>>> z zespołem Rycerzyki, w reprezentacji Karol Jadach i Maciek Pitala, rozmawia Dorota Kosela
Jako Rycerzyki nie istniejecie od wczoraj, jednak na płytę kazaliście światu długo czekać. W końcu pojawił się krążek inny niż wszystkie, które mam wrażenie od kilku miesięcy mają swoją premierę w Polsce. Dlaczego tak?
M: To dosyć trudne pytanie. Płyta jest inna z wielu powodów. Jednym z nich może być fakt, że robiliśmy ją powoli, nie kierując się żadnymi wytycznymi. Być może na początku trochę nie wiedzieliśmy co dokładnie chcieliśmy osiągnąć…. Materiał dojrzewał właściwie przez 3 lata. Pomysły każdego z nas przez ten czas się ścierały i wzajemnie przenikały. Paradoksalnie, chyba przez fakt, że album powstawał tak długo, dosyć leniwie, ma taki a nie inny klimat. A czy finalnie wyszło mu to na dobre…to już zostawiamy do oceny słuchaczom.
K: Może również chodzi o inność stylistyczną. Nasz styl jest dość charakterystyczny, trudny do oczywistego zdefiniowania.
M: To fakt. Słyszałem na przykład, że w naszej muzyce podobno słyszalne są naleciałości soft-rockowe…
K: ….ktoś nawet wspominał o afrobeacie…
Do soft-rock’a i afro-beat’u Wam daleko, ale osobiście nie mogłam wyjść z podziwu słuchając Waszej płyty, że wciągnęliście mnie w odrealniony świat magiczny, baśniowy. Taki był Wasz zamiar? Co to za stworki, rycerzyki w tym świecie?
M: Myślę, że to przede wszystkim zasługa Gosi, naszej wokalistki – ma dar snucia działających na wyobraźnię opowieści, posiada specyficzny styl pisania tekstów piosenek…
K: …teksty Gosi są rzeczywiście niezwykle narracyjne. W nich znajdują się wymyśleni przez nią bohaterowie, którzy w tym fantastycznym, oderwanym od naszej szarej rzeczywistości świecie przeżywają różne historie i emocje. Pojawiają się pewne kolory na tej płycie, które rzadko dostrzegamy w życiu codziennym.
M: Tak – zastanawia mnie tylko, czy muzyka nabierała tej baśniowości dopiero w zestawieniu z tekstami czy też może, sama w sobie zawierała od początku ten pierwiastek i w jakiś sposób wpływała na wyobraźnię Gosi podczas pisania…?
Tu właśnie od razu nasuwa się pytanie o Wasz proces twórczy: co było pierwsze, teksty czy muzyka?
M: Najpierw była muzyka, która jednak znacząco wyewoluowała. Pierwsze szkice piosenek, bardzo różnią się od ostatecznych wersji, jakie można teraz znaleźć na naszym albumie.
Podążając tropem ewolucji, kolejnym jej etapem w Waszym przypadku wydaje się być kwestia Waszych prywatnych inspiracji oraz nazwy, którą zaczerpnęliście z jednego utworu legendarnej grupy Ścianka. Znowuż jednak powędrowaliście w inną stronę…
M: Nasze inspiracje rzeczywiście są bardzo różne i tutaj można wymieniać bez końca gatunki i zespoły, które na różnych etapach dotychczasowego życia nas inspirowały. O dziwo zespół Ścianka to w pewnym sensie taki wspólny mianownik każdego Rycerzyka (smiech). Chyba każdy z nas w pewnym momencie miał dużą zajawkę na ten zespół, ja na przykład kibicuję im po dziś dzień – fajnie, że wreszcie w tym roku wydają coś nowego.
K: Koncerty Ścianki to były wydarzenia, które nas też mocno integrowały. Spotykaliśmy się przy tej okazji i spędzaliśmy razem czas.
Czy tylko ta sympatia do zespołu popchnęła Was do przybrania nazwy Rycerzyki?
M: Może nie tylko. Utwory Ścianki powiedzmy, że przeważnie należą raczej do kategorii „mrocznych” pod względem klimatu. Tak się składa, że nazwę zaczerpnęliśmy z jam’u „Przygody smutnego rycerzyka”, który paradoksalnie – jest lekki, niepoważny. Stanowi przez to dobry podkład pod bajkową opowieść, do której Rycerzyki dopisały nową, własną historię. Z natury raczej nie należymy do wesołków, więc może właśnie dlatego finalnie nasze charaktery w połączeniu z tą „fasadową” wesołością, spowodowały, że „Przygody smutnego rycerzyka” Ścianki gdzieś zostały z tyłu naszych głów…
K: Ta nazwa towarzyszyła nam od początku naszego projektu kiedy z Gosią komponowaliśmy pierwsze szkice na gitarze i komunijnym casio. Czuliśmy, że to słowo dobrze odpowiada naszemu nieskrępowanemu podejściu do grania. Przypominało nam zabawę dziecka.
Czy nie czujecie, że wybierając właśnie tak wesołą drogę dla zespołu, nie stawiacie sobie zbyt dużego wyzwania? Polski rynek ostatnimi czasy bardziej dopieszcza smutnych, melancholijnych grajków, niż tych radosnych i beztroskich?
M: To prawda, ale może to nas właśnie wyróżnia na naszym rodzimym podwórku. Fakt, że współcześnie muzyka w kręgach alternatywnych zdominowana jest przez „mroczniejszą” i „cięższą” formułę, specjalnie na nas nie wpłynął. Myślę, że robiąc smutną muzykę po prostu nie bylibyśmy szczęśliwi.
K: Czasami gdy nie czujesz się zbyt szczęśliwy, to właśnie w muzyce odkrywasz wiele pocieszającego piękna. Często są to radosne melodie.
Rozumiem, że Wasze koncertowe plany i dalszy rozwój będzie dalej szedł w tym kierunku?
M: Nie wiadomo. Być może za parę lat coś nam odbije i staniemy się rzeczywiście takimi totalnymi „wesołkami” i wtedy, dla zachowania kontrastu, będziemy potrzebowali nagrywać smutną muzykę dla smutnych ludzi… Wszystko się może zdarzyć!
K: Na pewno nie zakładamy tego jak będzie wyglądała muzyka na następnym albumie. Dużo może zależeć od tego, jakie emocje będą nam towarzyszyć i czym będziemy się inspirować. Ale zastanawiamy się nad pewnymi technicznym zmianami w sposobie grania koncertów i nagrywania kolejnej płyty. Być może na najbliższym koncercie będzie można zobaczyć pewne nowości, tu mam na myśli też oprawę wizualną, ale szczegółów nie zdradzę.
Czy zakładaliście jednak taką masę pozytywnych opinii po wydaniu Waszej debiutanckiej płyty? Świetnie wydanej zresztą…
M: Bardzo mnie to wszystko zaskoczyło. To niezwykle fajne, że ludzie jednak znajdują czasem te 5 minut na przesłuchanie piosenek zespołu, który w ogóle nie jest znany, pochodzi trochę „znikąd”. I to było naprawdę świetne uczucie, gdy zaczęliśmy otrzymywać sporo wsparcia i pozytywnego odzewu od dziennikarzy i słuchaczy – kiedy zaczęły do nas docierać wieści, że płyta im się podobała i że wniosła coś do ich życia. Było to zaskakujące i bardzo, bardzo miłe. Natomiast odnośnie ładnego wydania samego krążka – tutaj zasługa jest po stronie naszej niesamowitej Agnieszki Grzegorczyk.
K: Agnieszka grała na perkusji na tej płycie oraz na co dzień projektuje dla nas plakaty, ilustracje i różnego typu gadżety. Ciekawostką projektu okładki jest to, że Agnieszka wykonywała go w druku warsztatowym, w linorycie. Gradient zrobiony jest analogowo, powstał dzięki wymieszaniu kilku farb przed odbiciem matrycy. Agnieszka ma własną, specyficzną technikę pracy, przy której używa pewnej siatki, dzięki której tworzy nieprawdopodobne struktury. Samo przedstawienie na okładce nawiązuje do realizmu magicznego i obrazów surrealistycznych.
Taki efekt wizualny stanowi świetną wypadkową dla wymyślonych, baśniowych postaci, tekstów i Waszych kompozycji. Jak w tym wszystkim wsparła Was Stajnia Sobieski, z którą jesteście związani?
M: Wsparła nas w bardzo dużym stopniu… bo w większości sami ją tworzymy – więc tak naprawdę wspieramy samych siebie! (śmiech) Stajnia Sobieski jest kolektywem muzycznym składającym się z ośmiu zespołów, które jednak są tworzone przez bardzo skromną, ograniczoną liczebnie grupę osób. Projekty są bardzo różne stylistycznie i nie powstały na bazie żadnego wspólnego „manifestu założycielskiego”, raczej na poziomie wspólnej koleżeńskiej fascynacji muzyką. Odkryliśmy wspólne zainteresowania, ale też i masę różnicujących nas inspiracji muzycznych. Przekuliśmy to w coś co nas zjednoczyło i teraz może przypominać nową mini-scenę muzyczną w Krakowie.
Współpracujecie więc czy może konkurujecie z Krakowską Sceną Muzyczną?
M: W ogóle nie konkurujemy. A czasem nawet współpracujemy. Jako Rycerzyki i Die Flote zrobiliśmy kiedyś bardzo fajny wspólny koncert z KSM, nasz Kaseciarz też z nimi współpracował swego czasu…
K: KSM to duża organizacja, my jednak jesteśmy niewielkim kręgiem przyjaciół, który sobie wzajemnie pomaga…
M: Nasze ścieżki raczej idą obok siebie, czasem się łączą w niektórych punktach, nie powodując żadnych antagonizmów.
Czy czujecie że jest dla Was miejsce na polskiej scenie muzycznej?
M: Myślę, że tak. Tak jak już wcześniej zauważyłaś, obecnie rynek w Polsce zdominowany jest przez pewien format wykonawców, ale niewielu jest takich, którzy grają podobnie do nas. To jest nasz atut – wypełniamy niszę, która w tej chwili jest stosunkowo pusta.
K: Ta nasza oryginalność w połączeniu z chwytliwością melodii może być pociągająca.
Co zatem robicie, by tę niszę wypełnić i przekonać do siebie słuchaczy?
M: Jedyne co możemy zrobić to pozostać sobą. Nie potrafimy tworzyć strategii PRowych czy też planów podboju rynku – w tym jesteśmy kiepscy, to nie dla nas. Może po prostu ludzie polubią nas za to, że jesteśmy sympatyczni? Chociaż czasami jak patrzę w lustro, mam wątpliwości co do własnej „sympatyczności”, ale mam nadzieję, że Rycerzyki weryfikują to jakoś na plus (śmiech)
K: To trudna sprawa. Raczej wolimy działać spokojnie, krok po kroku. Z każdym kolejnym albumem, koncertem, chcielibyśmy docierać do coraz większej ilości słuchaczy.
Czy jednak nie boicie się, że przez takie wolne, lekko beztroskie tempo nie przegapicie Waszych 5 minut?
K: Takie obawy są, to oczywiste ale…
M: …bardziej niż na galopującej karierze zależy nam chyba na tym, żeby robić w spokoju kolejne piosenki i po prostu cieszyć się tym.
K: Przydałaby się na pewno większa efektywność. Dotychczas podczas nagrań i tworzenia naszej muzyki mieliśmy problem z faktem, że część osób wyjeżdżała, część studiowała. To wszystko się nakładało na siebie i wydłużało pracę nad płytą.
M: Na pewno przydałby się ktoś kto stałby nad nami z batem i pilnował dyscypliny… A może trener rozwoju osobistego? Żartuję!
K: Po wydaniu płyty jednak czujemy bardzo pozytywne “flow” i mamy nadzieję, że nie będziemy aż tacy powolni… (śmiech)
Rozumiem, że ten entuzjazm i flow przełoży się na trasę koncertową po Polsce?
M: Jasne! Planujemy trasę koncertową na wiosnę. Nie możemy póki co podawać szczegółów. Więcej informacji zapewne pojawi się po Nowym Roku.
Skoro jesteście tak baśniowi, odrealnieni – snujecie może jakieś wielkie festiwalowe marzenia, których spełnienia życzycie sobie i Rycerzykom?
M: Jasne, że snujemy (śmiech) Pewnie większość muzyków, zwłaszcza na początku kariery, marzy o występach na wielkich scenach – nawet jeżeli te marzenia w końcu się nie spełniają to i tak warto je mieć.
K: Bez marzeń trudno myśleć pozytywnie, a jeżeli już widzimy jakieś efekty swojej pracy, to przeżywamy ogromne zaskoczenie i radość. Tu ktoś o nas pozytywnie napisał, innym razem otrzymaliśmy zaproszenie na OFF Festiwal…Nie myśleliśmy, że to nas spotka parę lat temu, gdy zaczynaliśmy…
Jak więc grało się na OFFie?
M: Grało się super! Co prawda pogoda trochę przesadziła…
Pamiętamy…
M: Cieszymy się jednak, że mimo tego upału, ludzie dotarli na nasz koncert i bawili się razem z nami – bez uszczerbku na zdrowiu (śmiech)
Prywatnie co Wam podobało się na OFFie?
M: Z polskich rzeczy na pewno koncerty Kristen oraz Enchanted Hunters w nowym, rozszerzonym składzie. Poza tym King Khan & The Shrines porwał mnie do tego stopnia, że nawet zacząłem trochę tańcować pod sceną (czego zazwyczaj nie robię), więc to było coś (uśmiech)
K: Ja bym dodał jeszcze Sun Ra Arkestra. Bardzo mnie wciągneli w swój mistyczny, transowy świat.
Wspomnieliście Kristen, czyli świetną grupę z polskiego podwórka, którą prywatnie cenicie. Czy istnieje obecnie jakiś polski zespół przed którym chcielibyście wystąpić?
M: Hmmm….jak byłem mały zawsze marzyłem, żeby grać z zespołem Hey – byłem kiedyś wielkim fanem, mam gdzieś nawet plakat z autografem wszystkich muzyków! Ale teraz pewnie zbyt rozmijamy się stylistycznie, więc taki support w wykonaniu Rycerzyków raczej nie miałby większego sensu.
K: Ale może moglibyśmy wystąpić przed zespołami, do których byliśmy nieraz porównywani? Na przykład przed Kobietami, albo Pustkami…
Może z Domowymi Melodiami? Marceliną?
M: Jesteśmy póki co na początku naszej drogi więc zobaczymy, co przyszłość pokaże. Sądząc po naszym starcie – wszystko się może wydarzyć i niczego do końca nie można przewidzieć, tak z naszymi prywatnymi perypetiami jak i z samą muzyką.
Mam w ogóle takie wrażenie, że nasza następna płyta może być zupełnie inna niż to, co dotychczas robiliśmy. Jaka będzie dokładnie zobaczymy, ale wszystko jest możliwe – przynajmniej dopóki na naszym podwórku będzie wiał wiatr. Najlepiej prosto w żagle!
Dzięki za wywiad