Taka ładna tragedia – Marcin Jarmusz

>>> recenzja książki “Witajcie, powracające widma” Kossi Efoui, wydanej nakładem Wydawnictwa Karakter (2012)

 1.

Tragedia osobista, krwawa wojna, trauma drogi powrotnej – wszystko, co typowe dla tego typu książek, jest też w powieści Witajcie, powracające widma. Okazuje się jednak, że pozycja stworzona ręką togijskiego pisarza nazwiskiem Kossi Efoui, jest powieścią nie o powrocie, ani też nie o tym, jakie okrucieństwa wydarzyły się podczas bratobójczego konfliktu, z których „słynęła” przecież nie tylko Afryka, ale wnikliwą analizą tego, co dzieje się z ludźmi na długo po wojnie. Oto świat, w którym wszystko zmieniło się dziesięć lat temu, a dziś nagle wszystko musi(!) wrócić do „porządku”. Odbudować się mają nie tylko domy i drogi, ale przede wszystkim relacje pomiędzy ludźmi, którzy przed momentem mordowali się nawzajem i ciągle mają w sobie chęć zemsty. Wraz z głównym bohaterem tej pięknej, smutnej powieści, odkrywa się prawdopodobny, choć fikcyjny świat, gdzie dzieci znowu mają kredki – ale potrafią co najwyżej je łamać.

2.

Można mieć poważne wątpliwości, czy aby na pewno jest to tylko beletrystyka. Może poczciwy Efoui serwuje nam świadectwo, raport z pozostawionego samemu sobie kontynentu, którego mieszkańców ktoś z Europy kiedyś nauczył strzelać, a niekoniecznie sprzątać i czytać poezję? Nie wiem i nikt nie wie, gdzie znajduje się Gloria Grande, co to za państwa – Gloria Północna i Południowa. Wszystko to wydaje się być wielką płachtą tragedii, uszytą z wszystkich nieszczęść Afryki: trochę tu ugandyjskiej wojny, trochę krwi z RPA, to i owo zaczerpnięte z konfliktów w Rwandzie i Sudanie. Analogie do wydarzeń historycznych są czytelne, nie da się bez ich znajomości zrozumieć choćby literalnego sensu opowieści bohatera Witajcie, powracające widma.

3.

Kossi Efoui w swojej powieści pokazuje czytelnikowi najstraszniejsze. To, czego my w swoim spokojnym życiu, gdzieś w “pierwszym świecie”, widzieć nie chcemy – bo nawet nie ma w nas popytu na takie rewelacje. Oto szkicuje nam Afrykę współczesną, jakieś państwo, któremu, znowu!, kilkadziesiąt lat temu źle nakreśliliśmy granice na mapach. Nic nie jest tu na pewno, jeszcze nie ma pokoju i już nie ma wojny. Wszystko średnie, rozedrgane, nieprzyzwyczajone, że można już żyć – i myliłby się kto, gdyby stwierdził, że taki obraz prowadzi do bylejakości, nudności fikcji literackiej. Na całe jednak szczęście Efoui nie idzie utartym szlakiem pisania o okrucieństwie wojny trwającej, a przez to chroni się przed zapomnieniem, zniknięciem w gąszczu takich tekstów.

Najważniejszym więc w powieści togijskiego pisarza jest nie bestialstwo konfliktu, a to, co dzieje się z ludźmi i relacjami między nimi już po nim. Paranoja wojny nadal trwa, o czym przekonujemy się wraz z głównym bohaterem, który wyjechał z ogarniętego bratobójczą walką państwa. Zostawił wszystko i wszystkich, a teraz – w dziesięć lat po batalii – wraca i próbuje odszukać tych, którzy tworzyli kiedyś jego świat. Doskonale zdaje sobie sprawę narrator, jak bardzo beznadziejne jest to zadanie – tego świata przecież już nie ma – a jednak powodowany jakimś sentymentem, uczuciem – wraca. Nie brakuje dowodów w powieści, że emocją, która sprawia, że główna postać na ojczyzny łono powraca jest zwykłe „bo tak trzeba”, a nie chęć powrócenia – i to na chwilę, czego zresztą nie ukrywa – do tego, co było, by sprawdzić, czy ma szansę na kontynuację i powrót do stanu sprzed.

Wyjazd z kraju, brak żywego kontaktu z przyjaciółmi, pobyt gdzieś na Północy, na Zachodzie, gdzie trawka, piwko i muzyka – to jednak najlżejsze przewinienia w sądzeniu, kto jest winny zniszczenia starego, dobrego i jedynego słusznego życia. Oskarżenie pewnie należałoby słać do Pani Wojenki, ale że ta chwilowo przeniosła się już gdzie indziej, oskarżonymi i oskarżycielami zarazem są wszyscy ci, którzy wzięli udział – chcąc albo nie chcąc, to bez znaczenia – w tej bratobójczej wojnie. Ciągle jeszcze słychać echa pobudek, które ruszyły tryby okrutnego konfliktu – a są to przede wszystkim różnice narodowe (plemienne?). Krew jeszcze nie wyschła, choć już dawno przysypana piaskiem, cierpienie i strata ciągle nie zostały powetowane – i to dlatego napięcia na tle etnicznym są nadal tak wyraźne w Glorii Grande – co zresztą dokładnie i realistycznie ukazuje autor, tworząc przerażającą antologię, upiorny przegląd ludzkich zachowań, które wytworzyły się pod wpływem wojny i specyficznego, afrykańskiego myślenia magicznego.

4.

Choć mieszkańcy (którejkolwiek z powieściowych) Glorii nadal odznaczają się niewygasłą agresją przeciwko naprędce znalezionemu Innemu (jest w tym, oczywiście, dobrze znany i nam paradoks, że tym Innym i zagrażającym jest najczęściej sąsiad, z którym za dziecka bawiło się nad rzeką), to jednak w samym państwie ktoś próbuje posprzątać. Wkrada się tu nie tyle Orwell, co afrykańskie doświadczenia niby-demokracji, a tak naprawdę tyranii, wyzysku i utrzymywania w ryzach ciągle nabuzowanego społeczeństwa, byle tylko osiągnąć cel – władzę i pieniądze. Wojnę oficjalnie skończono jakby brzytwą Ockhama, odtąd wszyscy, na mocy dekretu, mają być szczęśliwi, wolni i bezpieczni. Zaczyna się ukrywanie wstydliwej w wymiarze globalnym przeszłości. Oprawcy stają się wyzwolicielami, my tylko powinniśmy się pobratać. Oto Afryka w najszczerszym wydaniu, gdzie paradoks staje w szranki z absurdem: pokój panuje, nikt do nikogo nie strzela, choć ciągle daje się wyczuć cierpliwe czekanie na możliwość zemsty na tych, którzy nas krzywdzili. Nie szkodzi, że nikt nie pamięta już, kto zaczął pierwszy. Dramat wojny się skończył, zaczęła się tragedia ładnego pokoju, do którego ktoś nas zmusił, choć nie bardzo wiadomo, dlaczego w ogóle się na to zgodziliśmy.

5.

To, co zastanawia może najbardziej, to kwestia częstego wykorzystywania nawiązań do teatru. Wspomina główny bohater (kto wie, czy podczas tworzenia go Efoui nie bazował na własnym doświadczeniu, sam przecież uciekł z Togo do Francji, gdzie od lat już żyje, jest też autor Witajcie, powracające widma uznanym dramaturgiem) o (nomen omen) Teatrze Dowodów Winy, w którym występował wraz z zagubionymi przyjaciółmi, który funkcjonuje jako przykład „tamtego” życia. To jednak tylko wspomnienie, teraz teatr dzieje się już poza nim i raczej opiera się na przerysowywaniu rekwizytów – wróżbitka Xhosa-Anna kocha białą suknię, którą ukradła ze sklepu podczas wojny, a napotkani partyzanci ubrani zostali w spódnice baletnic. Świat Glorii jest może dla powracającego tylko karykaturą, miejscem opuszczonym przez cywilizację, przykładem schamienia i zdziczenia, a może po prostu chaosem, w którym wszystko się już wymieszało i nie wiadomo już, co jest lewe, a co prawe, gdzie dobro, a gdzie zło, co zwykłym życiem, a co ucieczką, by żyć…

6.

Chaos zresztą próbuje się zmaterializować w języku i formie, których używa Efoui w swojej książce. Nie da się ukryć, że posługuje się togijski pisarz stylem jako żywo przypominającym poezję i chętnie ucieka się do zabiegu synestezji. Ten na szczęście jest udany i dzięki temu czytelnik może – podobnie jak powracający do swojej ojczyzny – odbierać pozostałe bodźce. Nie przekona się oczywiście sam, czy to, co widzi i czuje, przypomina jeszcze jego kraj sprzed dziesięciu lat, w tym pomoże mu narrator, wynik porównania zdaje się jednak być nieważny w obliczu kunsztownego wykorzystywania rozległych środków stylistycznych, do których, co stwierdzam ze smutkiem, tak rzadko jeszcze dzisiaj się wraca.

Obok tej poezji-prozy, która może jako jedyna jest w stanie opowiedzieć dramat piekła, które wcale się nie skończyło, mamy też elementy destrukcyjne, „brudzące” dzieło Efoui’ego. Ciągle coś się w tej książce powtarza i raczej należy traktować to jak symboliczny nawrót przeszłości, wieczne wspominanie czegoś, co już pewnie nie wróci, a jednak pcha nas na drogę, by samemu sprawdzić, co jeszcze z „tamtego” zostało. Wszystko to też jakby wyrzuty sumienia, bezustannie pojawiające się w umyśle i niepozwalające zapomnieć o grzechu, który się popełniło przeciwko przyjaźni – grzechu opuszczenia. Nie da się przez to zapomnieć, że sam narrator w tym wszystkim ofiarą nie jest, z ofiarami raczej tylko się styka. Sam jest co najwyżej tytułowym „widmem” – kimś, kto wraca po latach, nie wziąwszy udziału w ciemnej karcie historii własnego życia. Wszystko to nie tylko jest wyrzutem, ale też jakby zaklęciem, czarodziejską formułą, która ma ni to pomóc, ni to zaszkodzić, w każdym razie – na pewno dodać kolorytu, którego tak bardzo się oczekuje, a który spełnia ważną rolę w opisywaniu świata, z którym ma główny bohater do czynienia – uprawdopodobnienia go. Do tego wszystko okraszone zostało ciągnącymi się dygresjami, które – jak w najlepszej literaturze – biorą się z nieistotnej przyczyny. Uważnie trzeba czytać tę prozę, inaczej łatwo o zgubienie się w pajęczynie problemów, historii, rwanych opowieści. Niektórzy pewnie najchętniej wycięliby takie fragmenty z książki, uznając je za niepotrzebne, co nie jest prawdą: wszystko w książce togijskiego pisarza jest konieczne i na miejscu. Składają się bowiem te wszystkie elementy na powieściowy chaos, poszarpaną opowieść, która „skacze” po treści, a przez to staje się realistyczna, poważna i – paradoksalnie – ładna.

7.

Kossi Efoui napisał więc książkę, którą można zakwalifikować jako pięknie napisaną powieść o najsmutniejszych rzeczach tego świata. Trudno powiedzieć, czy mówi nam autor o uniwersalnych problemach. Dokładne poznanie elementów składowych fikcyjnej sytuacji w świecie, gdzie sąsiedzka, a może nawet rodzinna wojna już dawno się skończyła, gdzie mimo wszystko pobudki, które ją wywołały, nadal są świeże, przysparza czytelnikowi wiedzy unikalnej, trudnej i skłaniającej do głębokiej refleksji. Ta jednak może okazać się zupełnie nieprzydatna i wręcz szkodliwa, jeśli oparta zostanie tylko o własne przemyślenia. Doświadczenie to niepowtarzalne, a skoro tak – trudno mówić o możliwości dopasowania do każdej i każdego.

Jest w tym wszystkim jednak coś, co wzbudza w sercu szalony niepokój – że to wszystko jest gdzieś blisko, obok nas, tylko próbujemy odwracać od tego wzrok, jakby to nasze umysły opatulone zostały już dawno propagandą szczęścia, napełnienia oparami absurdu, które udzielają się zawsze wtedy, gdy próbujemy dyskredytować, unieważniać wszystkie myśli o możliwości wzajemnego wyniszczania się. Efoui serwuje nam przegląd tragedii komunikacji międzyludzkiej. Pokazuje czytelnikom cały wachlarz porażająco smutnych kryzysów relacji, które próbuje się odbudować. Czy jednak na pewno „Nic dwa razy”?

Marcin Jarmusz

EfouiWitajcie, powracające widma
Kossi Efoui
Wydawnictwo Karakter
Kraków, 2012
Tłum. Wawrzyniec Brzozowski
ISBN: 978-83-62376-11-7