Poetycka choreografia subtelnego oporu – z Valą Tomaszem Foltynem rozmawia Kaśka Maniak

 

Fot. Stan Baranski

 Kaśka Maniak: Opowiedz proszę czym jest Krakow Art House.

Vala Tomasz Foltyn: Krakow Art House jest niezależną przestrzenią kultury i sztuki, swego rodzaju schronieniem i gniazdem. Domem mieszkalnym w ponad stuletniej willi na Starych Dębnikach w Krakowie, przy bulwarze z dostępem do Wisły. Kolektywem lokalnych artystów i aktywistów, wspólnym miejscem do życia i tworzenia. Mniej więcej 7 lat temu wynajęliśmy z grupą przyjaciół dom tuż obok, na ul. Praskiej, po sąsiedzku na Białej Drodze mieszkali już inni znajomi. Powoli oswajaliśmy Dębniki, odbywały się u nas mini koncerty, formułowało się Stowarzyszenie To.pole. Zrobiłem performens na niebieskim tarasie, aby zebrać pieniądze na pierwszy wyjazd do Stanów, na realizację projektu tanecznego w San Francisco. Wtedy już myślenie kolektywne i działania wspólnotowe były obecne w naszej społeczności. Potem kolejna grupa przyjaciół w poszukiwaniu nowego lokum trafiła właśnie tu na ulicę Szwedzką, z pytaniem o wynajem do pana Henia, który był wtedy lokatorem i opiekunem domu. Właściciel mieszkania, czyli pan Andrzej, chętnie przyjął propozycję. Dom wyglądał tak, jakby przed chwilą ktoś się wyprowadził i pozostawił po sobie pełne szafy, kufry, wyposażoną kuchnię. Dużo ludzi pomieszkiwało tutaj na przestrzeni ostatnich kilku lat, każdy wprowadzał swoją energię i zainteresowania. Tworzyła się historia otwartej przestrzeni przyjaznej różnym inicjatywom.

Kiedy Ty się tutaj znalazłeś?

Krążę wokół od początku, ale wprowadziłem ponad dwa lata temu. Pomysł na Krakow Art House pojawił się rok później, we wrześniu 2016 roku. Wymyśliliśmy go z artystą wizualnym i aktywistą Bartolomeo Koczenaszem. Już wtedy prowadziłem “Lamellę – the house of queer arts”. Barto, wspólnie z Cecylią Malik, Piotrem Dziurdzią, Jakubem Krupniokiem i Martą Salą, tworzyli i tworzą tutaj Wodną Masę Krytyczną, kolektyw niedzielni i wiele innych działań. Rok temu w wakacje postanowiliśmy zrobić coś razem. Skontaktowałem się z Davidem Pearl’em – artystą, DJ-em, mieszkającym w Tel-Avivie, który akurat był w Krakowie. Razem zorganizowaliśmy pop-up garden party „Lamella loves Arabs”. Jeszcze wcześniej odbyło się tu czytanie poezji nago „Lamella is a naked weekend”, celebracja sztuki queerowej i natury. Tym razem gościem był Rowland Byass, poeta i tancerz go-go. Mniej więcej w tym samym czasie dowiedzieliśmy się o sprzedaży domu i naszej niepewnej przyszłości. Zorganizowaliśmy wtedy „Pink Po†op”, podczas którego odwiedziło nas około 450 osób. Skonsultowaliśmy się z przyjaciółmi i postanowiliśmy upublicznić wspólną działalność. Siedząc na kawie z Barto, nazwaliśmy dom Krakow Art House. Myśle, że chodziło nam o kwestię widzialności. Mieliśmy dużą potrzebę dzielenia się tym, co mamy, tym co kwestionuje podział na prywatne i publiczne i podważa instytucjonalność sztuki. Od wielu lat wszyscy pracujemy w obszarze kultury, sztuki i aktywizmu miejskiego, ale cały czas pozostawaliśmy w kręgu przyjaciół i znajomych. Poczuliśmy, że chcemy, aby nasze działanie zostało zauważone. Poprzez nadanie nazwy coś zaczyna żyć i zapisywać się na kartach historii, przestaje być tylko historią zasłyszaną. Kierowała nami również potrzeba wykorzystania potencjału tego budynku i jego historii w nowym kontekście, a także stworzenie miejsca, którego w Krakowie do tej pory brakowało. Choć wiedzieliśmy też, że zmierzamy w kierunku wytworzenia instytucji, miejsca, tworu publicznego.

Myślisz, że to już się wydarzyło, że tworzycie instytucję?

W sensie instytucji jako zbioru idei, a tym samym historii, kolejnych struktur, kolektywnej pamięci czy tworu, który funkcjonuje w dyskursie publicznym – tak jak najbardziej.

Jakie są te wspólne idee?

Krakow Art House jest przestrzenią, w której mieszka i mieszkało wiele różnych wrażliwych ludzi. Każdy z nas ma swoją niezależną ścieżkę, czasami pola działań spotykają się, czasem nie. Na pewno wykazujemy pewne wspólne chęci dzielenia się różnymi praktykami artystycznymi i aktywizmem. Krążymy także wokół idei przyjaźni i wzajemnego zaufania, na pewno też miłości i troski. Chętnie łączymy się z innymi organizmami w Krakowie – Księgarnią|Wystawą, Szkołą Haftu Złote Rączki, kolektywem niedzielni oraz całą siatką przyjaciół. Zapraszamy również sporo osób z innych części świata. Obecnie prowadzimy wymianę rezydencyjną z San Francisco i Berlinem. Kierują nami wartości, które wywodzą się z rodziny, rodziny, którą się wybiera. To podstawowe uczucia, które łączą ludzi i tworzą między nimi silną więź. Często trafiają do nas propozycje rozmaitych wystaw i działań. Długo dyskutowaliśmy o tym i stwierdziliśmy, że dopóki nie poznamy kogoś osobiście, to nie jesteśmy mu w stanie nic zaoferować. Przede wszystkim zależy nam na tym, aby spotykali się tutaj ludzie z szansą wzajemnego dzielenia się twórczością. Mieliśmy już kilka takich sytuacji, w których oferowaliśmy przestrzeń osobom, których nie znaliśmy wcześniej i nie do końca się to udało. Nie dochodziło do żadnej wymiany myśli, byliśmy po prostu miejscem realizacji danego wydarzenia, a nie chcemy powielać typowego modelu produkcji w sztuce.

Wy też chcecie skorzystać na tej współpracy.

Oprócz wymiany myśli zależy nam na szansie pobycia razem. To, że wystawiamy sztukę, nie jest naszym celem, zastanawiamy się raczej nad tym, czym jest proces, który prowadzi do dzielenia się tą formą. Ważna jest właśnie koncepcja budowania społeczności, budowania rozumianego w sensie dosłownym, jako robota, praca. Ten dom jest przecież ogromny i my właściwie dużo czasu spędzamy na pracach związanych z jego utrzymaniem. Ktoś musi te skrzynki przerzucić, kable podłączyć, skosić trawę i podmalować ściany. Praca ta staje się podstawą tworzenia społeczności. Ludziom, którzy chcą z nami współdziałać, często mówimy, że zaczynamy właśnie od tego „labour of love” (roboty miłości). Dzięki pracy wspólnej coś się wydarza, coś, co trochę pozwala obalić hierarchię oraz wyzwolić kreatywność na działania w tak specyficznym miejscu, w którym ciągle trzeba improwizować i szukać rozwiązań DIY. Wtedy też inaczej zaczyna płynąć czas, który jest przecież najcenniejszy dla kapitalizmu. Czas to dyktator, więc i z nim wchodzimy w dialog.

Powiedz, proszę jak wygląda wasza działalność pod względem ekonomicznym. Ponosicie przecież koszty organizacji wydarzeń, musicie na przykład wyprodukować prace, wydrukować zdjęcia, plakaty.

Koszty produkcji redukujemy do minimum. Pożyczamy reflektory, kable, wiertarki, niektóre sprzęty dostajemy. To jest niesamowite, jak wielu ludzi nas wspiera. Jesteśmy w skomplikowanej relacji z produkcją kultury powielającej wzór kapitalistyczny, w którym pojawia się wypalenie i wyzysk. Choć pozostajemy w kontrze, to jednak również stosujemy te modele wymiany kapitału w postaci zasobów ludzkich, energii, miłości czy wzajemnego zaufania.  Nie chciałbym być jednakpostrzegany jako osoba pozostająca w opozycji do kapitalizmu. Myślę, że to, co robię i jak działam, to swego rodzaju uprawianie miłości z kapitalizmem, co trochę wygląda jak relacja partnerska, w której także gości gniew, konflikt i czasem nierówność. Po prostu działamy w domu, wśród przyjaciół. Jest to również częścią naszej idei budowania społeczności jako rodziny. Sztuka staje się platformą do bycia z drugim i Innymczłowiekiem. Ten dom okazał się miejscem, w którym właśnie inność jest szczególnie witana. Spotykamy się tutaj z ludźmi z różnych środowisk artystycznych, etnicznych, kulturowych i seksualnych.

Wspomniałeś o potrzebie widzialności, o tym że do tej pory funkcjonowaliście w grupie znajomych. Wiem, że w organizowanych przez was wydarzeniach bierze udział 200,300 osób. Czy pojawiają się wśród nich ludzie z innych środowisk, myślący inaczej niż wy? Czy jest waszym celem dotarcie do nich?

Tak, choć nie działam w kategoriach celu. Często oczekuje się od artystów, że będą realizować projekt, określać jego cele, potem je osiągać i pokazywać rezultaty pracy. My to kwestionujemy, bo być może sukcesem jest sam proces tworzenia i próbowania różnych formatów. Jeśli chodzi o ludzi, to jest naszym ogromnym zaskoczeniem, że pojawiają się tacy, których nikt z nas wcześniej nie znał, osoby z różnych pokoleń i ci związani z totalnie innym środowiskiem. Na przykład nowa fala młodych ludzi, którzy mają zupełnie inne podejście do tego, czym jest tkanka krakowskiej kultury. Nasze pokolenie myślało o Krakowie jako o tym ciężkim, mglistym, trudnym i konserwatywnym miejscu, w którym nie da się zupełnie nic zrobić, dlatego wyjeżdża się zaraz po studiach. Dostrzegam w tych młodych ludziach odmienne nastawienie, na przykład skupienie na potencjale tych pustych przestrzeni, w których można robić sztukę. Pojawiają się też osoby ze starszego pokolenia. Wszyscy w pewnym punkcie się łączymy i tworzymy kłączową strukturę. Choć istnieje rozdźwięk pomiędzy nami a „profesjonalnym” – bardzo nie lubię używać tego pojęcia – światem krakowskim, który często za plecami krytykuje to, co robimy.

Co masz na myśli?

Istnieje opinia o tym, co robimy i nie jest ona wspierająca. Pojawiają się głosy stwierdzające, że sztuka queerowa może i ma sens w Krakowie, który jest konserwatywny, ale w kontekście światowym to już niekoniecznie. Niektórzy używają swojej władzy, żeby mówić, co jest trendy, a co passe, co i jak robi się na Zachodzie. Ja myślę sobie wtedy: i kto tu jest „prowincjonalny”? Zerknij, proszę na to, jakie wystawy otwierają się w Nowym Jorku, czy w Tate w Londynie. Niemniej moim celem nie jest patrzenie na to, co się dzieje w instytucjach sztuki, interesuje mnie moja rzeczywistość i moja lokalność. Myślę też, że nie umiemy lub jest to dla nas zbyt trudne w Polsce, budować konstruktywnego feedbacku, nie dochodzi do rozmowy, nic nie jest adresowane wprost. Mamy kompleks peryferii Europy, a ja mam wrażenie, że to właśnie poza centrum wydarza się „TO coś”, buzuje awangardowość i eksperyment. Dużo zmienia się obecnie w Krakowie, działamy tu i teraz. A poza tym wydaje mi się, że dobrze „nie lubić” nawzajem swoich prac, byłoby nudno, gdyby każdy robił to samo. Różnorodność jest wpisana w naszą naturę, celebrujmy to. Czasem też wracam do myśli Michela Duchampa, Pierro Manzoni, Jima Jarmousha, Bohumila Hrabala, Anny Halprin czy Yoko Ono: „I thought art was a verb not a noun”. Wciąż niestety po tylu latach trzeba to sobie przypominać, bo struktury XIX- wiecznej sztuki – jej władza, estetyka czy nierównościowy dyskurs są obecne nawet we współczesnych instytucjach sztuki.

Opowiedz proszę o Lamelli.

„Lamella – the house of queer arts” to zmienny organizm i środowisko, które powstały z potrzeby istnienia przestrzeni do tworzenia, pokazywania i dzielenia się sztuką krążącą wokół tożsamości queerowych. Ponieważ wychodzę z praktyki choreograficznej i antropologicznej, poczułem chęć budowania społeczności wokół tego tematu. Wraz z Justyną Stasiowską, któr napędza w dużej mierze działania w Lamelli, wciąż redefiniujemy formułę i sposób pracy. Queerowość funkcjonuje na peryferiach, jest w cieniu oficjalnego dyskursu. Często w Polsce przeszkadza, kole w oczy. Mrok jest początkiem – to z niego pochodzimy i możemy go ciekawie subwersować. Ciemność i mówienie o smutku może stać się światłem, a ci, którzy są niewidzialni widzialnymi. Moje prace często są mroczne, pomimo kolorów, brokatu i cekinów Vali fascynuje mnie jednak melancholia. Tutaj właśnie ukrywa się ten twist – subverse. Świętujmy smutek, samotność, utratę, kryzys – oswajajamy to, co jest dla nas trudne, aby mogło stać się naszym wsparciem i pięknem. Wierzę w myślenie życzeniowe, to moja strategia w pracy artystycznej. Ostatnio jednak usłyszałem takie pytanie: po co nazywać to wszystko queerowe, w jakim celu bardziej uwidaczniać, manifestować i obnosić się z tym? To zupełnie nie tak, nie chodzi o obnoszenie się. To jest moja natura. The queer nature of the nature.

To raczej walka o równe prawa?

Też nie, bo myślę, że nasza działalność Lamellowa nie jest walką, tylko choreografią subtelnego oporu. My nie chcemy być na barykadach, my po prostu jesteśmy. Myślę, że poetycka choreografia, subtelny opór, czułość i empatia są kluczem do zmiany.

Fot. Mikolaj Perelkiewicz

Jak ten ruch oporu wygląda na poziomie codziennych praktyk?

Pomalowane paznokcie, klipsy, pomadka, eyeliner, mikroszczegóły, które rozwalają codzienną rzeczywistość. Tak to wygląda powierzchownie… Podważam swoją tożsamość, nie poddaje ramom proponowanym przez społeczne czy polityczne ograniczenia. Robiąc to w subtelny sposób, zauważam, że działa. Pani kasjerka w Żabce mówi, że ładnie wyglądam, ludzie zwracają się do mnie Vala. Myślę, że rozbijanie rzeczywistości jest fundamentem queerowości, która podważa binarność świata. My jesteśmy pomiędzy i chcemy tu być, chcemy być luźną masą, która przyjmuje różne kształty. Odwołuję się tutaj do pojęcia shape shifting, w którym poprzez praktyki artystyczne, kulturotwórcze i te codzienne możemy zmieniać kształty. Tak działa Lamella. Pozwala zapytać, czy ja mogę myśleć z innej perspektywy, np. rośliny, psa, osoby transseksualnej mieszkającej w Indiach. Wszystko to odbywa się poprzez praktyki cielesne, budowanie bliskości i wzajemnych relacji.

A wszystko to we wspólnocie, bo mam wrażenie, że taki jest wydźwięk tej rozmowy. Ratunek w kolektywie.

Rodzina, którą się wybiera. Po moim powrocie z podróży zdałem sobie sprawę, że dom i rodzina to podstawa. Choć nie jest to proste, dzielenie się przestrzenią i uczenie różnych przyzwyczajeń wśród ludzi, którzy są po trzydziestce, nie żyją w stałych związkach i nie mają stabilności finansowej. W tym wszystkim jest wzajemna pomoc, a ten dom sprawuje opiekę nad ludźmi, daje schronienie. Nowi właściciele domu okazali nam duże wsparcie, które jest przez nas widziane jako swego rodzaju mecenat naszej działalności. Ale… prawdopodobnie tej przestrzeni za trzy miesiące już nie będzie. Powstanie tutaj coś innego. Shape shifting, zobaczymy co dalej. I to nie jest złe. My jesteśmy tymczasowo, działamy w „teraz”. Idzie nowe…„Everything belongs to us, because we are poor” *Jack Kerouac

 

Fot Klaudyna Schubert

 

Vala Tomasz Foltyn – jest niezależnym performerem, antropologiem kultury, queerowym aktywistą, współtwórcą kolektywu „Lamella – the house of queer arts”. Zajmuje się choreografią subtelnego oporu i nową poezją.

 

Bartolomeo Koczenasz – artysta sztuk wizualnych, absolwent filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od blisko dekady organizuje wydarzenia o charakterze społeczno-artystycznym, m.in. Ulica Józefa, Wodna Masa Krytyczna i Modraszek Kolektyw. W 2012 roku został nominowany na artystę roku w plebiscycie Kulturalne Odloty Gazety Wyborczej. Tworzy obiekty fotograficzne i realizuje projekty artystyczne o charakterze site-specific.