Prowincjonalna opowieść wigilijna – Lucjan Gregory

Kilku wybrańców klasy pochodziło z małego miasta, gdzie znajdował się Zespół Szkół Umiejętności Wszelakich. Reszta musiała dojeżdżać codziennie z bliższych i dalszych wiosek. Chyba jeden z mieszczuchów zapowiedział reszcie : „Słuchajcie, zrobimy sobie w tym roku Sylwestra!” Jako, że klasa była w 100% męska, zapowiadał się typowy „bal samców”, w którego programie miał być jedynie alkohol i słone przekąski.

"Zenderman" - kadr z animacji

Fundusze nie pozwalały nawet na tak skromny program kulturalny . Krótka burza mózgów zaowocowała genialnym pomysłem zarobku. Udamy się w tournee po jednej z bardziej religijnych wiosek w okolicy, przedstawiając jasełka i licząc na hojne datki. To, że wszyscy z nas na święta i religię dawno położyli lagę, nie miało żadnego znaczenia. Jeden z byłych ministrantów załatwił nam scenariusz, którym jego dziadek na kolana rzucał lokalsów.

Odbyły się dwie poważne próby. To były czasy, gdy rekwizytów i strojów się nie wypożyczało. Śmierć dysponowała prawdziwą kosą, która co roku na sianokosy przyprawiała mnie o masę odcisków.

To co tłoczono nam na lekcjach do głów też się w końcu na coś przydało i Diobeł zmajstrował sobie migające rogi na tranzystorze BC107. Trzej Żydzi dysponowali profesjonalnymi pejsami z konopi hydraulicznych.

W końcu nadszedł dzień po świętym Szczepanie, mimo ciemności i mrozu ruszyliśmy do akcji rozgrzewając się mirażem przyszłego bogactwa. Wszystkie bramy były jednak pozamykane, a zza zasłon sączyły się telewizyjne poświaty. Mało kto pofatygował się chociaż do furtki, a i tak potem nie chciał nas wpuścić. Idąc w dół wsi napotkaliśmy dwóch podobnych nam nieszczęśników z szopką zrobioną w obudowie starego telewizora, którzy szli w przeciwnym kierunku. Ze swoim artystycznym przekazem byli od nas 30 lat do przodu, ale i to nie zapewniło im sukcesu. Nasz Herod, który na lekcjach religii zawsze darł największe koty z księdzem miał dosyć: „Do chuja pana, w dupie mam wasze wszystkie pieniądze, po prostu wpuście nas i pozwólcie zagrać to czego się nauczyliśmy za friko”. Ostatecznie wpuszczono nas tylko do dwóch domostw. W jednym trwała jakaś młodzieżowa impreza, jej uczestnicy mieli chyba ochotę na odrobinę folkloru i szydery z przebierańców. Nie przeszkadzało nam to, za scenę mieliśmy schody na stryszek i daliśmy z siebie wszystko. Za drugim razem, otworzyła nam smutna kobieta:„ W porządku, zagrajcie, tylko cicho bo mój ojciec umiera”. Szepcząc swoje role, pomagaliśmy sobie pantomimą. Na zakończenie otrzymaliśmy uśmiech i pół brytfanny ciasta.