Radio Erewań, czyli co wiemy o Armenii – wywiad z fotografem Norayrem Chilingarianem – Zuzanna Majer

 

photo2012_06_02_15_07_31_43_smKiedy zaczęłam przymierzać się do napisania tego artykułu, zadałam sobie pytanie: Co wiem na temat tego kraju? Bardzo szybko okazało się, że niewiele. Pamiętam jak przez mgłę pewne poczucie wspólnoty w związku z ZSRR oraz antysowieckie żarty z nierzetelności mediów, których osią było mityczne radio Erewań. Być może też je pamiętacie. Pamiętacie także rzeź Ormian, która jest jedną z lepiej udokumentowanych, wbrew temu, co sądził Hitler w 1939, wydając rozkaz ataku na Polskę („Zabijajcie bez litości kobiety, starców i dzieci; liczy się szybkość i okrucieństwo. Kto dziś pamięta o rzezi Ormian?”).
Mając to wszystko na uwadze, chciałam zerwać z kliszami, które przechowujemy we wspólnej pamięci i dowiedzieć się, jak wygląda dzisiaj ten kraj, czym żyje i kim są mieszkający w nim ludzie. Traf chciał, że udało mi się to osiągnąć poprzez fotografie Norayra Chilingariana, który skupia się głównie na utrwalaniu pozornego braku urody, chropowatości i braku perfekcjonizmu, jakie ma w sobie miasto, w którym mieszka – Erywań. Z fotografem porozmawialiśmy chwilę o tym, dlaczego robi rzeczy w taki, a nie inny sposób oraz dlaczego psy są takie ważne.

Zuzanna Majer: Jesteś erywańczykiem? Opowiedz nam, jak zaczęła się przygoda z tym miastem i co sprawiło, że zacząłeś je fotografować.

Norayr Chillingarian: Nie jestem do końca pewien, czy mogę się nazywać erywańczykiem, bo nie jestem przekonany, czy Erywań mnie wychował – głównie jednak wychowałem się w swoim pokoju, czytając science-fiction. Ale zawsze byłem tego miasta ciekawy. Chciałem znać każdą uliczkę, wszystkie ciasne schodki i przejścia między budynkami. Gdyby ktoś mnie gonił, mogę wślizgnąć się do bramy, która wygląda jak wejście do czyjegoś domu, a tak naprawdę kryje w sobie wiele następnych przejść. Lubię też dachy, ale większość jest niestety teraz zamykana. Może dlatego, że jestem control freakiem, chcę znać dobrze miasto, w którym mieszkam, tak samo, jak każdy system operacyjny, którego używam.

ZM: Wybierasz sobie mniej popularne kadry; bloki, slumsy, twarze ludzi w biegu i psy wszelkiej maści. Jeden polski poeta powiedział: „Wolę brzydotę, jest bliżej krwiobiegu”. Jak jest z tobą? Czy niewygładzone i nieucharakteryzowane powierzchnie wydają się tobie bliżej życia?

NCH: Nie myślę chyba w kategoriach popularności. Po prostu podoba mi się życie i szczerość, chodzę tam, gdzie mogę natrafić na tego wyraźne ślady – na przykład do dzielnic na uboczu, gdzie dzieciaki wypisują brzydkie słowa na murach, co też coś nam opowiada. Lubię też robić zdjęcia starym zniszczonym domom, jest w nich dużo piękna. Prawdopodobnie dlatego, że ludzie, którzy w nich mieszkają, nie mieli zbyt dużo pieniędzy i trzeba było te domy optymalnie zaprojektować. Bogate domy mają to do siebie, że ich właściciele za bardzo chcieli je upiększyć i osiągnęli efekt przeciwny. Może to jest ta różnica między folklorem a wulgarnością w kulturze? Tak samo sprawa ma się z ludźmi: na głównych ulicach Erywania starają się wyglądać porządnie, godnie. To jest jeden z problemów, z którym ciągle się spotykam, robiąc zdjęcia, bo mam wrażenie, że oni przez to tracą coś swojego, ukrywają się za tym obowiązkiem bycia godnym i porządnym. W slumsach w rejonie Erywania i w biedniejszych częściach Armenii ludzie mniej dbają o to, jak się prezentują – mają większe zmartwienia – więc ich unikalne piękno i różnorodność jest bardziej wyraźna.
To nie było miasto moich marzeń, ale fotografowanie go stało się jednym ze sposobów zaakceptowania go takim, jakie jest i zrezygnowania z perfekcjonizmu – perfekcjonizm nie jest dobry w żadnych relacjach, nawet tych z miastem.

ZM: Robisz dużo niepozowanych zdjęć ludziom. Miałeś z tego powodu jakiekolwiek problemy?

NCH: Nie, nigdy. Miałem problemy w Armenii, ale nigdy podczas robienia zdjęć. Ale rozumiem, dlaczego ludzie się denerwują na widok kogoś z aparatem. Zawsze podejrzewają jakieś ukryte motywy, że może chcesz ich wykorzystać. Nauczyłem się mówić, że jestem fotografem, bo dzięki temu mają z moją obecnością mniej problemów, a czasem nawet pokazują mi jakieś miejsca, które uznają za warte sfotografowania.

ZM: Jak dobrze zrozumiałam, jeździsz też w tereny przygraniczne, co cię tam ciągnie? Co chciałbyś tam pokazać? Czy różni się to bardzo od tego, co można zobaczyć w centrum?

NCH: Zacząłem tam jeździć z ciekawości. Żeby zmienić perspektywę. Zobaczyłem tam domy ze śladami po kulach, ludzi, którzy już przywykli do strzałów i masyw górski, z którego odbywa się ostrzał wojska. Są tam drogi bezpieczne i takie, którymi lepiej nie chodzić – to wszystko powoduje, że zaczyna się myśleć o rzeczach, o których się wcześniej nie myślało.
Wydaję mi się też, że większość erywańczyków nie zna dobrze Armenii. Nie zapuszczają się poza miasto, chyba że mają jakiś dobry powód – odwiedzić rodzinę na wsi, zwiedzić jakiś kościół albo upić się na wybrzeżu jeziora Sevan w lecie. Mnie interesują wszystkie miejsca, które budzą zachwyt, czasami je znajduję przypadkiem.

MG_6400.CR2_A63CPX-1024x683ZM: Większość zdjęć jest czarno-białych. Dlaczego?

NCH: A powinny być kolorowe? Wydaje mi się, że kolor często jest niepotrzebnie rozpraszającym dodatkiem. Jeżeli uznam, że potrzebuję tego dodatku, na przykład, że chcę pokazać bardzo, że czapka jest żółta, a drzwi zardzewiałe – wtedy używam kolorów. Wiem, że obecnie fotografia czarno-biała uznawana jest za efekciarską, ale myślę, że jest dokładnie odwrotnie – to kolor jest jakimś ekstra filtrem. Kolejną rzeczą, która przychodzi mi do głowy, jest to, że czarno-biała fotografia jest po prostu prostsza, jak powiedział mój nauczyciel – ilość zmiennych jest mniejsza.

 

DSCF0346.RAF_UUQM3X-1024x682 ZM: Czy jest coś, co chciałbyś opowiedzieć o Erywaniu albo Armenii słowami, a nie poprzez zdjęcia? Czy po prostu lepiej ci się to robi za pomocą aparatu, a może ten kraj lepiej jest fotografować, niż o nim mówić?
NCH: Może po prostu łatwiej i szybciej jest coś dostrzec? Ludzie przyswajają dużo informacji poprzez obrazy. Wyjaśnienie czegoś, czego opis zająłby kilka stron, trwa chwilę dzięki spojrzeniu na zdjęcie.

 

 

DSCF0820.RAF_0WORDY_cr-1024x613ZM: Opowiedz trochę, na czym pracujesz i czy obrabiasz później swoje zdjęcia?

NCH: Robię zdjęcia wszystkim: analogiem, cyfrówką i aparatem. Mam zawsze jakieś stare obiektywy w plecaku. Nigdy nie retuszuje zdjęć, ale obrabiać muszę – inaczej aparat to zrobi za mnie. Przekształci informacje do pliku według predefiniowanych algorytmów, a efekty tego nigdy nie są zadowalające. Dlatego zapisuje zdjęcia w rawach i obrabiam, niczego nie dodaje i nie usuwam. Ale nie jestem w tym dobry, zazwyczaj po prostu trochę wyostrzam tu i tam. Znam prawdziwych znawców Photoshopa i fotografów, którzy potrafią zrobić zdjęcie technicznie perfekcyjne. Mnie się wydaję, że fotografia nie zmieniła się wcale aż tak bardzo, od czasu cyfrówek – nadal zdjęcie robi się w chwili naciśnięcia przycisku.
ZM: No dobra, a dlaczego psy są takie dla ciebie ważne?

NCH: Jest w nich coś strasznie wzruszającego. Nie wiem, czy ludzie, którzy oglądają psy na moich zdjęciach, czują to samo, co ja, kiedy na nie patrzę. Nie są mi obojętne żadne żywe stworzenia, ale szczególnie dużo uczuć mam wobec psów. Może dlatego, że żyłem z nimi długo pod jednym dachem, nie wiem, może, gdybym kiedyś nie miał psów, to tak by mnie nie urzekały? Fajne jest to, że one nie wiedzą, że są fotografowane, nie mogą więc niczego udawać, są szczere i nie starają się wyglądać bardziej porządnie. Zawsze jeżdżę dość powoli, bo wiem, że mogę natknąć się na psa, kota albo węża, ale ostatnio miałem wypadek. Rozwaliłem samochód, bo musiałem ostro skręcić, żeby nie potrącić psa. Cóż, cieszę się, że pies ma się dobrze.

–> Więcej zdjęć na  Flikrze Norayra Chilingariana.

Zuzanna Majer – Dziennikarka, ilustratorka i redaktor prowadzący na PROwincji.

————————————————————————————————-