Zajmujemy przestrzeń, która nam się należy – z “Plakaciarami” rozmawia Olga Plesińska

Plakaciary Przeciwko Przemocy Wobec Kobiet – feministyczny głos ulicy nie jest grzeczny i ugodowy

Ruch Plakaciar ma swój początek we Francji. Marguerite Stern, była działaczka Femenu, samodzielnie zaczęła wyklejać na murach w Marsylii historie kobiet zamordowanych przez partnerów. Jako pierwsza użyła charakterystycznych, grubych czarnych liter na białym tle, jedna litera zajmuje całą kartkę A4. Estetyka się przyjęła, w jej ślady poszło wiele innych kobiet. Zaczęły się samo-organizować, ruch szybko wyszedł z Francji do innych krajów europejskich. Na polskich murach pierwsze hasła pojawiły się rok temu. Z Plakaciarami: Janką, Mają i Rozalką rozmawia Olga Plesińska.

Olga: Jak postrzegacie działalność Plakaciar – to street art, oddolna kampania społeczna, performance?

Maja: Kiedy pierwszy raz zobaczyłam plakaty we Wrocławiu i jeszcze nie wiedziałam, kto za nimi stoi, pomyślałam: to pewnie jakieś artystki. Te hasła były mocne, zazwyczaj takie odważne działania obserwuję w feministycznym środowisku artystycznym. Pomyślałam: to jest jakiś zajebisty performance! Nie ze względu na formę, a na siłę wyklejonych haseł. W praktyce, będąc w środku, widzę, że wykonywanie plakatów nie odbywa się z jakąś szczególną dbałością o tę stronę artystyczną. Ten artyzm pojawia się dopiero w odbiorze zewnętrznym wiszącego już plakatu. Nie do końca świadomie robimy świetny, zaangażowany street art!

Janka: Z definicji: sztuka to czynność lub artefakt, które są wykonywane z intencją artystyczną lub komunikacyjną. Sztuka wywołuje emocjonalne reakcje odbiorcy/odbiorczyni i skłania do refleksji. Wyraża idee, emocje, punkt widzenia, może zwracać uwagę na jakiś problem – wtedy mówimy o sztuce zaangażowanej. Jeśli tak spojrzeć na działalność Plakaciar, wygląda na to, że jesteśmy artystkami ulicznymi.

Rozalka: Ja z kolei myślę o plakatowaniu bardziej jako o oddolnej kampanii społecznej. To działanie edukacyjne w przestrzeni publicznej; zwiększamy świadomość problemu przemocy wobec kobiet.

Olga: Macie jakieś konkretne hasła, które są dla Was najbardziej poruszające? Mnie osobiście najbardziej wzruszył plakat dziewczyny wyklejony w okolicy jej rodzinnego domu. Autorka opowiada historię przemocy, której doświadczała latami ze strony ojca, zwraca przy okazji uwagę na sąsiadów, którzy nie reagowali. Na zdjęciu na Waszej stronie widać ją, jak siedzi koło tego plakatu. Czuję jej odwagę, aż mnie ciarki przechodzą.

Rozalka: Mnie też najbardziej ruszają hasła, które są w jakikolwiek sposób osobiste, te są najmocniejsze i najprawdziwsze. Jeśli chodzi o hasła, które ja wykleiłam, to wyjątkowo mocne jest dla mnie: “Moja macica nie jest trumną”. To jest bardzo adekwatne do sytuacji, która jest teraz w Polsce. Jestem przerażona wizją bycia matką, głównie z tego powodu, że nie byłabym gotowa na urodzenie dziecka z niepełnosprawnością, czy dziecka, które umrze od razu po porodzie. Wątpię, czy którakolwiek z nas jest na to naprawdę gotowa fizycznie i psychicznie. Można wiele deklarować, ale perspektywa się zmienia, kiedy jest się w takiej sytuacji. Zresztą, nawet wychowywanie zdrowego dziecka w kraju, w którym jest tyle nienawiści, przekracza moje możliwości.

Olga: Gdzie wykleiłaś to hasło?

Rozalka: Pojawiło się na ścianie siedziby Konfederacji u mnie w mieście. To oni głosowali za całkowitym zakazem aborcji, to oni się o niego starali, to im chciałyśmy wykrzyczeć: “Halo, panowie, nie mam na to zgody, nie będę trumną!”. Hasło szybko zniknęło, ale kilka dni później pojawiło się pod ich oknem inne: “Zabijacie kobiety”. Wykleiłyśmy je, bo nie możemy pozwolić na to, żeby przez nich umierały nasze siostry. Nie pozwolimy na to, żeby jeden z drugim decydował, że mamy chrzcić zdeformowane dzieci, żeby umarły pod znakiem Chrystusa. To jest dla mnie totalna abstrakcja, to jest torturowanie kobiet.

Maja: Najbardziej się utożsamiam z dość ogólnym hasłem “Taka Polska mnie zabije”. To jest prawdziwe dla wielu różnych osób i sytuacji: zmuszanie kobiet do porodów, niezapewnianie im opieki okołociążowej i okołoporodowej, dzieciaki LGBT+ popełniające samobójstwa, powszechnie występująca przemoc domowa, gwałty… Lubię też hasło “Stop uciszaniu kobiet” – wydaje mi się to przewrotne, ktoś ciągle nam te plakaty zdejmuje, my wieszamy je znowu. Cały świat jest zaprogramowany tak, żeby nas uciszyć, a do głosu dopuścić tylko białego heteroseksualnego mężczyznę. Nie godzimy się na to.

Janka: Ja wykleiłam swoją historię na mojej dawnej drodze ze szkoły podstawowej, gdzie kiedyś obnażył się przede mną mężczyzna. Miałam wtedy 8 lat. Plakatowanie to nie jest tylko zwracanie się do osób, które doświadczyły przemocy, jak “Nie jesteś sama”. Niektóre hasła kierowane są do agresorów: “Przestańcie nas gwałcić”, “Sam się złap za dupę”, są też hasła edukacyjne: “1 na 5 kobiet doświadczyła gwałtu”. Jeszcze inne są pierwszoosobową relacją, jak to moje i to, o którym wspomniałaś.

Olga: Jakie emocje wzbudzają w Was ostatnie protesty? Bierzecie w nich udział?

Rozalka: Chodzę na wszystkie demonstracje w moim mieście, biorę udział również w działaniach, które można nazwać “partyzantką strajkową”. Lekko mówiąc, jestem wkurzona całą tą sytuacją. Mamy XXI wiek i co ja mogę jako kobieta w tym kraju? Nic nie mogę. Sytuacja jest tragiczna, Polska się cofa, leci na łeb na szyję. Marzę, że coś nagle wybuchnie, a wtedy oni wszyscy uświadomią sobie jakie głupoty gadają i nas przeproszą…

Maja: Emocją, która przez cały czas mi towarzyszy jest złość. Też o to, że muszę sobie nagle organizować codzienność tak, żeby móc iść na demonstrację. Nie mogę w to uwierzyć, że muszę walczyć o takie podstawowe prawa. Mogłoby się wydawać, że jest to pewien standard, coś, co bezwzględnie powinno być zapewnione. Ostatnio policjanci wyciągnęli mnie z tłumu, dostałam mandat. Nie przyjęłam go, wtedy nagle zwaliła się na mnie masa jakichś dziwnych zarzutów ze strony policji. Trochę mnie to przestraszyło, chwilowo odpuściłam sobie chodzenie na protesty, nie chciałabym teraz zakopać się w jakichś nieprzewidywalnych konsekwencjach prawnych. Jestem zła na siebie, że mnie tam nie ma, chciałabym uczestniczyć w protestach i walczyć dalej. To jest trudne, kiedy czasem trzeba zadbać o siebie i pójść za głosem rozsądku. Wkurza mnie, że w ogóle dochodzi do sytuacji, w której ja muszę mieć takie dylematy.

Olga: Moje życie też sprowadza się w tej chwili do protestowania, wszystko inne dostosowuję do tych działań, bo czuję odpowiedzialność, imperatyw bycia solidarną. Jestem ciekawa, czy podobnie się czujecie jak wychodzicie na ulice z plakatami i pędzlami. Czujecie strach, że policja Was zatrzyma?

Rozalka: Ja muszę to robić, nikt za mnie tego nie zrobi. Jestem kobietą i walczę o siebie i inne kobiety. Nie myślałam nigdy o plakatowaniu w kategoriach łamania prawa. To, że wychodzę kleić plakaty sprawia, że nie czuję się bierna.

Olga: Boisz się?

Rozalka: Właśnie nie! Wbrew pozorom, plakatowanie jest dla mnie odstresowujące. To jest moja walka, robię to, bo muszę, ale w takiej formie, w której czuję się dobrze. Wiecie, nawet raz zdarzyło się, że policja do nas podjechała, dostałyśmy po mandacie… No ale co z tego? Przecież następnego dnia poszłam i kleiłam w tych samych miejscach. Teraz nic nie jest tak ważne, jak to, by każda z nas czuła się wolna, bezpieczna, czuła się dobrze w swoim otoczeniu. Wczoraj też podjechała do nas policja, policjant mnie zapytał, co ja robię. To mu powiedziałam, żeby przeczytał hasło. My tu walczymy, a nie dewastujemy! Teraz można zostać zaczepioną przez policję za wszystko. Możesz iść po zakupy z tęczową torbą i zostać spisaną.

Olga: Co było dalej? Co zrobili policjanci?

Rozalka: W tej konkretnej sytuacji miałyśmy zgodę właściciela budynku, to była ściana najbardziej znanej galerii w Lublinie. Właściciel stał z nami i trzymał nam drabinę, więc policjanci musieli się oddalić, bo nie mieli tam nic do roboty.

Maja: Mi w trakcie plakatowania towarzyszą różne emocje. Ważne są już same przygotowania do akcji. Czasem malujemy hasła ręcznie, czasem drukujemy, w obu tych przypadkach to wymaga czasu. Te przygotowania mają terapeutyczną moc, dają mi poczucie sprawczości. To, co chcę powiedzieć mówię wielkimi, drukowanymi literami i zaraz pójdę do to wywiesić gdzieś w mieście! To jest bardzo wzmacniające, czuję się usłyszana. Kolejny aspekt jest taki, że obok mojego plakatu może przechodzić osoba doświadczająca przemocy ze względu na płeć. Ona to zobaczy, to może być empowering też dla niej.

Olga: Zdarzyła Ci się jakaś sytuacja podobna do tej, o której mówiła Rozalka?

Maja: Nie. Za to kilka razy słyszałam, jak mijający mnie ludzie mówili między sobą:  “O, plakaciary! Zajebista robota!”. Jesteśmy rozpoznawalne, to bardzo miłe. To mi daje dużo nadziei i siły.
Myślę, że zwłaszcza w dniach, kiedy odbiera nam się sprawczość na mocy prawa, potrzebujemy znajdować ją gdzieś indziej, odzyskiwać w innej formie.

Olga: Słyszałam zarzuty, że to, co robicie to wandalizm. Co Ty na to?

Rozalka: Wandalizm to jest grupa małolatów malujących penisy na murach, albo kiboli piszących epitety pod adresem innego klubu sportowego. My zajmujemy sobie przestrzeń, opowiadamy o naszych doświadczeniach. Wracamy do domów, a to tam zostaje, jest widziane. Co innego mamy robić, żeby nasz głos został usłyszany?

Janka: Biorąc pod uwagę, ilu gwałcicieli, przemocowców i pedofili chodzi wolno po ulicach, nasze przyklejanie kartek na klajster do obdartych murów jest niczym. Krew mi się gotuje, kiedy słyszę od kobiet historie rodem z horroru i dowiaduję się, że policja odesłała je z kwitkiem, kiedy poszły szukać sprawiedliwości. A Rozalka jest uznawana za wandalkę i dostaje mandaty!

Olga: W pewnych kręgach utarło się sformułowanie “odzyskiwanie przestrzeni”, Wy mówicie o zajmowaniu, czemu? Co przez to rozumiecie?

Maja: Mówię o zajmowaniu dlatego, że to nie jest odzyskiwanie przestrzeni, a tworzenie jej od zera. My tego często nie widzimy, jest to dla nas przezroczyste, bo wychowałyśmy i wychowaliśmy się w patriarchalnym świecie. Dopiero jak zaczęłam się tym interesować, trochę edukować, zdałam sobie sprawę, że przestrzeni na prawdziwe historie kobiet po prostu nie ma. Dlatego tworzę ją wszędzie tam, gdzie mogę. Przestrzeń publiczna, mury, budynki to doskonała platforma do rozpoczęcia dyskusji, podniesienia problemu. Dobrym wskaźnikiem tego, jak mocne są stanowiska, które plakatujemy, jest to jak dużą budzą agresję i frustrację wśród “bojowników patriarchatu”.

Olga: Wkurza Cię, jak ktoś zrywa Twój plakat?

Maja: Jasne, to jest bolesne i złości. Jednocześnie pokazuje, jakie reakcje pojawiają się w społeczeństwie, kiedy kobieta wychodzi na środek i mówi to, co jest dla niej ważne. Zajmuje przestrzeń, by opowiedzieć swoją historię. Ludzi to wciąż oburza, że ktoś nagle pokazuje palcem problem przemocy. Działanie Plakaciar to budowanie wysp, na których jest miejsce na głos kobiet.

Olga: W naszej rozmowie często pojawia się pojęcie patriarchat. Co rozumiesz przez patriarchat w przestrzeni publicznej?

Maja: Dla mnie patriarchat w przestrzeni publicznej to patriarchat w naszych głowach. W domyśle wszystko jest męskie. Dotyczy to przedstawiania kobiet w popkulturze, widzimy to w codziennych sytuacjach, kiedy płeć męska jest tą domyślną. Pokazywanie tego palcem jest niewygodne.

Janka: Plakatując, zajmujemy miejsce, które nam się po prostu należy. Od dziecka jesteśmy przyzwyczajane do tego, że jesteśmy postaciami drugoplanowymi w stosunku do mężczyzn, że nasze potrzeby są mniej ważne. Najlepszym tego przejawem w przestrzeni publicznej jest ilość toalet publicznych przeznaczonych dla określonej płci. Męskich toalet – pisuarów i kabin – jest więcej. Tymczasem to kobiety, z powodów fizjologicznych jak i kulturowych (to one miesiączkują, doświadczają laktacji, częściej oddają mocz, zajmują się dziećmi, osobami starszymi oraz z niepełnosprawnościami) korzystają kilkakrotnie częściej i dłużej z toalet. Stoimy więc w tych niekończących się kolejkach i zmuszane jesteśmy do powstrzymywania jednej z podstawowych potrzeb fizjologicznych. To upokarzające.

Olga: Dlaczego w pierwszej kolejności w przestrzeni publicznej pojawiają się historie przemocy, dyskryminacji? Można by pomyśleć, że jest to stawianie się w pozycji ofiary…

Rozalka: A co, mamy mówić, że kobieta była na księżycu, albo coś wynalazła? Ktoś to zobaczy, pomyśli “I co z tego?” i pójdzie dalej. To w żaden sposób nie zmieni naszej sytuacji, naszego położenia. Pokazujemy prawdę, bo rzeczywistość jest zakłamana, kłamią wszyscy: media, politycy, firmy marketingowe. Musimy zacząć od tego, by problem stał się widoczny.

Maja: Tak, kobiety mogą być naukowczyniami, inżynierkami, lekarkami, kierowczyniami. To już w popkulturze się przebija, jest pewna widoczność. Tym, co nie ma żadnej reprezentacji w debacie publicznej, są codzienne historie kobiet doświadczających przemocy. Nikt nie słyszy ich głosu. My nie mamy ochoty teraz niczego celebrować, sprzedawać uśmiechniętych kobiet sukcesu. Teraz jest czas na tworzenie przestrzeni na to, co trudne i wymaga zmiany. “Prywatne jest polityczne”, wracamy do narracji drugiej fali feminizmu. Myślę, że w Polsce to jest w tym momencie dobry kierunek. Potrzebna jest emancypacja wszystkich kobiet, nie tylko tych, które patriarchat uznaje i uważa za wybitne. Historie zwykłych kobiet, które doświadczyły lub doświadczają przemocy muszą zostać usłyszane. To one powinny kształtować debatę, bo to ich dotyka systemowy problem.

Janka: Wolność od przemocy to podstawowe prawo każdej osoby. Nie ma na świecie kobiety, która by chociaż raz nie doświadczyła seksizmu, molestowania, przemocy seksualnej czy fizycznej. To doświadczenie jest dla nas wszystkich (niestety!) uniwersalne. Najpierw musimy się od niego uwolnić, by móc następnie się realizować w życiu. Dlatego uważamy, że jest to najważniejsze i dlatego o tym musimy mówić w pierwszej kolejności.

Rozalka: Spójrzcie, jak jesteśmy reprezentowane w przestrzeni publicznej. Kobiety, które pojawiają się na billboardach są piękne, uśmiechnięte. Idealne. Są przedstawiane jako ozdoba. Nie jesteśmy prezentowane jako te, które coś potrafią, ważne rzeczy robi mężczyzna. Widziałyście kiedyś reklamę, w której to kobieta była na przykład mechaniczką i jednocześnie nie była przedstawiona jako obiekt seksualny? My zajmujemy dla siebie przestrzeń “niczyją”, puste ściany i odrapane mury. Pokazujemy w ten sposób, że się nie zgadzamy na takie prezentowanie nas w przestrzeni. To jest nierealny, zakłamany świat. Nasze plakaty się wyróżniają.

To są mocne hasła, one krzyczą, że mamy takiego świata dość.