Las maqinuas de la muerte – Stanisław Bitka rozmawia z Michałem Michalskim z zespołu Sarco

Sarco to nowy projekt Michała Michalskiego, którego opolska publiczność bardzo dobrze zna z nieodżałowanej Loli Hart czy Rubina 714. Podobnie jak wyżej wymienione kapele, Sarco serwuje kawał solidnej, brudnej, gitarowej muzyki połączonej z absurdalnymi, często opartymi na grze słów tekstami. Jednakże od hard-corowych zapędów Loli, czy rock and rolowych Rubina, zdecydowanie bliżej tu do Sonic Youth czy nawet Nirvany. Niecały miesiąc temu do sieci trafiło debiutanckie wydawnictwo, tria zatytułowane po prostu „Sarco”.

Z Twoim poprzednim projektem Porn and horror wypuściliście album „Mdłości”, jednak nie pograliście koncertów.

To umarło śmiercią naturalną. Po nagraniu trochę byliśmy zmęczeni tym materiałem bo tworzyliśmy go dosyć długo i jakoś zabrakło pary by to pociągnąć. Ale to był fajny projekt. 

 

Sarco to maszyna do samobójstwa. Skąd ten pomysł na nazwę?
Sarco brzmi trochę jak psycho, trochę sacro, trochę narco. Wszystkiego po trochu. No i pasuje do naszej muzy, która też nie jest zbyt radosna… To chyba w „Pianoli” Kurta Vongeutta pojawiają się salony etycznego samobójstwa, do których ludzie szli się zabić bo nie mieli co ze sobą zrobić…

Wasze teksty też nie są zbyt radosne…
Zawsze podobały mi się raczej dziwne i mroczne rzeczy i jakoś niezbyt umiem teraz pisać na wesoło, wychodzą same takie smutasy. Teksty nie muszą opowiadać jakiejś historii, to raczej obrazy, migawki, czasem kolaże, ważniejszy jest emocjonalny ładunek, który niosą niż sens.

Trochę trwało zanim ustabilizował się wasz skład.
Na samym początku graliśmy z Piaskiem (Serweryn Daczkowski – bass, ex-Nutshell) do bębnów z kompa – i tak zawsze jak piszę numer, programuję perkusję. Później na bębnach grał Darek Gola, którego najarała nam Berka z Bongostanu, pograł przez pół roku ale wyprowadził się do Katowic. W międzyczasie zza granicy wrócił Iwan (Szymon Iwański – perkusja, gitara, śpiewa). Znamy się jeszcze z budy, graliśmy wtedy w takiej kapelce Piss. (śmiech). Także dobrze się złożyło bo z bębniarzami zawsze jest kłopot, jakiś deficyt. Gitarzystów jest zawsze pełno.

Najgorzej jest z wokalistami. Jest pełno kapel w których gitarzysta przynosi riff i wokół tego się buduje a nie ma piosenki.
Strasznie tego nie lubię, to wydłuża pracę. Musi być kierownik kawałka, który przynosi prawie wszystko: ty graj to, ty graj to, i u nas tak to chyba wygląda, choć każdy dorzuca zawsze coś od siebie więc te numery i tak ewoluują. Iwan gra na gitarze i śpiewa więc też przynosi prawie gotowce, dwa numery są jego. Piaska też jest jeden numer.

Wasz materiał brzmi bardzo surowo. Jak wyglądała praca nad nagraniami?
Nagraliśmy to w kanciapie, w której gramy próby. Był więc komfort, że nic nas nie goni i możemy w każdej chwili przyjść i coś podłubać. Z drugiej strony byliśmy skazani na lekko garażowe brzmienie, choć przyznam, że wolę takie rzeczy niż jakieś sterylne produkcje i mniej więcej tak brzmimy też na żywo. Zresztą nie potrafiłbym tak wyprodukować. Może następnym razem zrobimy bardziej hifi.

Mi się u was najbardziej podobają rockowe strzały. „Sarco”, „Czy szóstki”, a najbardziej „Przeszczep”. Kapitalne refreny i przestrzenne gitary w szerszych częściach.
Dzięki. „Przeszczep” to Iwana numer i tekst Iwana, chociaż nieco go zmodyfikowałem, żeby był większy smutas (śmiech). Te gitary, to trochę z lenistwa, zamiast nagrywać dwa razy, wpiąłem się do dwóch wzmacniaczy, a te miały zapięte inne efekty i tak to omikrofonowaliśmy. Mi natomiast najbardziej podoba się ten brzydki numer z dziwnym rapem, „Krzywy”. Nikt go nie lubi, na koncertach zero reakcji, ale ja jestem z niego bardzo zadowolony (śmiech).

W kawałku „Krew w piach” też słychać rapowe zajawki…
To akurat numer Piaska z moim tekstem. Powiem szczerze, że ostatnio słucham mniej rockowych rzeczy. Podobają mi się paskudne rapy. Z polskich rzeczy Syny i ta solowa płyta Piernikowskiego. Ja pierdolę, ale to jest piękne! W Stanach jest cała wytwórnia Awful Records. Tam są takie brzydkie rzeczy! Np. Slug Christ – koleś grał w screamowej kapeli An Isle Ate Her – jakieś totalne wariactwo, po czym zaczął rapować. Z tyłu czeski metal, z przodu Nirvana. Do tego keta i rapuje (śmiech). Albo taka panna Tommy Genesis, to też jest dziwne. A, że coraz częściej dociera do mnie myśl „nie śpiewaj” to czasami myślę, żeby lepiej zarapować…

 

Trochę zdziwiłem się, że na płytę nie trafił „Bar Angina Blues” – Wasz pierwszy numer jaki wrzuciliście do sieci.
Założenie było takie, żeby zarejestrować te numery, których wcześniej nie nagrywaliśmy. Oczywiście warto byłoby nagrać „Anginę” jeszcze raz, może kiedyś. Poza tym, mamy jeszcze kilka nienagranych numerów i gramy cover Beastie Boys „Gratitude”. W sumie mamy godzinnego seta i jesteśmy gotowi na koncerty.

Dzięki za rozmowę, do zobaczenia na scenach!

Rozmawiał Stanisław Bitka

 

Słuchaj »»

porn and horror

Sarco // fb: Sarco