Podróż – rozmowa z Dawidem Portaszem

>>> Zespół Jafia Namuel, ikona polskiego reggae, pod skróconą nazwą powrócił z pierwszym od lat albumem studyjnym zawierającym premierowy materiał. O nowej płycie, jak i o tym co się działo w międzyczasie oraz o planach na przyszłość nam opowiada nam charyzmatyczny lider, grupy Dawid Portasz. Rozmawia Stanisław Bitka.

fot. Ewelina Szmyd
Skróciliście nazwę z Jafia Namuel na Jafia. Można przez to rozumieć, że z tego samego korzenia wyrasta nowe drzewo ?

Troszkę trymujemy to nasze drzewo. Nie odcinamy się od przeszłości, ale zaczynamy nowy rozdział. Ustabilizował się nasz skład, w tej chwili jest nas pięciu i dobrze nam się tworzy. Zrobiliśmy wspólnie płytę, w zupełnie inny sposób niż do tej pory. Postanowiliśmy po raz pierwszy z Jafią pracować z producentem (Marcinem Pospieszalskim), zaprosić ciekawych muzyków…

Jest Kayah, jest Wojciech Karolak. Skąd ten pomysł ?

Życie, jak i muzyka jest jak podróż pontonem po rzece. Nie jesteś w stanie przewidzieć co cię czeka, kiedy będzie wodospad, kiedy będzie cokolwiek, ponieważ tej rzeki nie znasz. Dlatego nią płyniesz i cała frajda polega na podróży samej w sobie. W niektórych momentach trzeba się złapać za jakiś konar, czasem trzeba zejść na brzeg. I takie rzeczy działy się w trakcie nagrywania Karavany. Nie było to zamierzone wcześniej, żeby zaprosić Kayah, ale w momencie kiedy powstała „Skrucha”, stwierdziliśmy że piosenka jest wybrakowana, że w niej mógłby wystąpić jakiś gość. Wokal Kayah, jej charyzma i sposób śpiewania, doskonale pasuje do tego kawałka stąd ten pomysł. Zaproszenie zostało przychylnie odebrane i udało nam się ten pomysł zrealizować.
A Karolak…. Mieliśmy numer, który nieoczekiwanie nabrał stylu gospel. Potrzebny był rasowy hammond… Krótko mówiąc, nie ma nikogo lepszego w tym kraju, kogo by można do tej roli zatrudnić.

Można powiedzieć, że tak samo potraktowała Sedativa Ciebie, jako wokalistę reggae. Nagraliście świetny album, ale mało pograliście go na żywo. Jest szansa, że coś się wydarzy z tym projektem ?

To prawda. Dużo zależy od chłopaków, ale też dużo zależy od tego, co będzie robiła Jafia. Na chwilę obecną mam w Jafii tyle pracy, że nie wyobrażam sobie możliwości robienia czegokolwiek innego, a mam w planie stworzenie płyty solowej, więc jeżeli miałbym się tym zająć, to Sedativa będzie musiała trochę poczekać.

A co z Rastasize? Podobno zaczęliście prace nad drugą płytą, macie jakieś rozgrzebane numery…

Tak, zrobiliśmy z Krystianem prawie całą płytę, ale ta płyta nie będzie już realizowana, bo nie zamierzam już pracować jako Rastasize, co nie wyklucza mojej współpracy z tymi muzykami. Rastazie jako takie, jest już tematem zamkniętym.

Bardzo mnie ciekawi, co robiłeś podczas pobytu za granicą. W końcu nie pojechałeś do Anglii, żeby zmywać naczynia, tylko grać muzykę…

Jest taki projekt, który się nazywa the brainHOLE i to jest zupełnie inny klimat. To jest muzyka industrialna, rock zmieszany z dużą ilością instrumentów elektronicznych. Nie wyszło to na plastiku, ale jest płyta, którą można znaleźć w internecie, nazywa się „23 32”. Jest też jeden teledysk, który cały czas jest w sieci, do piosenki „Nothing ( feels like)” i to jest ostatnia piosenka z tego projektu. Muszę to powiedzieć, przyjaciel z którym tworzyłem the brainHOLE 2 lata temu tragicznie zginął i wraz z jego śmiercią materiał uległ zniszczeniu, twarde dyski zostały sprzedane i zostały tylko ochłapy z tego materiału…

A czego się spodziewać po Twojej solowej płycie ? Będzie reggaeowo, czadowo ?

Piosenki mam już napisane. Przeważnie piszę linię melodyczną, piszę tekst, częstokroć też wszystkie akordy. Rzadko bawię się w linie basowe, (akurat na Rastasize trochę napisałem). Dobieram jedynie muzyków, którzy potrafią to fajnie wyrazić, i też od nich będzie zależał charakter płyty.

Wrócmy do Jafii. Przed „Ka Ra Vaną” był „One Love Train” – album koncertowy, na którym znalazło się poza utworami Marleya, kilka Waszych niepublikowanych numerów – np. rewelacyjny „Fire”. Czy będziecie nagrywać wersje studyjne tych numerów ?

Myślimy o tym bardzo poważnie. Zaczęliśmy pracować nad przerabianiem tych rzeczy. „One Love Train” była robiona na szybko. A ja widzę niektóre piosenki w nieco innych aranżacjach. Uważam, że dojrzeliśmy do tego, żeby ten temat ugryźć na nowo. Jest bardzo prawdopodobne, że na kolejnych płytach będziemy chcieli ożywić część tego materiału.

Twojej muzyki nie można oddzielić od tekstów. Jakiś czas temu mówiłeś w wywiadach, że nie możesz spokojnie jeść śniadania patrząc na to, co się dzieje na świecie. Czy coś się zmieniło ?

Świat, w którym my żyjemy ma dwie strony. Ostatnio bardziej się otwieram na jego pozytywne strony. Nie jesteśmy w stanie zmienić tego świata nie zmieniając siebie. Natomiast prawda na temat ludzkości jest przykra. Kiedy ludzie słyszą prawdę, to zrobiliby wszystko, żeby zabić tego, kto ją mówi. A jeśli ktoś wymyśla jakąś bzdurną filozofię, ideologię, to bardzo szybko ma szansę żeby stać się liderem. Mamy niestety taką słabość, że nie lubimy słuchać prawdy, a zwłaszcza prawdy o sobie. Mamy głęboko zakorzenioną hipkoryzję. Wszystkie wojny, całe zło jest powodem tego, że my, jako hipokryci pozwalamy sobie zamknąć na to oczy. Gdybyśmy byli bardziej szczerzy wobec samych siebie to nigdy nie pozwolilibyśmy sobie na to, żeby oglądać igrzyska sportowe w czasie kiedy w Syrii matki doją psy, żeby karmić swoje dzieci.

 

materiał fotograficzny: Ewelina Szmyd