Uchem PROwincji: Upiorne Organy Mentos Gulgendo – Kasia Jaroch

Zaczynam kolumnę muzyczną od recenzji duetu artystek wizualnych Antoniny i Mili Nowackich. Twórczość dziewczyn, które są związane ze środowiskiem warszawskiego ASP przeszywa artystyczne podejście do dźwięków i obrazów. W performansach audiowizualnych, które wykonują jako duet WIDT pokazują naturalną współpracę tych dwóch mediów. Kładą nacisk na sytuacyjność występu, czerpią i chłoną artyzm z otaczających ich warunków zewnętrznych: od samopoczucia i pogody, po akustykę sali czy zaciemnienie.

fot. Kacper Michalak
fot. Kacper Michalak

Podobne indywidualistyczne podejście, w tym przypadku do języka oraz pracy z dźwiękiem, prezentuje Wojciech Bąkowski, także absolwent Akademii. W jego solowym projekcie, jak i w poprzednich zespołach Niwea oraz Kot, artysta próbuje oddać rzeczywistość blokowiska, prozaicznych sytuacji życiowych czy relacji sąsiedzkich.

To nie przypadek, że absolwenci czy studenci ASP tworzą jedne z najciekawszych muzycznie projektów ostatnich lat – zalicza się do nich także poznańskie niebyłe duo Cipedrapskuad, dresiarski hiphopowy projekt artystek Dominiki Olszowy i Marii Toboły, przedstawiący polską tożsamość w subwersywno-ironicznym świetle. Do grona super art bandów wchodzą oczywiście projekty tworzone przez siostry Nowackie: WIDT oraz nowopowstałe Mentos Gulgendo.

Na najnowsze wydawnictwo Nowackich składają się dwa albumy, Mentos Gulgendo wydane w polskiej wytwórni endless happinness oraz Mentos Gulgendo (1) wzbogacające katalog londyńskiego SLIP. W obu słyszymy tylko organy i wokale Antoniny inspirowane eksperymentami Meredith Monk czy Diamandy Galas.
Biorąc pod uwagę twórczość Daniela Lopatina, czyli Oneohtrix Point Never, autora ścieżki dźwiękowej do nagradzanego Uncut Gems (reż. Joshua Safdie, Benny Safdie), Claire M Singer czy Anny von Hausswolff wygląda na to, że organy mogą właśnie mieć swój moment.

 

Mentos Gulgendo nazwę bierze od fikcyjnego filozofa, „twórcy teorii o nieszkodliwych lunatykach, wedle której wszechświat nieustannie konstruowany jest przez umysły reprezentantów kosmicznego ośrodka dla obłąkanych”. Ten enigmatyczny opis uchyla rąbka tajemnicy na temat samego albumu. Pozornie jest to spójne, eksperymentalne dzieło, jednak po głębszej analizie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kompozycje, które się w nim znalazły są efektem przypadku albo odkrywania ciekawych dźwięków instrumentu dla własnej przyjemności. Mentos Gulgendo przypomina spotkanie opisywanego „lunatyka” z aparatem do kontroli świata, który tworząc misterne zrządzenia losu, nie zna założeń własnego eksperymentu. Punkt ciężkości albumu położony jest bowiem na brzmieniu instrumentu, odkrywaniu wibracji i dźwięków – które niektórym już są znane – i tworzeniu atmosfery, a mniej na konstrukcji i strukturze utworów.

Wydawnictwo zbiera przychylne recenzje. Podobno jest przyjemnie dronowe, wrzuca w trans, jest jedyne w swoim rodzaju. Jak dla mnie jest odkrywaniem instrumentu – vintydżowych polskich organów Unitra Estrada pochodzących z lat siedemdziesiątych, które brzmią ładnie! Może i dźwięk instrumentu jest świeży, ale artystki mają trudność, żeby wyciągnąć z niego nowe możliwości. Poruszanie się pomiędzy kilkoma dźwiękami, mimo tego że brzmią trochę pozaziemsko, nie wyczerpuje autorskiego podejścia i nowych form wyrazu, których nieobecność powoduje obejście się smakiem.

Lata siedemdziesiąte, w których zbudowano wykorzystane na albumie organy są znakiem czasów kulturowego wrzenia. Kilka miesięcy wcześniej powstał album Mortona Subotnika, który zapisał się na kartach historii muzyki jako pierwszy elektroniczny album zlecony przez wytwórnię muzyczną, a także jeden z pierwszych, które powstawały na pionierskim syntezatorze modularnym Buchla 100. Te dwa albumy w pewnym sensie ze sobą korelują, Mentos Gulgendo przywołuje na myśl dzieło Subotnika, jest metodycznie uporządkowane i brzmi podobnie surowo. Tylko, że analiza Silver Apples Of The Moon pokazuje eksperymenty nie tylko w tonacji, ale także stylu, rytmice, kompozycji, itd. Silną stroną albumu sióstr Nowackich jest wokal Antoniny. Tutaj widać wieloletnią eksploracje własnych możliwości obudowaną wiedzą teoretyczną z tego zakresu. Już we wcześniejszych projektach Antoniny zgłębianie nowych i szerszych faktur wokalnych przyciągały uwagę. Zainspirowana Meredith Monk, Antonina poszerza gamę wydobywanych z siebie dźwięków o onomatopeje, jęki, wycie oraz sylaby nieistniejących języków. A na najnowszym solowym albumie Lamunan Nowacka zagłębia się w kwestie akustyki miejsc, poszukując przestrzeni, w których możliwe byłoby odtworzenie warunków indonezyjskich jaskiń i grot.

fot. Maria Nitek
fot. Maria Nitek

Znany jest już także kontekst filozofii hinduskiej zaczerpnięty chociażby z albumu Teyas – współpracy WIDT z Christophem de Babalonem. Mentos Gulgendo także wykorzystuje „najsubtelniejsze i najrzadsze fale elektromagnetyczne”, które mają prowadzić do odkrycia niezmierzonego piękna, przenikającego wszelkie istniejące struktury. Kwestia wierzeń kultury indyjskiej wobec chociażby gongów, którym przypisuje się magiczne właściwości, nie podlega merytorycznej ocenie – być może to właśnie na tych poziomach album otwiera kolejne pola interpretacji, ciężko jest mi jednak to jednoznacznie ocenić. Zauważam natomiast w Mentos Gulgendo inne nawiązania do wcześniejszej twórczości artystek, np. korelacji muzyki i stanów ponadzmysłowych, zjawisk zewnętrznych oraz wewnętrznych, które odnoszą się do teorii głębokiego słuchania Pauline Oliveros. Według niej wszystko, co nas otacza, ale i wszystko, co jest w nas, ma wpływ na to, jak słuchamy. Pauline Oliveros, a wcześniej John Cage stworzyli podwaliny tego, co dziś kontynuują siostry Nowackie w improwizowanych projektach, w których nacisk położony jest na relacje między słuchaczem a dźwiękiem lub ciszą. Występ na żywo Mentos Gulgendo (który miałam okazję zobaczyć podczas wrocławskiego Avant Art Festiwalu) poszerza świadomość o brzmienia, wydłużone, zanikające dźwięki, ciszę – na które nie zwracalibyśmy uwagi w normalnych warunkach.

I chociaż wydawnictwo ma swoje dobre strony, zastanawiam się, czy wystarczy wyciągnąć retro gadżet i rzucić „niech się dzieje co chce”, żeby zadowolić słuchaczy, których apetyt rozbudziło audiowizualne WIDT? Szczególnie że zarówno wcześniej wspomniany projekt, jak i solowy Lamunan Antoniny Nowackiej, a także inne współprace artystek stawiają poprzeczkę dosyć wysoko.

 

Kasia Jaroch – dziennikarka i krytyczka, zajmująca się muzyką Europy Środkowo-Wschodniej. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Publikuje m.in. na łamach Krytyki Politycznej, Glissando, Soundrive, Nowamuzyka.pl i Zweikommasieben.