Regularne buzowanie, czyli praca w Gazecie, która Musi się Ukazać – rozmowa

Tekst jest „wywiadem wymiennym” pomiędzy redaktor naczelną – Weroniką Stencel – a redaktor merytoryczną miesięcznika – Dagą Bożek. Obydwie zadają sobie pytania na temat pracy przy internetowym artzinie www.musisieukazac.pl

WS: Jak rozumiesz słowo „buzowanie” w kontekście naszej pracy w Gazecie? Co daje Ci praca przy tekstach?DB: To coś w rodzaju pozytywnych wibracji, kolorowego, musującego koktajlu w głowie, z którego powstają barwne obrazy, serwowane przez wyobraźnię. Gdybym umiała rysować, aż chwyciłabym za pastele lub kredki olejne. A tak, to snuję opowiastki — czasem do siebie, czasem do osób w najbliższym otoczeniu — a niektóre z nich przelewam na papier.
Co daje mi taka praca? Odprężenie mózgu. W świecie nudnych tekstów, niektóre Gazetowe sformułowania są bardzo orzeźwiające. A jak jest u Ciebie? Twój wewnętrzny świat słowny wywołuje u mnie niekiedy dreszczyk emocji.
WS: „Buzowanie” kojarzy mi się z bąbelkowaniem coca-coli. Tak, to rodzaj orzeźwienia.
Warto jednak zaznaczyć, że praca w Gazecie to wymagająca aktywność. Gdy dostajemy w redakcji teksty, najpierw przechodzą one przez moją wstępną korektę. Każdemu autorowi piszę minirecenzję i dzielę się odczuciem – uważam, że to ważne i rozwijające (zarówno dla mnie, jak i wszystkich współpracujących). Potem materiały idą do Dagi, która zajmuje się dogłębnym dopracowaniem ich od strony ostatecznej korekty, komentarza merytorycznego, a potem umieszcza je na stronie. Do każdego tekstu robię też grafikę, bazując na skojarzeniach. No, chyba, że na naszą pocztę – gazetamusisieukazac@gmail.com – przyjdą już gotowe rysunki, filmy i nagrania dźwiękowe. Od kiedy Gazeta istnieje w formie internetowej, nauczyłam się bardzo szybko konstruować wizualne dzikostki. Nie zastanawiam się nad tym, co robię, pozwalam działać intuicji, wciągnąć się w wir tworzenia.
Ufam temu. Często mam wrażenie, że noszę w sobie już gotowe i silne bizony słowne.
Całe stadko. Przyznasz jednak, że tempo jest szaleńcze. Materiały publikujemy co miesiąc! Mamy wielu stałych autorów, którzy publikowali jeszcze w wersji papierowej, dobrych parę lat temu. To tylko potwierdza, że istnieje w nas konieczność stałego „buzowania”. To coś w rodzaju nieustającej chęci, by umacniać się i wierzyć w absurd codzienności. Tylko dystans ratuje przed skostniałym światem uprzedzenia. Gazeta internetowa ma już osiem miesięcy (tytuły numerów to: „Makarony i ryże”, „Bileciki, poproszę”, „Krokodylowie świata”, „Marzenia ściętej głowy”, „Osobowości rzeczy zastanych”, „Przedśpiech i pośpiech”, „Szyk detektywa”, „Pewna rodzina z lodówki”). Pismo powstało w 2012 roku, a ja przez osiem lat kleiłam je ręcznie.
WS: Do czego według Ciebie odnosi się Gazeta? Dlaczego podjęłaś się współpracy ze mną? Czy pamiętasz jeszcze, jak się poznałyśmy?
DB: Do zabawy słowem — to trochę tak, jak z patrzeniem w chmury. Zgadujemy, z czym kojarzą nam się poszczególne kształty, a ilu obserwatorów, tyle interpretacji.
Próbuję sobie odtworzyć początki naszej znajomości, ale mi to nie wychodzi… Pamiętam za to czerwiec zeszłego roku, kiedy spotkałyśmy się w jednej z krakowskich kawiarni, żeby porozmawiać o przeprowadzeniu Gazety ze świata papieru do rzeczywistości online. Po sympatycznym i mało zobowiązującym small talku wyciągnęłaś zeszyt, długopis i przybierając bojową postawę, powiedziałaś: „a teraz przejdźmy do konkretów”. Bardzo mnie to ujęło i podskórnie poczułam, że to będzie świetna współpraca. A Ty z jakim nastawieniem szłaś na nasze spotkanie?


WS: Pamiętam, że szukałam kogoś do pomocy w Krakowie, ponieważ podjęłam decyzję, że pisemko powinno grzmieć internetowo. Napisało do mnie parę osób, ale to ostatecznie Daga potraktowała Gazetę poważnie. Mam tu na myśli to, że błyskawicznie zajęła się konstruowaniem strony internetowej, ustalaniem szczegółów co do jej wyglądu, układu. Byłam zdziwiona Twoim zapałem i starannością, a także żywą reakcją na moje pomysły. Współpracujemy ze sobą już osiem miesięcy i wspólnie dbamy o dobro tej wspaniałej gmatwaniny słowno-wizualnej. Mimo tego, że zajmujemy się treściami humorystycznymi, odklejonymi od rzeczywistości, a być może spychanymi na margines wyrażalności, traktujemy to jak ważne zadanie. Alternatywne światy trzeba karmić, gładzić po sierściach, patrzeć im w oczy – znaleźć dla nich wycinek czasu. Tylko wtedy rozumie się ich radosne szczekanie.
WS: Jaką rolę ma Gazeta według Ciebie?
DB: Wprowadza element ludyczny w rzeczywistość, pływa po powierzchni absurdu — to oczywiście coś, co trafia do bardzo wąskiej grupy ludzi. Ale mnie niesamowicie bawią takie rzeczy. Można to więc traktować jako osobistą rozrywkę, bardzo podobną do ciekawości dziecka, które wrzuca kamień do zabytkowej studni, mimo że obok na tabliczce jest wyraźnie napisane „kamieni nie wrzucać”. A co Tobą kierowało, kiedy osiem lat temu powoływałaś Gazetę do życia?
WS: Bardzo chciałam utwierdzać energię, którą przywiozłam do Katowic, zaczynając studia. Wiele czasu spędzałam na klejeniu kolaży, robiłam to z przyjaciółką, Alicją Kieczką, z którą wtedy dzieliłam pokój. I tak, od cięcia do cięcia powstała idea Gazety. Potem to już tylko się rozrastała, dudniła i wsysała w siebie wiele ciekawych person. Myślę, że przez pisemko przewinęło się jakieś sto osób. To było bardzo undergroundowe, chodziłam regularnie na pocztę i wysyłałam papierową Gazetę do wielu miast w Polsce. Chcieliśmy przewrotności, wiru, groteski, zniekształceń, a w tym wszystkim radości. Potem pojawił się w moim życiu Kraków – kolejne studia i zmiany. Nigdy nie odpuściłam pisania i klejenia, a także wypracowywania miejsca na istnienie Gazety. W Krakowie też znaleźli się niezwykli bombarderzy i kaskaderzy tekstowo-wizualni.
WS: Jak reagujesz na różnorodne teksty? Czy któryś wywołał skrajne emocje?
DB: Czytając Twój tekst Specific and fascinating crocodiles of the boring world w numerze „Krokodylowie świata”, poplułam monitor. Najbardziej ujął mnie fragment dotyczący wyjątkowo małego gatunku krokodyla: „Kiedy się zdenerwuje, na przykład, gdy próbujemy go polać ketchupem, wysyła on ze swojej minipaszczy truciznę, a właściwie woń, rozpylaną nawet na pięć kilometrów. Powoduje ona sen przez pięć godzin, a w tym czasie krokodyl próbuje wejść do ust wroga i tatuuje dziąsła”. Wtedy zadałam sobie pytanie — skąd u Ciebie takie obrazki? Jak je tworzysz?
WS: Ha! Tekst, o którym wspominasz, napisałam z moim młodszym kuzynem. Od dzieciństwa uczyłam go znajdować obrazy takich gadzin słownych. Tekst piszemy po prostu, siadamy i dokańczamy po sobie zdania. To rodzaj prowokacji, wpadamy często w stany głupko-gdaku. Pamiętam, jak długo się oceniałam, chciałam pisać regularnie i dużo. Po jakimś czasie doszło do mnie jednak, że nie tędy droga. Hola-bola! Do tego potrzeba jednak zaufania sobie samemu i docenienia tego, co się robi. Teraz nie naciskam na siebie, a wszystko, co powstaje, pojawia się nagle. Spisuję teksty w komórce, w biegu, piszę do osób zaufanych i tych, które mnie wspierają. Wiem, że warto. Wiem, że mogę.
DB: To chyba podobnie, jak z tworzeniem tytułów utworów, które wysyłasz autorom do każdego kolejnego numeru. Twoje propozycje zaskakują mnie zazwyczaj podczas codziennych czynności, w miejscach publicznych, a wtedy nie mam innego wyjścia, jak uśmiechnąć się szeroko i parsknąć. Jak ten ostatni… czekaj… Mam! „Widelec nieużyteczny do gębuśki” (śmiech).

 

Gazeta na PROwincji »»»

 

Weronika Stencel – Absolwentka kulturoznawstwa na specjalizacji literaturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz krytyki literackiej na Wydziale Polonistycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Swoje teksty artystyczne publikowała m.in w “Małym Formacie”, “Wakacie”, “Helikopterze”. Redaktor naczelna Gazety, która Musi się Ukazać. Współzałożycielka krakowskiej Grupy Brzuch. Od sierpnia 2018 r. regularnie prowadzi eksperymentalne audycje radiowe z Pauliną Pikiewicz w Krakowie. Działa również w warszawskim Radiu Kapitał. Jej audycje zostały nagrodzone wyróżnieniem w konkursie dziennikarskim Silesia Press 2019. Jest laureatką głównej nagrody na krótką formę satyryczną na Festiwalu im. Marii Czubaszek w Polanicy Zdrój w 2019 roku. Jej audycje były emitowane w Trójce – Programie Trzecim Polskiego Radia. Prowadzi własną działalność TOKOSŁÓW – warsztaty literackie ze słuchowiskami radiowymi na terenie Krakowa. Pracuje również w Instytucie Literatury w Krakowie. Autorka tekstu “Deserowy jamnik” do animacji poklatkowej Betiny Bożek.

Dagmara Bożek – Absolwentka kultury Rosji i narodów sąsiednich oraz komparatystyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Z wykształcenia tłumaczka języka rosyjskiego. Polarniczka – uczestniczyła w 35. Wyprawie Polarnej IGF PAN do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund na Spitsbergenie (2012-2013) i 40. Wyprawie Antarktycznej do Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego na Wyspie Króla Jerzego (2015-2016). Autorka książek Dom pod biegunem. Gorączka (ant)arktyczna i Ryszard Czajkowski, Podróżnik od zawsze.