PROkomiksy Pawła Mączewskiego: kolonia karna dla „nieposłusznych” kobiet w kosmosie i zapis prawdziwego życia w Korei Północnej

Oba komiksy prezentują skrajne spojrzenia na temat niewoli. W jednym z nich kobiety trafiają do więzienia za nieposłuszeństwo wobec mężczyzn, w drugim ludzie już od pokoleń rodzą się w swoim własnym więzieniu.

Kiedy w połowie października tego roku zaczynałem tutaj swoją serię artykułów o komiksach, traf chciał, że akurat zbiegło się to w czasie z niefortunną wypowiedzią Władimira Miedinskiego, ministra kultury Rosji. Polityk określił wtedy dorosłych czytelników komiksów jako kretynów. Nawiązując do tych słów, mogłem podzielić się kilkoma fantastycznymi tytułami, które pokazywały, że w równym stopniu minister kultury mógłby się wypowiadać na temat tego, że Rosja jest demokratycznym państwem — i miałoby to tyle samo sensu, co jego słowa o komiksach. Pozwoliło mi to też niejako zdefiniować kształt tego cyklu, gdzie prezentowane w nim tytuły udowadniały, na jak wiele różnych, nieraz skrajnych sposobów twórcy komiksów dotykają danych tematów: w równym stopniu zachwycając fabułą, jak i oprawą graficzną.

Podobnie jest i tym razem, gdzie dwie komiksowe historie poruszają temat niewoli. W jednym z prezentowanych poniżej tytułów twórcy posiłkują się gatunkiem science-fiction, by tak naprawdę rzucić światło na problemy współczesności, jakimi są nierówności społeczne na tle różnic płci i rasy — pokazując ludzkość rządzoną pod dyktando turbo-patriarchatu. Drugi tytuł to autentyczny, skrupulatnie poprowadzony zapis autora z jego dwumiesięcznego pobytu w jednym z najbardziej zamkniętych państw współczesnego świata — Korei Północnej.

„Bitch Planet” — Scenariusz: Kelly Sue DeConnick, rysunki: Valentine De Landro. Serial publikowana na przełomie grudnia 2014 i kwietnia 2017 roku. Łączna liczba zeszytów: 10. Okładka pochodzi z wydania zbiorczego „Bitch Planet, Vol. 1: Extraordinary Machine”. Wydawnictwo: Image Comics.

Kelly Sue DeConnick, autorka „Bitch Planet” zdradziła w jednym z wywiadów, że jej inspiracjami były przede wszystkim Opowieści podręcznej oraz RoboCop. Czytelnicy z pewnością zauważą tu też podobieństwa do popularnego serialu na Netflix „Orange is the New Black”.

Nasza planeta nie nazywa się już Matką Ziemią. To określenie jest już nieaktualne. Teraz to Ojciec — Ojciec Ziemia. Ta „subtelna” zmiana dobitnie określa dystopijną przyszłość ludzkości, w której jedna płeć całkowicie zdominowała i podporządkowała sobie drugą. Mężczyźni rządzą światem, w którym kobiety muszą być zawsze miłe i uśmiechnięte, uległe i chętne do współpracy (czyt. do wykonywania poleceń). Dobrze, jeżeli przy tym są też ładne, zadbane i szczupłe, heteroseksualne i emanujące seksapilem — dostosowane do oczekiwań ich partnerów, mężów lub zwykłych przechodniów. Te kobiety, które nie pasują do ogólnoprzyjętych, męskich wymogów lub mają czelność się sprzeciwiać i mieć własne zdanie — czeka kara. Jedną z nich jest przymusowy pobyt w kolonii karnej… na innej planecie. To miejsce nazywane jest pogardliwie Bitch Planet. Osadzone są tam poddawane procesom „resocjalizacji”, sprowadzającej się do prześladowań, zastraszaniu, a nawet tortur — oczywiście dla dobra samych kobiet.

Ponadto więźniarki zostają naznaczone charakterystycznym tatuażem nieposłuszeństwa, symbolizującym ich niedostosowanie do wymogów patriarchalnego społeczeństwa. Co ciekawe, zapoczątkowało to trend wśród fanek serii na umieszczanie na swoim ciele identycznych tatuaży. W ten sposób identyfikowały się z postawą oporu bohaterek komiksu. Historia doczekała się 10 zeszytów głównej historii (niedługo później opublikowano jeszcze 5 zeszytów pod nazwą „Bitch Planet: Triple Feature”, ale o tym innym razem). Charakteryzowały się m.in. tym, że na ich końcu publikowano pro-feministyczne teksty aktywistek społecznych, poruszających tematy równouprawnienia, rasy, roli płci i orientacji seksualnej. Każdy z zeszytów miał też jedną stronę stylizowaną na dział retro-reklam, podobną do tych, jakie kiedyś naprawdę publikowano w amerykańskich komiksach. Tyle że zamiast np. „rentgenowskich okularów” za dolara, pozwalających „zobaczyć”, co ktoś ma pod ubraniem (autentyczna reklama, którą ilustrowano obrazkiem uśmiechniętego mężczyzny podglądającego kobietę), tutaj zachęcano do zapoznania się z innym „futurystycznym” produktem — okularami, dzięki którym kobiety będą mogły z daleka zobaczyć prawdziwe intencje mężczyzn.

„Pjongjang”. Scenariusz i rysunki: Guy Delisle. Tytuł oryginału: „Pyongyang”. Rok wydania oryginału: 2003. Poniższa okładka pochodzi z reedycji komiksu z 2006 roku. Oryginalny wydawca: L’Association. Polskie wydanie: Kultura Gniewu.

Guy Delisle to pochodzący z Kanady, obecnie mieszkający we Francji rysownik i animator. Jego komiks to dziennik z dwumiesięcznego pobytu w jednym z najbardziej zamkniętych państw współczesnego świata — Korei Północnej. Z tym że od razu trzeba zaznaczyć, że został on tam oddelegowany służbowo, a więc traktowano go jak gościa zza granicy, z przydzielonymi tłumaczami i przewodnikami, którzy zazwyczaj nie odstępowali go na krok i decydowali o tym, gdzie i kiedy może udać się ich zagraniczny podopieczny i co mu wolno, a czego nie.

Kiedy Delisle przylatuje do Korei Północnej, zostaje odebrany z lotniska i obdarowany bukietem kwiatów. Z tym że one nie są dla niego. Pierwszym przystankiem na drodze do hotelu, w którym go przydzielono, będzie 22-metrowy pomnik z brązu Kim Ir Sena, przywódcy Korei Północnej w latach 1946–1994, a od 1989 roku „Wiecznego Prezydenta” (podobno w całym kraju jest ok. 500 jego pomników). Kwiaty należy złożyć u stóp wodza, oddając mu cześć i szacunek.

Tak zaczyna się dwumiesięczny pobyt Kanadyjczyka w ostatnim bastionie komunizmu, gdzie przekona się, jak każdy, nawet najdrobniejszy szczegół egzystencji obywateli tego kraju został zaprojektowany ku chwale reżimu.

W Pjongjangu, czyli stolicy kraju są trzy hotele, w których mieszkają obcokrajowcy. Każdy ma inne zalety — jeden jest bliżej centrum, inny ma kablówkę (można odbierać CNN). W hotelu, w którym mieszka Delisle wszyscy goście mieszkają na 15 piętrze. Tylko na nim jest w nocy światło. Wszędzie indziej jest mrok, bo gdy zajdzie słońce, oświetlane są jedynie pomniki i symbole władzy.

Delisle w przerwach od pracy czyta Rok 1984 George’a Orwella, raz nawet zdobywa się na odwagę i pożycza lekturę swojemu tłumaczowi. Tylko po to, by niedługo później usłyszeć, że książka mu się nie podobała. Wraz z komiksem jego autor dzieli się z nami kolejnymi — wydawałoby się — drobnymi spostrzeżeniami na temat tego miejsca. Np. że Pjongjang jest wręcz nienaturalnie czyste i że nigdy nie widział w mieście ani jednej niepełnosprawnej osoby. Kiedy pyta o to swojego przewodnika/tłumacza, słyszy, że tacy ludzie w Korei Północnej nie istnieją, bo obywatele tego kraju płodzą jedynie doskonałych potomków.

Pomimo próby oswajania się z tak inną rzeczywistością tego miejsca, pewnego dnia Delisle zauważa z okna swojego pokoju idącego tyłem mężczyznę. Początkowo ma wrażenie, że może mu się to przewidziało, jednak później dostrzega kolejne osoby, które także chodzą w ten sposób. Ktoś z miejscowych tłumaczy mu, że to tylko takie ćwiczenie. Nikt poza nim nie widzi w tym nic nadzwyczajnego. Tak po prostu jest. Ludzie chodzą tu tyłem, a ich życie toczy się dalej.