Prowincja to moja ojczyzna – Krótka rozmowa z Pablopavo

Pablopavo-fot.Bartek Muracki

“Prowincja” – czym jest dla Ciebie?

Odpowiadając w pełni poważnie, prowincja to jest moja ojczyzna. Ja się urodziłem w Warszawie, to nigdy nie brzmi dobrze. Natomiast wychowywałem się na Stegnach, na samych obrzeżach Warszawy. Właściwie jak się przeszło rzeczkę Smródkę, czyli tak zwany kanał Slużewiecki, to się zaczynały krowy, lasy, pola i tak dalej. Potem przez wiele lat mieszkałem na Grochowie, więc też w takiej Warszawie B, którą zresztą bardzo kocham. Uważam, że w ogóle prowincja jest wbrew pozorom motorem napędzającym wszystkie metropolie. Bez prowincji nie byłoby stolic, bez prowincji nie byłoby dużych miast. Ludzie w dużych miastach, szczególnie w centrach, z resztą również w centrach postrzeganych nie tylko jako miejsce, ale także w sensie finansowym, są rozleniwi. Niekoniecznie im się coś chce, niekoniecznie chcą zrobić coś nowego. A ludzie, którzy przyjeżdżają, którzy nawet tak jak ja, przyjeżdżają gdzieś z obrzeży Warszawy, żeby złapać to wszystko za… coś tam (śmiech), mają wielką chęć i wielką siłę.

Moje miasto rodzinne – Warszawa, które bardzo kocham, już od jakichś 450 lat, jest takie jakie jest, dzięki ludziom, którzy tam przyjeżdżają. Ten podział wprowadzany przez niektóre gazety na „starych Warszawiaków” i „słoiki” jest absolutnie sztuczny.

Warszawa w 1890 roku miała 300 tysięcy mieszkańców, a 20 lat później – 700 tysięcy. Oni się nagle w tej Warszawie nie urodzili. Wszystkie duże miasta, wszystkie metropolie – czy to Nowy Jork, czy Londyn, żyją z tych, którzy przyjeżdżają, z „prowincji”. Ja jestem fanem Sejn, Łomży – mam przyjaciół, którzy tam organizują jakieś artystyczne albo społeczne akcje. To tam są emocje, tam jest ta siła, która może przyjechać do Warszawy, natomiast niekoniecznie w Warszawie wyrosnąć.

fot. Bartek Muracki (materiał fotograficzny ze strony www.karrot.pl/pablopavo)