Faith No More? Niech poczekają, aż skończę grać – Artur Rojek

Z Arturem Rojkiem rozmawiały Karolina Pałys i Jowita Lis.

Wywiad przeprowadzimy w konwencji ART_Konfesjonału – punktem wyjścia do naszych pytań będzie siedem grzechów głównych. Zacznijmy od zazdrości. Spotykamy się na Open’erze. Ty, jak wiemy, tworzysz swój własny festiwal. Czy czujesz zazdrość grając tutaj?

Open’er i OFF są różnymi festiwalami. Przed chwileczką z szefową Open’era zrobiliśmy kurs po całym terenie, bo ostatni raz byłem tutaj osiem lat temu. To jest gigantyczne miejsce. Skala jest nieporównywalna z tą, która jest na OFFie i myślę, że jeżeli chodzi o gigantyczne festiwale, to Open’er nie ma sobie w Polsce równych. Z drugiej strony OFF jest festiwalem bardzo oryginalnym i działającym w takiej formie, w jakiej Open’er nie mógłby działać. Element zazdrości? Wydaje mi się, że był taki czas, kiedy Open’er i OFF były stawiane bardzo blisko siebie, zwłaszcza przez media, co nie wszystkim się podobało – pewne osoby czuły się lekko rozdrażnione faktem, że te dwa festiwale się ze sobą zestawia. Wydaje mi się jednak, że z czasem te dwa przedsięwzięcia uległy już takiemu zromanizowaniu, że dzisiaj wszyscy wiedzą, że Open’er jest taki, a OFF jest inny.

Tobie takie rozróżnienie odpowiada? Zamierzasz równać do Open’era czy raczej poziom, na którym teraz jest OFF, cię satysfakcjonuje?

Mam świadomość tego, ile pracy generuje zorganizowanie festiwalu, jakim teraz jest OFF, więc nie wyobrażam sobie, żebym mógł jeszcze zwiększać wysiłki na tyle, aby dorównać rozmiarom Open’erowi. Wystarczy mi to, co mam.

Przejdźmy do chciwości – czy była motywacją do pracy nad twoim festiwalem? Bycie “tylko” artystą już nie wystarczało?

Jeżeli byśmy chcieli chciwość sprowadzić do tego, że w pewnym momencie wydawało mi się że bycie artystą to za mało i chcę czegoś więcej, no to chyba z chciwości. Tak właśnie było – w pewnym momencie pomyślałem, że chciałbym robić jeszcze coś. Idąc dalej tym tropem, chciwość wciąż mi towarzyszy, bo mam ochotę na więcej. Był taki moment, w którym sobie pomyślałem, że mam dość tego, czym się zajmuję na co dzień, czyli grania koncertów z zespołem Myslovitz – chciałem robić coś jeszcze. Ale tak naprawdę wszystko miało swoje źródło w miłości do muzyki, w tym, że chciałem zorganizować coś, w czym sam chciałbym uczestniczyć. Nie miałem żadnego zewnętrznego sygnału, nikt do mnie przyszedł i nie powiedział: „Słuchaj stary, lubisz muzykę, to przecież mógłbyś zrobić festiwal” – to wyszło ode mnie, nie od kogoś z zewnątrz. Zanim zacząłem robić OFF nie byłem jednak regularnym  uczestnikiem. Owszem, jako artysta grałem w Polsce i za granicą, w zasadzie za granicą, bo w Polsce nie było wtedy jeszcze takich wydarzeń. Ale jako uczestnik chyba byłem po raz  pierwszy właśnie jak zacząłem robić OFF.

A czy twoi „koledzy” ze światka muzycznego, koledzy, znajomi czy współpracownicy, zarzucają ci łakomstwo? Organizujesz i festiwal i jesteś artystą – nie masz poczucia, ze te dwie sfery się wkluczają? Mówi się, że jeśli ktoś zajmuje się dwoma dziedzinami na raz, to zawsze jedna z nich musi „kuleć”. 

Na pewno nie jest to proste być i artystą, i organizatorem. Obydwie te rzeczy pochłaniają bardzo dużo czasu i energii. Jeżeli jesteś aktywnym artystą i żyjesz z grania koncertów, to musisz cały czas te koncerty grać. Jeżeli jesteś organizatorem to pracować nad festiwalem musisz okrągły rok. Ja sobie te rzeczy jakoś poukładałem. Na pewno pomaga fakt, że działam teraz sam i mogę sam swoim czasem koncertowym zarządzać. Inaczej jest w zespole, w którym masz pięć osób i każdy chce czegoś innego, a inaczej, kiedy jesteś sam i masz większą możliwość planowania własnego życia.

Występ przed publicznością Open’era to na pewno dużo stresu  ale też spora odwaga. Żeby być wiarygodnym na scenie artysta musi być przekonanym o autentyczności własnych działań, więc można założyć, że artyści mają duże poczucie własnej wartości. Gdzie przebiega, twoim zdaniem, granica pomiędzy pewnością siebie a pychą?

To trudne pytanie. Nie wiem. Nie jestem do końca przekonany, że artyści są bardzo pewni siebie. Wydaje mi się, że czasami ta pewność może być pozorna. Bycie artystą wynika bardziej z niepewności siebie i ciągłej próby potwierdzania swojej wartości, niż z trwałej wartości, którą człowiek w sobie ma albo i nie ma.

Przechodzimy do nieczystości. Moje pytanie dotyczy nieczystych zagrań – tych muzycznych, na przykład błędów, które się zdarzają na próbach, ale też tych metaforycznych, które mają miejsce w działaniach artystycznych, w światku muzycznym.

Nieczyste zagrania takie, że chwyt źle złapię, tak? (śmiech) Oczywiście, zdarzają mi się nieczyste nuty, fałsze, czasem przester włączę nie w tym momencie, w którym trzeba – to tak. A jeżeli chodzi o „nieczyste zagrania” to jest tak, jak w życiu. Świat artystyczny niczym nie różni się od innych światów – są tacy, którzy grają czysto, są tacy, którzy grają nieczysto. Nie potrafiłbym opowiedzieć wam tutaj o czymś wyjątkowym, z czym sami na co dzień się nie stykacie.

Czy w takich sytuacjach czujesz bezsilność, stres, gniew? Kiedy się gniewasz?

Wiesz, no w różnych sytuacjach. Nie za bardzo potrafiłbym wyróżnić jedną… To są zwykle rzeczy – mogę się pogniewać, że idąc przez łąkę wpadnę w dziurę, albo mogę się pogniewać, że ktoś się do mnie  niemiło zwraca, kiedy ja się zwracam do niego miło – są różne takie normalne sytuacje, które potrafią mnie wprowadzić w rozgniewanie. Ma to miejsce zarówno w życiu osobistym, jak i w życiu zawodowym.

Teraz przejdziemy do ostatniego grzechu, ulubionego chyba przez wszystkich, grzechu lenistwa. Masz w ogóle czas żeby się lenić? Robisz tyle rzeczy…

No średnio mam czas, ale mam też jedną ulubioną czynność, która mnie bardzo relaksuje – lubię biegać. Co prawda jest to aktywność fizyczna, ale tak inna od tej aktywności, jaką mam na co dzień, czy to przy organizacji festiwalu, czy przy pisaniu piosenek, czy graniu koncertów, że stała się dla mnie taką formą lenistwa. Bieganie sprawia mi wielką przyjemność, czerpię z niego strasznie dużo satysfakcji. Moi bliscy, kiedy wychodzę do lasu biegać, uważają, że to jest właśnie ten moment, w którym ja sobie robię dobrze.

Dziękujemy bardzo. Myślę, że od nas uzyskałeś oficjalne rozgrzeszenie. Teraz poszukamy spowiedników wśród publiczności. Zapraszamy do zadawania pytań.

 

Mikrofon wędruje do pierwszej osoby publiczności.

 

Myślałam, że bardziej lubisz pływanie niż bieganie, ale moje pytanie brzmi: komu kibicujesz? [Równolegle z festiwalem trwał Puchar Świata w piłce nożnej]

Z tym pływaniem to jest tak, że ja kiedyś trenowałem i przez dziesięć lat bardzo dużo pływałem, więc teraz jak idę na basen, to wchodzę tylko do sauny. Dlatego może bardziej lubię biegać. Komu kibicuję… Wiesz co, ja nie jestem zagorzałym fanem piłki nożnej. W zasadzie od początku tych Mistrzostw nie zobaczyłem chyba ani jednego meczu w całości. Widziałem kilka we fragmentach i jeśli miałbym być solidarnym z moimi dziećmi, no to chyba kibicuję Argentynie.

Twój koncert zaczyna się o 21:00. O 22:00 gra Faith No More. Czy zamierzasz skończyć przed 22 czy jesteś przygotowany na to, że ludzie mogą sobie pójść. Jak zamierzasz wybrnąć z tej sytuacji?

Zakładam, że Faith No More poczekają. [burza oklasków]

Jestem fanem Myslovitz – słuchałem was praktycznie całe nastoletnie życie, miałem do was wielki szacunek. W waszej biografii przeczytałem o tych wszystkich tarciach, które miały miejsce, a których w ogóle nie było widać na scenie. Rozstaliście się w sposób, powiedziałbym, bardzo niemedialny. Jakie ty masz podejście do tego rozstania?

To, jak to się stało medialnie to jest jedna rzecz, a to co się działo między nami to druga. Na pewno nie było to nic o czym chcielibyśmy opowiadać w mediach. To są rzeczy, które dotyczyły nas gdzieś tam wewnętrznie. Mi osobiście wydawało się, że nie ma w ogóle sensu wywlekać tego na powierzchnię, zwłaszcza, że mówiliśmy o tym wszystkim w książce. Nic poza tym, co jest w niej napisane się nie wydarzyło. Oczywiście, rozstaniu towarzyszyły emocje, których się co prawda nie udało się autorowi książki uchwycić, ale opisać – tak. A emocje były duże – to w końcu było 20 lat wspólnej pracy, natomiast stało się to w momencie, uważam, dla wszystkich nas bardzo dobrym.

Każdemu artyście, pewnie tak jak zawodnikowi w sporcie, towarzyszy stres. Powiedz czy ty masz jakieś swoje sposoby radzenia sobie ze stresem – tym związanym z wystąpieniem na scenie, ale też związanym z organizacją tak dużej imprezy, jak ta, którą się zajmujesz. Czy stres  działa na ciebie mobilizująco? Akceptujesz go, wspomaga cię, czy raczej totalnie starasz się wyrzucić go gdzieś na bok?

Nie, nie mam żadnych sposobów radzenia sobie ze stresem – ja się po prostu stresuję. Jeśli mnie ten stres łapie wtedy staram się go przeżywać. Stres nie działa na mnie w taki sposób, że się doszczętnie blokuję, że czegoś nie robię. Robię to. W dużym stresie, ale robię. Mam tak z lataniem. Nie lubię latać samolotami i kiedyś sobie pomyślałem, że jeżeli będę dużo latał, to w końcu to polubię. Latam dużo i dalej się boję.

I jest ci z tym dobrze.

Nie, dobrze mi z tym nie jest, ale mam taką naturę, że to chyba zaakceptowałem. Natomiast stres to jest jedna z takich poważnych rzeczy, która mnie w życiu męczy. Czasami się czuję tym wykończony ale, no co, idę dalej.

Mam pytanie dotyczące terminu OFFa – czy to, że odbywa się w czasie Woodstocku jest zamierzone? Że trzeba wybrać, na który chce się jechać…

Nie, to nie jest tak, że któryś z nas, Jurek Owsiak czy ja, stawiamy was przed wyborem: albo tu, albo tam. OFF kiedyś odbywał się w terminie festiwalu Audioriver, który ma bardzo podobną publiczność. Doszliśmy więc z organizatorami do porozumienia i zmieniliśmy daty. Akurat stało się tak, że Audioriver wpada w datę Nowych Horyzontów, a ja wpadam w datę Przystanku Woodstock. Przystanek Woodstock to jest trochę inna publiczność i trochę inna skala. To jest festiwal bardziej społeczny niż muzyczny. Zakładam, że pytasz dlatego, że jesteś tam, a może chciałbyś być i tu, i tam… Od trzech lat podchodzimy z Jurkiem Owsiakiem do tego, żeby ten termin rozdzielić, tylko za każdym razem kiedy ja do niego dzwonię on mówi, że nie może terminu przesuną, więc to ja bym musiał poszukać innej daty. Ja z kolei też nie mogę, bo albo wstrzelę się w datę Audioriver albo innego festiwalu, ale nie jest to rzecz, o której nie myślę.

Panie Arturze, jeśli składa się pan z ciągłych powtórzeń, jak mówi płyta, to czy te powtórzenia zataczają koło, czy jest to raczej jakaś spirala, która gdzieś tam się kiedyś skończy i pan po prostu wybuchnie?

Wiesz co… Chciałbym coś odpowiedzieć  śmiesznego, ale nic mi do głowy nie przychodzi (śmiech). W słowach „składam się z ciągłych powtórzeń” nie chodziło o takie powtórzenia. Chodziło o trudne zmiany. O to, że powtarzasz cały czas jakąś czynność po to, aby coś w sobie zmienić, co ci się jednak nie udaje. Dlatego znowu powtarzasz i znowu ci się nie udaje i tak przez całe życie. Nie chodziło mi o powtarzanie żeby kogoś zanudzać, za wyjątkiem siebie… Może więc kiedyś eksploduję w związku z tym, nie wiem.

Chciałbym również nawiązać do Myslovitz. Jestem dużym fanem waszego dorobku wspólnego, zarówno twojego jak i chłopaków. W tej chwili, że tak powiem, odciąłeś się od niego. Na koncertach grasz utwory z solowej płyty, troszkę z Lennego Valentino, jakieś pojedyncze utwory Myslovitz…. Czy ty masz zamiar, w zakresie działalności koncertowej, nawiązywać szerzej do mniej lub bardziej znanych utworów chłopaków?

Nie wiem, czy to zostanie właściwie odczytane, ale raczej nie chciałbym zwiększać ilości utworów Myslovitz na swoich koncertach. W zasadzie chciałbym się skupić na czymś zupełnie nowym, co nie znaczy, że nie mam do tych utworów jakiegoś sentymentu czy też, że ich nie lubię. Bardzo lubię i szanuję to co stało się przez ostatnie 20 lat, natomiast teraz jestem trochę w innym miejscu i chciałbym się skupić na czymś innym. Piosenki z repertuaru Myslovitz trochę nie pasują do tego co robię teraz, dlatego jeżeli je gram, a grałem do tej pory dwie – „Good Day my Angel” i „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów”, to gram je zawsze w drugiej części. Raczej chciałbym tą ilość ograniczyć do tych dwóch, niż zwiększać.