Wideoklip jako sztuka komunikacji – Yach Paszkiewicz

10277144_693810267338559_7307744925027232047_n
fot. Dorian Mono


Rozmowa z Yachem Paszkiewiczem – ojcem polskiego wideoklipu, współtwórcą Yach Film, obchodzącym w tym roku 30-lecie pracy artystycznej. Rozmawiają Jowita Lis i Sabina Drąg.

J: Może zacznijmy od początków…

W 1987 roku skończyłem studia i powołałem z przyjaciółmi Andrzejem Wąsikiem, Dorotą Podlaską, Andrzejem Kuichem i Bombelą Zakrzewską-Kuich grupę artystyczną Yach Film, która istniała trzy lata. Zauważył nas wtedy Rysiek Kluszczyński, który zajmuje się mediami i rozsławił po całej Europie. Dzięki swoim pierwszym „videoartom”, jako jeden z 40 polskich artystów, trafiłem do publikacji i na wystawę w Muzeum Narodowym we Wrocławiu Ukryta Dekada. Polska sztuka wideo 1985-1995 (Centrum Sztuki WRO).

Moim artystycznym ojcem zawsze był Józef Robakowski, któremu zawdzięczam wejście w świat sztuki viedoartu. Na początku lat 80. z Małgorzatą Potocką urządzali takie domowe festiwale filmowe, podczas których stykałem się z nieznanymi  w tamtych czasach pracami. Tam też, oczywiście, zetknąłem się po raz pierwszy z pracami Zbiga Rybczyńskiego. Tego nie pokazywano telewizji. Telewizja [wtedy] w ogóle nie pozwalała dostąpić zaszczytu obcowania z kulturą videoartu. Lata osiemdziesiąte to także czas, kiedy zająłem się sztuką poczty, a wprowadził mnie w nią wrocławianin, Andrzej Dudek-Durer.

J: Czy właśnie z tego projektu mail art, narodził się YACH?

Tak, zrealizowałem dwie akcje ogólnoświatowe. To była sieć ludzi, powstająca podobnie jak teraz, kiedy sieciuje się na portalach społecznościowych. Zacząłem wtedy używać imienia Ygrek, A, Ce, Ha, bo nie chciałem, żeby mówili “dżach” tylko JACH i to się przyjęło.

Prowadziłem wtedy też studencką galerię “S” w Toruniu i tam zrobiłem wystawę 4xMailArt zapraszając największych mail-artystów z całej Polski. Dla mnie sztuka była zawsze przede wszystkim porozumieniem między jednym a drugim człowiekiem, komunikacją.  Powinna być  też niezmiennie dyskusją pomiędzy artystą, a odbiorcą, która toczy się za pomocą dzieła.

J: Powiedział pan, że Józef Robakowski jest pana mentalnym ojcem. Jakie jego wytyczne przyświecają Pana działaniom?

Robakowski zaraził mnie posługiwaniem się kamerą. Nauczył mnie posługiwać się nią w sposób bardzo osobisty – to mi się w jego sztuce bardzo podobało. Jego pierwsze filmy  Samochody, samochody, Czeluście albo Opowieść o ręce, o palcach ręki to były takie właśnie osobiste widea. Pokazywały, że można obserwować siebie i świat, uzupełniając to własnym komentarzem. Robakowski pokazał mi wideoart jako świat  różnych postaw. Przedstawił mi wideo naznaczone duchem artysty, który trzyma kamerę. Jest przewodnikiem i za jej pomocą pokazuje nam rzeczywistość, opisuje ją, w jakiś sposób krytykuje, dystansuje w stosunku do siebie, a czasem po prostu pokazuje swoimi oczami/swoją kamerą konkretny punkt.

Robak często pokazywał to, co się dzieje na ekranie telewizora. Próbował to przetworzyć. Miało to znamiona techniki scratchvideo. O! Na przykład “Moskwa”. Widzimy paradę, na początku idą żołnierze, później jadą czołgi, jakieś międzykontynentalne rakiety balistyczne – to budziło wśród ludzi grozę, a z drugiej strony to jest obraz, który przecież w dalszym ciągu, w świecie Putina, istnieje. Ja w podobnym duchu zrobiłem nagradzany klip dla Kultu “45-89”. Scratchowałem w nim Gomułkę, Jaruzelskiego, Gierka.

Wideoklip niekoniecznie musi być opowieścią z filmowym początkiem, rozwinięciem i zakończeniem. To sztuka, która pozwala na nieliniowość. Dla mnie wideoklip bywa wiadomością, która pokazuje obu artystów –  tego za kamerą i tego, który śpiewa. Całość niekoniecznie musi być zamknięta w jakiejś super treści, ważniejszy jest obraz, który ludzie będą chcieli obejrzeć.

Wideoklip to moja ulubiona forma. Ona jest po prostu takim fajnym, zamkniętym ładunkiem wybuchowym. Każdy może sobie z nim poradzić.

J: Jak pan zaczynał swoją drogę artystyczną wideoklipy były pokazywane głównie w telewizji.

10359061_791610584183398_5099687786718906554_o (1)

fot. Michał Szwerc

Tak. Czas, kiedy ja miałem przyjemność odkrywać telewizję, czyli czas między rokiem 90. a 97. – 98. to okres, kiedy ludzie oglądali pierwszy i drugi kanał telewizji polskiej. Robiąc animacje do Róbta co chceta, Lalamido wprowadzałem nowy język wizualny. Mimo, że swego czasu był bardzo krytykowany, przyciągał miliony ludzi przed telewizory.

Teraz telewizja żywi się reklamami. Po 11 września ludzie przestali interesować się tym, co zostało nakręcone. Potrzebują informacji „na żywo”, fascynują się tym. Taki jest teraz język mediów.  Większość kanałów telewizyjnych jest po prostu nie do zniesienia – ich programy są tkane na przemian z reklam i fragmentów filmów.

Podobnie kanały muzyczne – nie kierują się eksperymentem, tylko komercją. Pamiętam jak szybko zmienił się kanał, który krytykowałem – 4funtv. Zakładał go Paweł Sito. Był  jurorem u mnie na Festiwalu i  przyjeżdżał mówiąc, że zakłada nowy kanał z grupą informatyczną, który będzie na kablu. Na początku reklamował: “Tutaj nie będzie komercji, tu będzie absolutna wolność”. Okazało się, że po ponad roku jego działania, właściciele stacji „zmietli” go i zrobili kolejny karmnik reklamowy. Zasłanili cały wideoklip promującymi naklejkami, tak że ledwo można było dojrzeć jego treść.

J: Sceną dla wideoklipu stał się Internet? Ile i co mu daje?

Przede wszystkim wolność. Moja znajoma Anna Caban, napisała pracę magisterską „Pokolenie 2.0”, która powstała sześć lat temu i mówi o tym, że ludzie w wieku do 35 lat nie korzystają już z telewizji. Korzystają z Internetu. To on staje się źródłem wiedzy, rozrywki, kreacji. W czasach kiedy zaczynał się Yach Film  nie było jeszcze tak łatwego dostępu do sieci. Później, jak się pojawił, to też nie od razu był przystosowany do przesyłania  filmów, ledwo wyświetlał zdjęcia . Teraz możemy oglądać filmy publikowane na Vimeo czy Youtube w wysokiej rozdzielczości. Młode pokolenie, które dopiero poznaje informatykę i próbuje się w tym odnaleźć, myśli że to wszystko jest już od dawna. A to jest w ciągłym progresie, pędzie, rozwoju. To daje możliwość wejścia w ten ruch krótkim formom. Wyciąga je z trzewi telewizji, która nie jest powtarzalna i natychmiastowa, czyni je łatwiej dostępnymi i otwartymi dla odbiorców.

S: W jakiej formie jest polski wideoklip?

Polski wideoklip jest bardzo interesujący, zwłaszcza kiedy wgryziemy się w te prace, które trzeba i warto oglądać. Wiadomo, jak puścisz jakieś disco polo, to zobaczysz dziewczyny kręcące tyłkami, plażę w Tunezji i to wszystko. Ludzie potrzebują też takiej gumy dla oczu, muzyki łatwej i lekkiej, bez intelektualnej refleksji.

Siłą polskiego wideoklipu jest niewątpliwie animacja i to ta animacja klasyczna. Jest Iza Plucińska, która pracuje w Berlinie. Ma swoją firmę producencką. Jest Monika Kuczyniecka, która robiła klipy dla Czesław Śpiewa i Bajzla. Jest bardzo dużo fajnych artystów. Natalia Brożyńska, bardzo młoda i bardzo utalentowana. Robi naprawdę fajne rzeczy. Widziałem parę bardzo dobrych klipów i do tej pory widzę np. zespół Kariera. To są świetni ludzie z Wrocławia, którzy wyrośli z takiego naprawdę szalonego artystycznego undergroundu. Wideoklip do piosenki Dryf to animacja poklatkowa z pracochłonną scenografią zbudowaną z kartonów. Nie można powiedzieć, że to nie jest dzieło sztuki. Wokalista, zarazem artysta wizualny, Marcin Ożóg sam zbudował scenografię i zanimował się sam w autorskim klipie.

Polski wideoklip związany jest też Fryderykami. One pokazują to, co widać w mediach. Nagradzają bieżące produkcje. Te festiwale, na których byłem jurorem, są często przesączone takim dziwnym, rozległym sposobem filmowania. Często widzi się też kompletną amatorkę robioną VHSem, słabą techniką, czy telefonem komórkowym.

Wideoklipy, które pojawiają się na moim festiwalu, wielokrotnie są  to przykłady sztuki kompromisu pomiędzy artystą, który wykonuje muzykę, a producentem. Bywa, że pojawi się sama grafika, innym razem pojawia się czysty, chropowaty obraz, bez żadnej obróbki, a przekaz i tak jest bardzo mocny.

J: Organizuje pan także warsztaty. Czego można się nauczyć w trzy dni?

10298855_788300841181039_9053438714428624714_n (1)

fot. Michał Szwerc

Tak, od czterech lat z powodzeniem robię warsztaty. Taka trzydniowa szkoła tworzenia wideoklipu naprawdę się sprawdza. Stawiam na kreację i współpracę, bo kręcenie wideoklipów to praca zespołowa.

Uczę pewnego porządku i podejścia do zagadnienia jakim jest realizacja klipu. Dzielę sobie te warsztaty właśnie na trzy dni. Pierwszy dzień to jest zapoznanie się z dziełem muzycznym, jego analiza. Rozbieramy całość na czynniki pierwsze, słuchamy utworu i dokładnie rozpisujemy timecody – przestrzenie, które pokazują nam ile musimy wytworzyć obrazu. Jeśli jest tekst, to go odmuzyczniamy, dzięki czemu staje się on poezją. Obnaża się jego sens. Cała ta aranżacja, „zadymienie” utworu muzycznego powoduje, że czasami w ogóle nie zwracamy uwagi na tekst.

Po pierwszym dniu jest burza mózgów, rodzą się pomysły. Dzielę ludzi na grupy wedle zadań, powstają krótkie storyboardy, jakiś plan. Cała grupa omawia, co chce zrobić. Następnego dnia przychodzi grupa muzyczna. W produkcji teledysku nie jest tak, że ludzie nie wiedzą co się będzie działo. Warsztatowicze muszą nauczyć się przedstawiać swój pomysł na scenariusz i realizację na forum, podzielić się nim z całym zespołem, przekazać to co mają w głowie.

J: Jak się spisują młodzi na warsztatach? Mają pomysły? Przynoszą świeżość?

Są różne postawy. Przykładowo ostatnio podczas Animatora w Poznaniu, robiłem z warsztatowiczami wideoklip do utworu KarmaParty mojego przyjaciela Leszka Możdżera. Działo się to w ramach projektu  Naśladując Normana McLarena. McLaren to słynny Kanadyjczyk, który tworzył animację nonkamerową.

Lubię spotykać się z młodymi ludźmi, uczyć ich takiego “mojego” spojrzenia na animację. Chętnie pokazuję im swoje fascynacje i pierwowzory uznanych twórców, ich odkrycia, aby na podstawie tych dzieł mogli kreować nowe, swoje rzeczy, które czasami są naprawdę znakomite.

Na festiwalu Yach Film gościli między innymi Tim Pop, który zrobił osiemdziesiąt wideoklipów dla The Cure; Terrance Baley, który robił teledyski dla Grace Jones, Micka Jaggera czy Bary Adamson, który współpracował z Nickiem Cavem. Na warsztatach i spotkaniach z wieloma młodymi ludźmi mówili o tym, że zawód reżysera wideoklipu, czyli artysty, który jest pośrednikiem między artystą-muzykiem, a odbiorcą i mediami, to jest nieprawdopodobne odpowiedzialny zawód.

J: W porównaniu z kilkoma laty wstecz, można zauważyć wielki postęp technologiczny. Daje on czyste możliwości czy stwarza też pewne ograniczenie?

Oczywiście, jest to olbrzymi postęp!

Nowa technologia powoduje, że artyści dostają napędu. Przeniesienie artysty, czy jego koncertu, na ekrany telewizora, w formie wideoklipu, filmu artystycznego, który pokazuje jego muzykę, to dopiero szał. Pojawiają się stroje i efekty wizualne. Ta cała oprawa stała się już językiem muzyki rozrywkowej, a teraz przenika też do muzyki klasycznej.

Wideoklipy mają siłę zatrzymania czasu i artysty w danym momencie jego życia, czy na pewnym etapie tworzenia. Wideoklip to taki rejestrator i odbicie rzeczywistości.

Zauważcie, że to właśnie w światowych wideoklipach zawsze pojawiały się nowości technologiczne np. najważniejsze klipy Micheala Jacksona. Black or White. Wtedy po raz pierwszy pokazano morfing, czyli przekształcanie jednej twarzy w drugą, które później obleciało cały świat i niedługo potem każdy już się bawił w robienie tego efektu. Drugim ważnym klipem Jacksona był Scream. Czarno-biała, wysokobudżetowa produkcja, gdzie Michael, razem ze swoją siostrą, są na statku kosmicznym. Było tam dużo cytatów z popkultury. To było światowe uderzenie.

Byłem na koncercie Michaela Jacksona w Warszawie na Bemowie. Wtedy nie było jeszcze tak skomplikowanych technologii wideo jak teraz, ale na scenie wyświetlono fragmenty jego wideoklipów. Szedł wizualny przekaz o matce ziemi, przeciwko wojnie itd.

S: Jego koncert to rzeczywiście olbrzymie spektakle.

Tak, istotna jest także akustyka. Scena, muszla koncertowa, czyli architektura już od czasów teatru greckiego wspierały moc dźwięku. Rozwój elektryczności, czyli pojawienie się nagłośnienia, wniosło nową jakość brzmienia. Koncerty totalne, takie jak Woodstock  to też przede wszystkim wielkie spotkanie ludzi.

J: Podczas warsztatów zachęca Pan do wyrażania siebie, głośnego sprzeciwiania się, krytykowania?

Rybczyński mówił : „[Wszystko] jest w waszych rękach, w rękach młodych ludzi, w waszej wypowiedzi”. Zwłaszcza teraz kiedy, siła rażenia jest większa dzięki internetowi. Dawniej kiedy nie istniało wideo, a film był trudny, przegadany, amatorskie produkcje były dostępne wąskiemu gronu. Telewizja w ogóle nie dopuszczała ich do emisji. Mimo tego, że na youtubie jest dużo głupkowatych filmów, to jest to medium dające niesamowite możliwości. Pod koniec lat 90., kiedy komórki zaczęły umożliwiać filmowanie, przyszedł do mnie chłopak i zaproponował żebyśmy zrobili pierwszy festiwal filmów komórkowych. Włożyliśmy w to jakąś promocję. Przyszły 4 filmy. Jeden to były po prostu pomiksowane fragmenty mangi. Drugi był dokumentacją tego, jak facet wkłada sobie sznurek przez dziurkę od nosa i wyciąga ustami. To było na poziomie raczkowania… Trzy lata później zostałem jurorem na podobnym festiwalu zorganizowanym przez Studio Gdańsk i zobaczyłem ciekawą pracę, w której dziewczyna siedziała na Górze Gradowej, popularnym punkcie widokowym i stojąc twarzą do telefonu, powiedziała: „To jest mój Gdańsk”. Pokazała pejzaż. To był jej pejzaż, jej Gdańsk. Reszta to były jakieś miksy… Ktoś ładował sobie po prostu filmy z innych kamer na komórki, robił do tego napisy i tyle.A przecież nawet na jednym ujęciu można zawrzeć jakiś komunikat, przesłanie. Dlatego wideoklip jest dla mnie interesującym sposobem tworzenia. Jest dla filmowców jak mały poligon.

Cały czas mówię o pokoleniach i różnicach pomiędzy kolejnymi. Dobrym przykładem młodego twórcy jest Krzysiu Skonieczny. Dostał Drewnianego Yacha, a w tym roku został u mnie jurorem. Zrobił „Hardkor disko”, który jest teraz wszędzie nagradzany. Teraz dostał nagrodę na Camerimage. Razem z Kacprem Fertaczem, operatorem, mają swój język obrazowania. Tworzą niezależny, oddolny ruch. Ich droga, pełna sukcesów, wiedzie też przez wideoklipy. Zaczęło się od Projektu Warszawiak. Ostatnio zrobili przepiękny klip do utworu Dziewczyny Dr Misia. Dziewczyny w purpurze na białych tłach. Piękne. Defto Jamala – szalony klip zrealizowany gdzieś w Azji. W wieku 30 lat zrealizował znakomite dzieła i robi je cały czas.  Odbierając na Yachach nagrodę za całokształt twórczosci powiedział, że wideoklip to taka forma, która jest o tyle fajna, że nikt mu się “do tego nie wpierdala”. Tym samym ujął kwintesencję tego, czym w ogóle jest wideoklip.

J: Krzysztof Skonieczny to nowe pokolenie, natomiast pan został obwołany ojcem chrzestnym polskiego wideoklipu.

Zostałem obwołany nim mimowolnie. Chociaż nawet nie, bo obchodzę przecież 30 lat pracy twórczej. Byłem plastykiem Klubu Odnowa, prowadziłem galerię studencką. Moimi przyjaciółmi były zespoły Republika, Kobranocka, Rejestracja, Nocna Zmiana Blues’a. To był okres kiedy przebywałem z muzykami i muzyką. To był też czas ogromnego wpływu tworzącego się MTV. Ciągłe poszukiwania, nowe znaleziska. Podglądanie, jeszcze przez dziurkę od klucza tego, co się działo na świecie. Potem przyszło moje zainteresowanie filmem i powstanie grupy Yach Film. W końcu zacząłem robić wideoklipy dla gdańskiej sceny alternatywnej. Na pierwszy ogień poszły Oczi Czorne, Apteka, Garden Party, Bielizna. Ten czas na wideoklipy i ich lansowanie w programach telewizyjnych w połączeniu z moją pasją spowodowały, że zaczęły powstawać setki produkcji. Zrobiłem ich około 700. To pewnie też dlatego, że ta kultura przeżywała wtedy swój boom. Teraz robi się licencyjne programy, które ukierunkowane są na reklamodawców. Zresztą zobaczcie, jak lansuje się teraz gwiazdy. Każdy kanał ma swoich artystów, tych starych i tych młodych, których się farbuje i podaje na nowo, w świeżej, bardziej aktualnej oprawie, scenografii. Wszystko oczywiście za olbrzymie pieniądze. Na końcu i tak widać, że to jest totalna komercja, która pokazuje to samo, tylko w nowej formie.

J: Widzi pan jakiegoś swojego następcę, następczynię, syna bądź córkę? Kontynuatora?

541480_453907824686014_172677581_n

fot. Kasia Koźlikowska

Córka, to dobrze powiedziane. Iza Poniatowska, która robiła bardzo ciekawe eksperymenty z wideo, Ania Maliszewska. Jeżeli chodzi o wideoklipy, to dwa razy z nią przegrałem na Fryderykach. To ona zrobiła Retuszera Nosowskiej, w tych słynnych podziemiach koło Dworca Centralnego. Ja byłem nominowany wtedy za kawałek Waglewskiego „Koledzy”. Fryderyki i ta tzw. Akademia dostrzega różnego rodzaju wydawnictwa, które pojawiają się na rynku. To jest ważne. Musi by jakaś weryfikacja. Oni muszą dostawać jakieś nagrody, muszą odczuwać prestiż, wiedzieć, że jakaś rada starszych albo publiczność, cieszy się z tego, co robią. To jest ważne dla artysty, dla każdego kto tworzy. Sądzę, że gdybyśmy nie mieli festiwali, to byłaby [w tej kwestii] wolna amerykanka.

Któryś z ministrów kultury kiedyś powiedział coś okropnego. Że kultura, zwłaszcza ta komercyjna, powinna sama znajdować dla siebie fundusze. Ja uważam, że nie. Warto pochylić się nad jakością naszej kultury popularnej. Ważne jest, żeby doceniać, dawać te Paszporty Polityki, Fryderyki czy nawet te moje Yachy. Twórcy będą się czuć wyróżnieni, to pomaga im w karierze, a także wpływa na jakość tego co oglądamy..

S: Wideoklip to sztuka popularna?

Ktoś może powiedzieć, że wideoklip to sztuka niszowa, niechciana, traktowana przez kinematografię jako lekka forma, nielicząca się w głównym obiegu. Bo co to jest zrobić taki klip? Zresztą w takim pojęciu wideoklipy to [tylko] lecące szybko obrazki i chaos monażowy. A to nieprawda. Mój festiwal Yach Film jest właśnie po to, żeby wybierać i pokazywać najpiękniejsze prace. Zgłoszono w tym roku na Yachy blisko 200 prac tworzących materiał festiwalu. Z każdym rokiem ich jakość jest coraz lepsza. Swego czasu jeden z krytyków Festiwalu Filmowego w Gdyni powiedział, że gdyńskim festiwalu pokazywane filmy były gorsze niż na Yachach (śmiech). To była [swego rodzaju nobilitacja] z której się cieszę.

S: Przez naszą rozmowę przewija się słowa „undeground” co to dla pana znaczy? Czy to jest jakieś przekroczenie?

To jest złe słowo, które już dawno się wypaczyło. To, co było dla nas kiedyś undergroundem, taki Jarocin lata 80, upubliczniło się i upowszechniło. Zespół T. Love z Muńkiem, który kiedyś śpiewał różne mocne historie, stał się normalnym popowym zespołem. Gra utwory, których teksty odwołują się czasem do ponurej rzeczywistości, ale głównie [przynależy do] mainstreamu – stał się przyjemny i miły. Tak samo z Budką Suflera. Byłem na ich koncercie jeszcze jako gówniarz, na początku lat 70. byli wtedy progresywną rockową kapelą, a teraz śpiewają słodkie przeboje. Kiedy miałem 12 czy 13 lat słuchałem The Doors. Człowiek był młody, ale [już] miał świadomość, że to jest wyjątkowa muzyka, a tu nagle, jako asystent już po studiach, w ’87 zaproszony zostałem na potańcówkę do akademika. Przychodzę, a oni puszczają Doorsów i jadą jakby to była ich muza. Ale zapętlenie! Dwadzieścia lat minęło i jesteśmy dalej w tym samym czasie.

Jest w Bydgoszczy Klub Mózg, gdzie tworzył się jass ( odmiana jazzu, którą tak nazwali ). Działali tam moi przyjaciele, bracia Mazolewscy, zespół Miłość czyli Tymon Tymański, Mikołaj Trzaska, nie żyjący Jacek Olter i oczywiście Leszek Możdżer. Była tam też Sławek Janicki, Tomek Gwińciński, Jasiu Zdunek. To oni stworzyli tamte czasy. Ja dorzuciłem do tego tygla swego czasu Kazika i powstała w podziemnym studiu płyta Mózg nie jest w głowie, która zrobiła furorę. Dwa lata byli w trasach. Towarzyszyłem im na sesji nagraniowej. Ja cały czas się żegnałem, że muszę już jechać do Gdańska, a oni „Yachu, napij się piwa, siądź z nami” i tak się się działo. Miałem pilnować Kazika, żeby nie wyjechał, a on utrwalił mnie w piosence tytułowej strofą „Yachu nie wyjechał jeszcze…” (śmiech). Mózg nie jest w głowie jawił się, i do tej pory się jawi, jako underground, chociaż dziś jest już kompletnie komercyjny. Jego twórcy postawili wtedy na underground, jako na popkulturową jakość.

J: Co Pana najbardziej i ciągle pociąga w wideoklipie?

Czasami jest to komunikat, który pokazuje tylko artystę, pasję, kolor, konkretny etap jego życia. Wykorzystuje do tego formę, która zawsze powinna być trochę inna niż powszechnie znana. Powinna w jakiś sposób przekraczać to, co oswojone.

Kiedy ktoś zadaje mi pytanie: „Jaka jest recepta na dobry wideoklip?” odpowiadam że: “Jeżeli włączę telewizor, widzę premierę nowego wideoklipu i po pierwszych 5 sekundach pluję sobie w brodę, dlaczego ja na to nie wpadłem, a po pierwszej minucie nie mogę oderwać oczu od ekranu, to znaczy, że klip jest interesujący.”

Najczęściej jest wtedy oparty na czymś, czego jeszcze nie widziałem, na jakimś przekroczeniu. To jest siła wideoklipu. W klipie Czesława Mozila ( Czesław Śpiewa Miłosza „Postój Zimowy” reżyseria Mads Nygaard Hemmingsen) mamy  do czynienia z pięknymi opowieściami, w krótkiej 3 i pół minutowej formie. Muzyka, piosenka i film tworzą multimedialną formę poezji.  Wideoklip staje się zamkniętą, znakomitą formą wyrazu. Tutaj łączą się wszystkie muzy.