Czy serial produkcji BBC, umiejscowiony w latach 20. ubiegłego wieku, opowiadający o ciemnej stronie życia w industrialnych slumsach Birmingham, w którym Cillian Murphy wciela się w rolę bezkompromisowego przywódcy gangsterskiego podziemia, a czołówkę otwiera „Red Right Hand” Nicka Cave’a może być niedobry? Może, zwłaszcza kiedy zazdrośni Amerykanie próbują go zdeklasować, wieszcząc, że „Peaky Blinders” to tylko marna kopia „Boardwalk Empire”. Niech was jednak nie zwiodą złe podszepty, ani nie zniechęci twardy irlandzki akcent – „Peaky Blinders” to dużo więcej niż kolejny powrót do gangstersko – industrialnej przeszłości.
Porównaniom z „Broadwalk Empire” na dobrą sprawę nie ma się co dziwić – podobny czas, miejsce; i tu i tam kapelusze i filcowe spodnie z kantem, i tu i tam gangsterzy w idealnie wykrochmalonych koszulach trzęsą mrocznym półświatkiem, od czasu do czasu ośmieszając skorumpowane organy władzy. Cały ten mafijny mikrokosmos spowity jest oczywiście w oparach bimbru i papierosów, a główny wątek ubarwiają zakazane romantyczne intrygi oraz skomplikowane koligacje rodzinne. O ile powyższe informacje nie są przekłamaniem, to jednak już pierwsze sceny pilotowego odcinka pozwalają mieć nadzieję, ze oto wchodzimy na terytorium wcześniej niezbadane. Historię Ala Capone i jemu podobnych każdy kojarzy, podobnie jak realia czasów prohibicji. A co wiemy o gangach, które w latach 20. ubiegłego wieku terroryzowały ulice Birmingham i kontrolowały hazardowe podziemie? Jednym z bardziej znanych byli właśnie Peaky Blinders – grupa przestępcza, znakiem rozpoznawczym której były żyletki, wystające z daszków beretów, stąd też nazwa . „Wystające ostrza” w wersji serialowej, podobnie jak dzisiaj kastety u pseudokibiców, pełnią funkcję ozdobno-zaczepną. To, w jaki sposób chłopaki z birminghamskiej ferajny robią z nich użytek, możemy zobaczyć już w pierwszych odcinkach i jest to widok intrygujący.
„Intrygujący” to zresztą słowo-klucz, które często przychodzi do głowy mówiąc o „Peaky Blinders” – świat fabrycznej dzielnicy, w której rezydują bossowie gangu, mimo, że pewnie ma w sobie coś z uroku swojskich Katowic anno domini 1919, to spowita oparami fabrycznych wyziewów i otwarta na przedstawicieli wielu różnych nacji wydaje się krainą oderwaną od rzeczywistości, zawieszoną w mglistym i uwalanym węglem niebycie. Twórcy zachowali jednak rozwagę i magiczny realizm to na szczęście tylko zwiewna otoczka, a nie główna materia serialu, ale trzeba przyznać, że chińskie zaklęcia i cygańskie klątwy stanowią miejscami ciekawe ubarwienie akcji.
Osią fabularną serii, a zarazem przywódcą gangu jest Tommy Shelby – weteran I Wojny, który wraca do rodzinnego miasta po zakończeniu walk we Francji i na powrót zaczyna zajmować się interesami „na mieście” – głównie związanymi z hazardem. Powracające wojenne koszmary wieczorami ucisza opium, dniami zaś whisky, dzięki czemu Tommy zachowuje zimną krew i pokerową twarz prawie w każdej sytuacji. Trzeba nadmienić, że nie jest to zadanie łatwe, jeśli dysponuje się tak charakterystyczną i, w gruncie rzeczy, delikatną powierzchownością jak grający go Cillian Murphy. W tym przypadku jednak jego wielkie błękitne oczy nie budzą skojarzeń z jelonkiem Bambie, tylko z bezlitosnym seryjnym mordercą. Reszta obsady także sprawdza się znakomicie. Sam Neill w roli zwierzchnika policji, zwalczającego przestępczość metodami, które kilka lat później ściągnie od niego Gestapo, czy Helen MacCrory jako buńczuczna seniorka rodu to nazwiska, które w pierwszej kolejności cisną się na usta, kiedy mowa o największych gwiazdach serii.
Serial, oprócz wciągającej historii, świetnie napisanych i zagranych ról, ma jeszcze jedną niezaprzeczalną zaletę – ścieżkę dźwiękową. Rzadko się zdarza, zwłaszcza w przypadku obrazów umiejscowionych w innej epoce, aby współczesne utwory nie tylko stanowiły tło dla akcji, ale były jej integralną częścią. W „Peaky Blinders” szlagiery Nicka Cave’a czy Jacka White’a brzmią, jakby powstały nie kilka lat ale kilka dekad temu. Podkładem dla wspomnianej wcześniej sceny walki na berety jest „Blue Veins” z repertuaru The Raconteurs. Jeśli nie z sympatii dla międzywojennej gangsterki czy niebieskich oczu Cilliana Murphy’ego, to właśnie dla takich momentów warto „Peaky Blinders” oglądać.
Karolina Pałys