Uchwyciliśmy ludową istotę hip-hopu – Robert Piernikowski

>>> Z Robertem Piernikowskim rozmawiały Jagoda Cierniak i Sabina Drąg

Robert Piernikowski

SD: Pierwsze pytanie, może trochę klasyczne, ale w sumie to chyba najważniejsze, kiedy i jak rozpoczął się w twoim życiu projekt muzyka?

RP: Tak szczerze mówiąc nie wiem kiedy to się właściwie zaczęło. To znaczy wiem na pewno, że jako dzieciak bawiłem się w zespół. Wtedy, wiadomo, to były takie dziecięce wyobrażenia, inspirowanie się nawet nie samą muzyką a scenicznością. Pamiętam czasy kiedy ojciec kupił szpulowca i nagrywałem muzykę z telewizora. Robiłem to żeby mieć swoją składankę. Nie mieliśmy radia w chacie i jedynym źródłem muzyki był właśnie telewizor. Wtedy odkryłem też, że można nagrywać swój głos na mikrofon jednocześnie mając w tle muzykę. Znalazłem kilka nagrań z tamtego okresu, ale to są jeszcze bardzo nieświadome próby. Pierwsze świadome rzeczy związane były z pojawianiem się pierwszych hiphopowch składów w Świnoujściu. Razem z ekipą na fali powstania Wu Tang Clanu wymyśliliśmy, że stworzymy swój, własny klan. Na początku było nas 15-stu. Z tych kilkunastu osób w rezultacie zostały ze dwie, trzy. Tak naprawdę to był też dla nas ciekawy sposób spędzania czasu. Nudziliśmy się w Świnoujściu. To było małe miasto, zimą na maksa zahibernowane i puste. W jesienne, czy zimowe wieczory zupełnie nie było tam co robić więc sobie wymyśliliśmy coś takiego. Graliśmy w gry komputerowe przeplatając to z nagrywkami rapu.

JC: Początki eksperymentowania?

RP: Tak, dla mnie to był wtedy eksperyment. Kiedy przywędrował do nas hip hop to była muzyka, której zupełnie nikt nie kumał, począwszy od akustyków. Graliśmy kiedyś na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy w Świnoujściu. Akustyk, który tam pracował, pouczał nas jak mamy trzymać mikrofon. My mówimy, że: „Nie! My będziemy trzymać chwytając za główkę mikrofonu, tak jak to robią raperzy w Ameryce”. A on na to, że tak nie można, że on nam nie pozwoli zagrać koncertu jeżeli nie chwycimy go normalnie, tak jak konferansjer. Stwierdziliśmy, że nie da rady. Albo chwytamy jak raperzy albo w ogóle nie gramy. Także wtedy każdy element hiphopu był dla mnie eksperymentem.

SD: A czemu właśnie hip hop i taka estetyka?

RP: Nie zastanawiałem się nad tym. Wydaje mi się, że chyba tym magnesem w hip hopie jest jego ludowość. Nie wymaga jakichś tam zbędnych zabiegów konceptualnych, czy w ogóle szerszych konstrukcji i definicji. Po prostu wchodzi się w bieg wydarzeń i od razu jest się tą muzyką. Teraz jak gramy Syny z 1988 (przyp. red. Przemysław Etamski) zauważyliśmy, że nie musimy nawet robić dużo prób ze sobą. Mamy silną, wspólną bazę.

SD: Ale też znacie się już długo…

RP: To prawda, ale uchwyciliśmy właśnie ludową istotę hip hopu. To są bliskie obszary. Po prostu siadasz w kuchni i możesz zagrać sobie koncert. W domu na zwykłej wieży. Możesz też zagrać w wielkiej sali z zajebistym nagłośnieniem. Ani jedno ani drugie nie zaszkodzi tej muzyce.

JC: Przeczytałam kiedyś, że jesteś bardziej lubiany przez środowisko punkowe niż przez hiphopowców…

RP: Piszą bzdury.

SD: Byłeś też porównywany do Wojtka Bąkowskiego i tego co robił w Grupie Kot czy Niwei. Czy do niego jest ci może trochę bliżej?

RP: No jasne. Wojciech to inspirująca postać.

SD: A co myślisz o polskim hip hopie?

RP: Ma słabe bity (przyp. aut. cytat z „Wkurw” Syny) (śmiech)

SD: Tak, to na płycie Synów słychać dość głośno i wyraźnie.

RP: Polski hip hop… Nie wiem. nie myślę o polskim hip hopie.

SD: Bardzo dyplomatycznie (śmiech)

RP: Jest kilku, których słucham.

JC: Kto na przykład?

RP: Podobała mi się pierwsza płyta Żyto, druga już nie. PRO8L3M Poza tym to co? Pierwsze rzeczy Molesty. Muszę się przyznać, że kiedyś lekko się z nich naśmiewałem, jednak po czasie stwierdzam, że byli zajebiści.

SD: Recenzenci silą się na zdefiniowanie tego wszystkiego co robisz i robiłeś w innych składach, w Napszykłat czy teraz w Synach. Dodają dużo przyrostków post- , avant-, anty-. Jak ty to widzisz?

JC: Czy znajdujesz się w jakieś szufladce?

PR: Nie cierpię tych wszystkich przedrostków. Nie zastanawiam się nad tym w ogóle jak nazwać to co robię. Zupełnie o tym nie myślę. Jedyne momenty w których się nad tym zastanawiam to chwile kiedy muszę naprawdę komuś wyjaśnić co to jest od strony technicznej.

JC: Ale jakbyś miał takiej na przykład wytłumaczyć swojej cioci, co robisz to co byś jej powiedział?

PR: Ciocia słuchaj, no robię taką narkomańską muzykę.

Syny

SD: Jakiś czas temu częściej można cię było spotkać poza granicami Polski, teraz jest cię więcej w kraju. Jak widzisz polskiego odbiorcę? Zmienił się przez ten czas? Jak radzi sobie z takim rodzajem hip hopu?

RP: Na koncertach używam tak dużo dymu, że odbiorców nie widzę zupełnie. Nie wiem czy odiorca się zmienił i czy sobie z tym wszystkim radzi. Tak poważnie to z mojej perspektywy „nieradzenie sobie” jest tak samo porządane jako stan, jak „radzenie sobie”. To i to jest dla mnie dobre.

JC: A czy odczuwasz jakąś różnicę między publicznością polską a …

RP: …jakąś zagraniczną? Nie, nie odczuwam…to znaczy trochę tak. Z drugiej strony nie ma jednolitej polskiej publiczności. Kiedy pojeździ się po różnych polskich miastach to widać mega wielkie różnice. Przykładowo gdyby zestawić Lublin, czy Białystok z Poznaniem, widzisz, że są to dwa różne światy.

SD: Dzielisz na Polskę A i Polskę B? 

RP: Dzielę na A, B i C, gdzie C to pomorze zachodnie.

SD: Z jednej strony twoja muzyka może być postrzegana za trudną i wymagająca a z drugiej niesie ze sobą takie treści i stany, które są w sumie bliskie każdemu i tu pytanie o teksty. Jak wygląda proces ich powstawania? Skąd taki język?

RP: Jest kilka źródeł tekstów. Jedno to mój wewnętrzny świat i język. Taki wewnętrzny slang emocjonalno-sytuacyjny. Taki strumień. Drugie źródło to jest to, co zasłyszę wokół siebie a trzecie źródło to język, który pamiętam z czasów kiedy byłem dzieciakiem w Świnoujściu. Język, którym sam się wtedy posługiwałem. To jest trochę odkopywanie swojej przeszłości. To są te trzy źródła. Kopanie w przeszłości i słuchanie tego co się dzieje dookoła – ludzie mówią rzeczy, tylko muszę zapisywać bo zwykle zapominam.

SD: A skąd bierzesz siłę twórczą?

RP: Nie wiem.

SD: Gdzieś przeczytałam, że do działania pcha cię „podskórny niepokój”

RP: Kwestia dotyczy źródeł tworzenia w ogóle. Może to mój lek na coś albo robię to, bo boję się, że umrę?

SD: Po solowych działaniach wróciłeś z powrotem do duetu z Etamskim tym razem w postaci Synów, powiedz nam coś więcej o tym projekcie.

RP: Syny to czysty rap. 1988 i Piernikoski – proste i epickie. Na przełomie stycznia i lutego ukaże się płyta (Latarnia Records).

SD: Co czujesz jak stoisz na scenie, przed publicznością?

RP: Że jestem we właściwym miejscu.

SD: Ciągnąc dalej temat Synów, pierwszy utwór który wypuściliście to był „Wkurw”

RP: No tak

SD: To co cię wkurwia?

RP: Chyba wszystko… Syny mają wkurwa wielowarstwowego.

SD: Na scenie improwizujesz czy wolisz porządek?

RP: Jestem zwolennikiem wprowadzenia polskiego ordnungu. To znaczy porządku, w którym masz ustaloną kompozycje ale kiedy poczujesz w sobie husarię to skręcasz. Generalnie utwory, które gram zmieniają się pod wpływem koncertów właśnie dzięki takim momentom.

SD & JC: Dzięki za wywiad!

>>> Fotografie pochodzą z archiwum artysty 

Czytaj więcej >>>