach, umieszczone są w masie komercyjnej ohydy zalewającej nasze miasta, nasz mózg rejestruje ich wygląd i zapominamy o nich. Nie jesteśmy sami zdolni do odkrycia tego co za nimi stoi. Aby tego dokonać musimy wykonać czynność, ona niekiedy może sprawiać nam trudności.
Wykonuję szereg działań, gdyż chcę dowiedzieć się co kryje się za tymi wzorami. Mam szczęście, od niedawna jestem posiadaczką smartfona, który jest mi do tego niezbędny. Instaluję, skanuję, czekam… Nic mi się nie wyświetla. Error. Zrobiłam coś źle? Wiem, że nie jestem „technologicznym geniuszem”, jednak nie nazwałabym siebie kompletną ignorantką w tej materii. Być może ten artysta sobie ze mnie kpi? Może to jakiś żart, podstęp, ściema? Tam na pewno niczego nie ma, jego filmy są ułudą, one nie istnieją. Nie mogę być na tyle głupia, tak kompletnie nieogarnięta by sobie nie poradzić w tej walce z urządzeniem, które przecież mi podlega, którego jestem władczynią. Nie poznam odpowiedzi. Ktoś lub coś sprawił, że w tej walce jestem przegraną. Nie dane jest mi poznać sensu pracy Kamila Kuitkowskiego, w sposób jaki on dla mnie – odbiorcy zaprojektował. W mojej głowie dźwięczą słowa Ivony – syntezatora mowy, któremu Kuitkowski „włożył w usta” swoje słowa: „ Martwe znaki będące tylko kluczami. Tylko odpowiednia technologia, osobiste urządzenie potrafi je uruchomić, odczytać kod w nich zawarty. Tylko człowiek może użyć tej technologii. Jego decyzją jest, czy to uczyni. Jestem łaskawy. Daję jedynie możliwość. Szansę obejrzenia. Nie każę stawać od razu w obliczu filmu. Nie udaję kina. Nie zmuszam do bezwładności w tłumie. Pozwalam oglądać w samotności, na ekranie smartfona. Pozwalam wybrać. Pozwalam podjąć decyzję. Pozwalam nie oglądać. Jestem głęboko humanitarny.“ [1]Ale ja chcę! Chcę obejrzeć filmy Kamila Kuitkowskiego! Dlaczego nie mogę, może po prostu nie potrafię?
Udaje mi się, po jakimś czasie, namówić artystę by pokazał mi filmy. Robi to nie chętnie: „To burzy sens mojej pracy” – powtarza. Tylko ja wciąż nie pojmuję sensu tego dzieła, gdyż utknęłam w nieznośnym ciekawskim podnieceniu, które nie pozwala mi zapomnieć o mojej ułomności. Zrozumiem gdy obejrzę filmy, jestem tego pewna. Artysta pozwala mi obejrzeć kilka z nich (używając do tego tableta) będących częścią całej pracy. Kilkuminutowe etiudy, zremasterowane w sposób, który sprawia, iż kojarzą się one z wycinkami, fragmentami nie udanych projekcji, śmieciami, których setki można obejrzeć w sieci na kanale Youtube. One nimi są.
Wyciągnięte z wielkiego kosza jak resztki jedzenia przez bezdomnego, dla nas sytych i czystych nie mają żadnej wartości. Dla Kamila Kuitkowskiego są skarbem, który zaspakaja jego potrzebę wyrażania swoich katastroficznych wizji w tej brudnej, rozpikselowanej estetyce. Artysta zwalnia dla nas tempo, jakby chciał abyśmy przyjrzeli się lepiej. Męczy nas tymi samymi pozornie nieistotnymi scenami, zapętlając obraz wciąga nas w trans patrzenia, taki sam jaki towarzyszy nam gdy bez emocji przyglądamy się scenom pełnym dynamiki w kinie akcji. Sprawia, że naszym trzewiom robi się nieswojo od dźwięków, które pojawiają się w procesie, któremu poddany jest zwolniony materiał filmowy. Słyszymy dziwne jęki, bulgotania, szmery. Metaliczne echo cyfrowej przestrzeni. Brzmią jak głosy z zaświatów. Jak głosy umarłych.
Na jednym z filmów widzimy trzy azjatyckie dziewczynki. Film opowiada historię ich drogi. Drogi do nikąd. Drogi z nikąd. W tym filmie zawarta jest koncepcja cechująca resztę. Widzimy jakąś scenę – ona kiedyś się zaczęła, nie wiadomo czy się skończy, nie wiadomo gdzie się odbywa. Została urwana w momencie, w którym pozostanie, decyzją artysty w nieskończoności. Podlegając nieustającej degradacji, wyrażonej w sposobie w jaki Kuitkowski kształtuje warstwę wizualną dzieł. „Dziewczynki” machają do nas, uśmiechają się. Do nas? One machają? A może to Kamil Kuitkowski, który je wybrał z masy rejestracji wideo umieszczanych w sieci ? To on jako artysta dokonał wyboru, podobnie jak my dokonujemy go klikając myszką w okna, które przyciągają naszą uwagę, co wykorzystać a czego nie w swojej pracy.
Kolor obrazów Kamila Kuitkowskiego jest zepsuty, gnijący. Czujemy smród rozpadającej się rzeczywistości, poddanej nieustającemu konaniu na naszych oczach. W telewizji, w ekranach naszych komputerów, widzimy ją na co dzień, tylko wtedy jest bardziej oględna. Jej kolory są żywsze, obraz bardziej gładki. „To jest prawdziwe życie” – myślimy, gdy oglądamy obrazy ubóstwa z odległych części naszego globu. Tak wygląda bieda, śmierć, wojna, którą mamy możliwość zobaczenia w naszych ciepłych, posprzątanych domach. Codziennie poddając się rytuałowi oglądania programów informacyjnych, dokumentów, filmów, zaczyna nam się wydawać, że o rzeczywistości cokolwiek wiemy. Uważamy to za naszą powinność – chcemy być „zorientowanymi”. W naszych gronach poddajemy się dyskusjom na tematy związane z problemami z jakimi boryka się ludzkość. Kuitkowski w swojej pracy „QR” ośmiela się stwierdzić, że jest inaczej. Co więcej, dowiadujemy się od niego, że rzeczywistości już prawie nie ma. Jest ona w permanentnym rozpadzie, zostały jej jedynie resztki, ochłapy, których nie widzimy. Nam – jego odbiorcom, tym którym dana jest możliwość dotarcia do dzieł Kuitkowskiego, paradoksalnie z rzeczywistości już nic nie pozostało.
Jesteśmy tłem dla dekoracji, tak jak przytoczeni przez Kuitkowskiego w tekście towarzyszącym obrazom, ludzie mieszkający w Korei Północnej – będącej dla twórcy odbiciem naszej cywilizacji – zachodu. ” Prawdziwie przerażające w Korei Północnej jest doprowadzone do ekstremum odbicie naszego świata. Cywilizacji Zachodu.”
Interaktywna praca Kamila Kuitkowskiego pod tytułem „QR” jest jedną z pierwszych tego typu realizacji dyplomowych, które były pokazywane na wydziale malarstwa krakowskiej ASP. Wzbudziła ogromne zainteresowanie studentów oraz kadry profesorskiej. Nie bez powodu została uznana za jeden z najlepszych dyplomów w roku 2013.
Karolina Spyrka
>>> www.issuu.com/kamilkuitkowski/docs/portfolioportfolio
>>> www.kamilkuitkowski.blogspot.com/search/label/praca_dyplomowa_
materiał fotograficzny: Karolina Spyrka