Recenzja książki „Kino Islandii” Sebastiana Jakuba Konefała – Zuzanna Majer

Jedyny powód, dla którego ludzie mieszkają na tej wyspie, to fakt, że się tutaj urodzili.

101 Reykjavik

Jakie mamy właściwie pojęcie o małej, wulkanicznej wyspie, zwanej też Ultima Thule? W filmie dokumentalnym How do you like Iceland? z 2005 (do udziału w którym zaproszono np. aktorkę Almodovara – Vitorię Abril czy Terry’ego Jonesa z Monty Pythona) przeprowadzono sondę wśród mieszkańców Nowego Yorku, w której przechodnie wypowiadają się na temat znajomości Islandii. Ich odpowiedzi zazwyczaj w zabawny sposób obnażają ich niewiedzę. Zabierając się do czytania monografii Sebastiana Jakuba Konefała dotyczącej kinia Islandii, postanowiłam na początku zrobić małe rozeznanie i zapytałam grupę znajomych, o to, co kojarzy im się z tym krajem. Zdecydowanie wygrała Bjork. Na drugim miejscu znajdowały się: pustka, ciemność i „nic na horyzoncie”. Bardzo często pojawiały się wulkany i tajemnicze stwory; elfy. Jedna osoba napisała o wódce, jedna o chorobach wenerycznych i uzwiązkowieniu, jedna o grubych kucach (czyżby widziała cudownie absurdalny traktat antropologiczny O koniach i ludziach Benedikta Erlingssona?), jedna o tajemniczej muzyce, a jedna zareklamowała mi Orphic Oxtra, który w swojej twórczości muzycznej czerpie mocno z folku bałkańskiego. Uff. Jeden z respondentów na Islandii był, reszta, swoją siatkę skojarzeń stworzyła na podstawie tekstów kultury. Jakich? No właśnie. Do polskiej dystrybucji trafia coraz więcej filmów z tego skrawka świata – ostatnio w ramach WFF świetne Serce z kamienia, o którym pisałam tu. Ale na pewno pamiętamy też piękne wizualnie Barany Grimura Hákonarsona, które mogliśmy oglądać w zeszłym roku w kinach. O dystrybucji decyduje uniwersalizm. Zarówno filmy o dojrzewaniu i przyjaźni, jak i o rodzinie i niesnaskach wewnątrz społeczności są do zrozumienia przez w zasadzie każdego widza z każdego miejsca na świecie. Jednak kino islandzkie przez całe lata podejmowało tematykę lokalną i hermetyczną, skupiając się na problemach wewnątrz swojego kraju.

Dlatego właśnie lekturę książki zaczynamy od powaznego rysu historycznego; jak kształtował się wizerunek Islandii przez wieki? Jak wyglądały jej relacje z innymi krajami? Jak opisywali ją dawni podróżnicy? To wszystko jest potrzebne do zrozumienia obrazów, które były tam kręcone. Bez znajomości kontekstu społecznego będziemy tylko wciąż zastanawiać się, dlaczego zachowania bohaterów są tak obce naszym standardom, a motywy ich postępowań kompletnie dziwaczne…

Poruszamy się po tropach takich jak opozycja miasto-wieś, młodość-starość, zostać-wyjechać, przyglądamy się udanym i nieudanym ekranizacjom rodzimych sag wraz ze współczesnymi do nich nawiązaniami (co ma wspólnego Edda z książkami Tolkiena i jak radzi sobie islandzki mit w serialu Wikingowie), obserwujemy potęgę natury i jej hipnotyzującą, groźną siłę (ukazaną też w alegorycznej personifikacji Islandii – Kobiecie Górze, Fjallkonan) w rozdziale Morskie opowieści, a także – co bardzo ważne dla znajomości islandzkiej kultury – poznajemy wierzenia ludowe, główną materię filmową Islandii. Wiara w elfy, ukryty lud, który opiekuje się prostymi ludźmi to niezwykle ważny element świadomości każdego mieszkańca wyspy, na której do dziś w dobrej formie współistnieją sfery wiecznie żywych mitów założycielskich i stojącego w opozycji porządku ponowoczesnego.

Narracje fantastyczne? Realizm magiczny? Proszę bardzo, ale pokazany tak zwyczajnie, jak robi się śniadanie.

Na pewno na prostotę przedstawiania miała też wpływ ówczesna sytucja finansowa przemysłu filmowego, która powodowała, że produkcje pełne były błędów montażowych, technicznych niedociągnieć, a twórcy, którzy kładli podwaliny islandzkiej kinematografii, musieli brać pożyczki pod zastaw domów…

W drugiej części książki docieramy do historii bardziej współczesnych. Bohaterem jest tutaj Islandczyk zmagający się nie tyle już z naturą, biedą i magią, ile z tym, co przedostało się na wyspę z innych stron świata. Zazwyczaj wpływy te kumulują się w Reykjaviku, który we wczesnych filmach był przedstawiany jako mroczna przestrzeń grzesznych uciech. Z zasady zresztą wieś utożsamiana jest z czystością duchową i bliskością naturze, a miasto to alienacja, mrok i niepokojąca niewiadoma. W tej części książki też dowiemy się sporo o roli kobiety na Islandii i jak wypacza tę rolę tamtejsze kino, które wydaje się skupiać na nieistotnym już marginesie, miast podkreślać wyjątkowość tego kraju, który przecież jako pierwszy na świecie demokratycznie wybrał kobietę prezydentem.

Na początku XXI kino islandzkie zaczyna zdobywać uznanie w Europie. Młodsze pokolenie reżyserów wnosi do obrazów nową jakość. Po 2000 roku kino zaczyna być bardziej zrozumiałe dla widza spoza Islandii i wychodzi mu naprzeciw. Przejawia się to w niejakiej uniwersalizacji tematów i na przykład coraz częściej stosowanym zabiegu ułatwiającym odbiór filmu – wprowadzeniu bohatera zagranicznego. Poprzez jego oczy (pod uniesionymi ze zdziwienia brwiami zazwyczaj) oglądamy autochtonów i zderzamy się z różnicami kulturowymi. Stawiając turystę, podróżnika, czy obcego w kontrze do bohaterów lokalnych, autorzy dają nam do zrozumienia, jak bardzo Islandia różni się od reszty świata. Co w późniejszych filmach zaczyna blaknąć i ostaje się w formie kolorytu lokalnego, SEBASTIAN JAKUB KONEFAŁ. KINO ISLANDII TRADYCJA I PONOWOCZESNOŚĆ // Wydawnictwo w Podwórku 2016specyficzności widocznej w szczegółach, w przesłaniu, że przecież problemy wszystkich ludzi na świecie są takie same.

Z ciekawością przeczytałam o filmach, których nie znam, z taką samą o tych, które widziałam. Dzieło to jest efektem imponującej pracy i nie znajduje tu wielu mielizn w materii opowieści, która skutecznie zacieśnia się wokół czytelnika w trakcie przygody lektury. Nie mogę natomiast z sympatią podejść do hermetyzacji języka, który koduje informacje w sposób zrozumiały głównie dla innych fascynatów i badaczy kina. Pomysł, by popularyzować nieznane w Polsce kino językiem, do którego klucza nie ma większość społeczeństwa, wydaje mi się nietrafiony. Czasami jest to kwestia po prostu wrażliwości językowej, której zazwyczaj nie jestem w stanie autorowi odmówić. Ale, na litość, chyba każdy widzi/słyszy, o ile lepiej brzmi „sympatyczny bohater” od „sympatycznego protagonisty”…

Nie zmienia to faktu, że jest to pozycja wyjątkowa, a dla wielu będzie to lektura obowiązkowa, nie ma na rynku książki, która tak szeroko i wnikliwie zajmuje się tematem kina małej, wulkanicznej wysepki na końcu świata.

 

Sebastian Jakub Konefał. Kino Islandii. Tradycja i ponowoczesność. Wydawnictwo w Podwórku 2016