Staram się być sympatyczny i miły, o ile się da – Pablopavo

4 Pablopavo_foto do wywiadu

Z Pablopavo rozmawiały Karolina Pałys i Jowita Lis

Umiesz wymienić siedem grzechów głównych?

Jest taka scena w filmie „Niewinni czarodzieje”: ktoś woła „Komeda! Komeda!”. Potem Komeda przychodzi i mówi: „No słucham”. „Jakie są trzy cnoty główne?” – pada pytanie.  A on mówi: „Wiara, nadzieja, miłość. Cholernie dużo”.  No oczywiście, że znam. Tylko co z tego?

To dobrze o Tobie świadczy, my musiałyśmy się trochę podszkolić, ale też już znamy. Pierwsze w naszym zestawieniu jest lenistwo. Powiedz nam, jak człowiek, który śpiewa w jednej ze swych piosenek, że jest już stary, że już nie lubi imprez, znajduje się na Open’erze  imprezie dla młodych, dla ludzi, którzy myślą tylko o zabawie. Czy czujesz się zmęczony? Czy czujesz sie staro?

Czasami się czuję staro, zazwyczaj o czwartej nad ranem. Ale jak się taki człowiek, jak ja, znajduje na Open’erze?  Ktoś do niego dzwoni i go zaprasza. To jest odpowiedź.

Ta piosenka, o której mówisz, nie jest o lenistwie. Ona jest o zmęczeniu, a zmęczenie nierówna się lenistwu. W tym roku wydam trzy płyty, w zeszłym wydałem jedną, dwa lata temu dwie. Nie wydaje mi się, żebym był leniwy. Jestem raczej pracowitym człowiekiem. Oczywiście lenistwo pojawia się kiedy trzeba robić różne rzeczy, których się nie lubi, czyli na przykład posprzątać łazienkę, ale to żadna mądrość, bo tak ma każdy. Lenistwo skończyło się u mnie z dziesięć lat temu.

A co jeśli dzwoni do Ciebie upierdliwy dziennikarz i namawia Cię na wywiad, którego udzielać kompletnie ci się nie chce? Wykręcasz się szczerze lenistwem, czy raczej szukasz wymówki?

Ja w ogóle nie unikam wywiadów. Dlaczego miałbym unikać? To jest mój zawód, jestem muzykiem i jeśli ktoś chce na ten temat porozmawiać, to nie ma problemu. Wymiguję się jeśli ktoś chce rozmawiać o rzeczach, o których nie ma pojęcia. To jest teraz dosyć popularne, żeby zapytać muzyka np. o sytuację polityczną w Iraku albo, nie wiem,  grabarza zapytać sytuację społeczną gdzieś tam, w Izraelu. Wtedy próbuję się z tego wymiksować.

Czy na myśl o takich sytuacjach, wywiadach, niekompetentnych dziennikarzach czujesz gniew? Gniew to kolejny grzech na naszej liście.

Wiesz co, zdarza mi się czuć gniew w trakcie wywiadu, gdy dziennikarz nie ma pojęcia z kim rozmawia, albo gdy ma bardzo blade pojęcie – wtedy nie jestem przeszczęśliwy. Natomiast ja jestem generalnie pozytywnie nastawiony do ludzi i do dziennikarzy również. Staram się być sympatyczny i miły, o ile się da. Nie zawsze się da.

Wcześniej na Twoim miejscu siedział Kuba z The Dumplings – zespołu przez niektórych uważanego za „młodych-gniewnych” polskiej sceny muzycznej. Zgadzasz się z takim określeniem? Czy to określenie miało taki sam wydźwięk w czasach kiedy Ty zaczynałeś?

Uważam, że są przede wszystkim bardzo utalentowani. Czy gniewni – trudno powiedzieć. Bardzo młodzi – bez wątpienia. Większość  moich znajomych, którzy się gdzieś tam się z nimi styknęli była zachwyconych, przepraszam za słowo, “sztuką”, którą oni robią, a nie tym, jacy oni są.

Mając siedemnaście lat nie byłem muzykiem, nikt mnie nie znał. Grałem w jakiejś piwnicy na gitarze więc oczywiście, że byłem gniewny. W tym wieku z reguły jesteś wkurwiony na cały świat, dziewczyny cię rzucają, szkoła cię nienawidzi i tak dalej.

Wracając do The Dumplings, to są bardzo utalentowani ludzie i nie wiem czy stawianie ich w jakiejś opozycji wobec starszych ma jakikolwiek sens. Ja im życzę jak najlepiej i mam nadzieję, że oni też mi życzą jak najlepiej, jeśli wiedzą kim jestem (śmiech).

A czy w zespole zdarzają się jakieś mocno stresowe sytuacje i jeśli tak, czy wypracowaliście  metody rozwiązywania takich konfliktów?

Oczywiście, nigdy się nie kłócimy (śmiech). Jest nas dziewięciu facetów. Ileś tam miesięcy w roku spędzamy ze sobą w busie, w trasie… Nerwy zawsze są, ale my się przyjaźnimy i to jest odpowiedź na twoje pytanie. Chodzi mi o to, że te kłótnie nie przeradzają się w jakąś stałą nienawiść, stałą niesympatyczność. Kłótnia to kłótnia, można dać sobie po razie, a potem znowu być przyjaciółmi. Dobrze jest grać z ludźmi, których się lubi. Sam nigdy nie grałem w zespole i nie miałem styczności z ekipami, które wzięły się z castingu albo zostały zebrane przez kogoś innego. Zawsze grałem z ludźmi, których lubię i szanuję. Oczywiście się kłócimy się, oczywiście mówimy na siebie brzydkie wyrazy, to jest naturalne… Byłoby idiotycznie gdybyśmy wszyscy się cały czas uśmiechali jak lalki i pletli bzdury.

A propos uśmiechania się do siebie, porozmawiajmy o pysze. Słysząc komplementy , słowa uznania z ust takich autorytetów jak Marcin Świetlicki, czujesz się pysznie, rozpiera Cię duma?

Jeśli ktoś jest muzykiem, wychodzi na scenę, wykonuje swoje piosenki i podaje je ocenie innych osób, a potem mówi, że nie jest pyszny czy że nie jest egotykiem, to kłamie. Ten zawód na tym polega, że ludzie cię oklaskują. Oczywiście, jestem pyszny i lubię kiedy ktoś o mnie mówi dobrze. Dosyć szybko natomiast można wyczuć, kto mówi szczerze, a kto mówi tylko tak, żeby mówić. A co do Marcina, trudno mi jego komplementy oceniać. Na początku oczywiście tak, czułem dumę, bo w jakiś sposób był moim idolem i jego uznanie mnie zaskoczyło. Dzisiaj natomiast się kolegujemy, więc  o koledze naturalnie nie można powiedzieć nic złego.

Mówimy o oklaskach, klepaniu się po pleckach, komplementach. Czy usłyszałeś już na tyle miłych, ciepłych słów, że myślisz sobie: „Wydałem tyle płyt, już starczy” czy może tych płyt będzie jeszcze dużo, dużo więcej? Nawiązując do grzechu chciwości, czy przychodzi taki moment w życiu artysty, że ta chciwość może zgubić? Myślisz, że osiągniesz taki moment?

To są bardzo filozoficzne pytania, które zadajesz. Co to jest chciwość? Czy chciwość to jest chęć sprzedania jakiejś ilości płyt i zarobienia pieniędzy? Tego we mnie nie ma. Natomiast chciwość na wykorzystanie momentu, zainteresowania tym, co robisz, oczywiście jest.

Uważam, że obecnie w Polsce jest ogromna liczba muzyków o wiele bardziej utalentowanych ode mnie, którzy nie mają tej możliwości, żeby nagrywać płyty, które ktoś będzie kupował, którymi ktoś się zainteresuje. Jeśli więc ja mam taką możliwość, to trzeba ją wykorzystać do cna.

Nawiązując jeszcze do lenistwa i pracowitości – jeśli słuchacz jest zainteresowany, to wręcz należy zapieprzać i te płyty nagrywać, bo wielu fantastycznych muzyków nie ma takiej szansy, więc jej zmarnowanie byłoby podłe. W tym sensie chciwość jest jak najbardziej pozytywną cechą. Chciwość na, jak by to ująć… Na swoje i innych emocje, które trzeba złapać, włożyć w piosenki i pokazać ludziom.

A czy ta chciwość nie przeradza się czasem w zazdrość? Są jacyś artyści, którym zazdrościsz, na przykład, występów na Festiwalu w Opolu, bo wiemy, że z tym miastem masz dosyć bliskie kontakty.

Trochę się przeradza. To jest kwestia semantyki – co jest zazdrością? Co jest zawiścią? Ja szczerze zazdroszczę bardzo dużej grupie ludzi talentu, umiejętności, głosu i tak dalej. Myślę, że to jest zdrowe. Jeśli widzisz kogoś, kto wykonuje coś świetnie – świetnie śpiewa, świetnie gra na gitarze, to mu tego zazdrościsz. Natomiast staram się, żeby to uczucie nie przeradzało się w taką myśl, że „O rety! Złam nogę sukinsynu, bo lepiej ode mnie grasz na gitarze”. Czegoś takiego nie mam, ale oczywiście zazdroszczę. W ogóle uważam, że w  Polsce jest bardzo wielu utalentowanych muzyków, którym jest czego zazdrościć – młodych, starych, w różnym wieku. Mogę dać przykład? Dziś grał przed nami Hanimal, dużo młodsi ode mnie ludzie, fantastyczna muzyka. Przy słuchaniu ich jakaś tam zazdrość się pojawiła, co nie oznacza, że będę wszystkim mówił: „Ale to kijowy zespół”. Ja w ogóle jestem za tym, żeby, przepraszam za słowo, sztuka w Polsce się rozwijała. I czy to jest w Opolu, czy w Warszawie, czy w Krakowie – kibicuję, co nie przeszkadza mi zazdrościć. Zazdrość może dopingować do rozwijania swoich umiejętności. Jeśli widzisz kogoś, kto naprawdę robi coś świetnie, starasz się być równie dobry. Mam nadzieję, że tak właśnie bywa.

Z twoich słów wręcz bije pozytywne przesłanie. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale to chyba dosyć niespotykane w muzycznym światku? Wy się tam wszyscy lubicie, czy raczej podkładacie sobie nogi?

Nie wiem co znaczy „wy”, bo tych „wszystkich” w Polsce jest strasznie dużo. Ja nie jestem jakimś przesadnie pozytywnym człowiekiem. Mam swoje wady, swoje słabości, z pewnością jest ich wiele. Natomiast podkładanie nóg, czy takie „podgryzanie” innych artystów, wydawało mi się zawsze oznaką takiego „zezwierzęcenia” i właśnie słabości. Jeśli sam nie ufasz sobie i swoim umiejętnościom, to starasz się też innych ludzi sprowadzić na równie niski poziom. Jeśli jednak wyznajesz jakieś swoje wartości, to cieszy cię rozwój innych. Nie mówię, że nie ma zespołów, których nie lubię. Oczywiście, są takie, nie będę udawał przed samym sobą, że wszystkich lubię, ale tak naprawdę są chyba tylko trzy zespoły w Polsce, które staram się omijać, nie więcej.

Na zakończenie porozmawiajmy o łakomstwie. Podsłuchałyśmy, że ze sceny coś na ten temat mówiłeś, że niby jesteś łakomczuchem? (Pablopavo łapie się za brzuch i uśmiecha)

Z tych wszystkich grzechów, do tego chyba najłatwiej się przyznać. Tak, bardzo lubię jeść, bardzo lubię gotować, bardzo lubię słodycze. Łakomstwo jest bez wątpienie tym grzechem, który gdzieś tam mnie kusi . Jak ma się dwadzieścia lat, to się o tym nie myśli – wtedy się dużo gra w piłkę, biega, ale jak się ma już te trzydzieści parę, to już zaczyna mieć jakieś znaczenie „wizualne” (śmiech). Z drugiej strony uważam, że to śmieszne, jak starsi mężczyźni udają, że ciągle mają dwadzieścia lat. Andrzej Stasiuk powiedział kiedyś, że „trzeba mieć odwagę, żeby być starym i grubym” i ja się z nim zgadzam. Chcę być stary i gruby, to jest bardzo w porządku. Dzisiaj ma miejsce taki wyścig: wszyscy powinni być młodzi i szczupli. Kurczę, nieprawda. Szczupłych ludzi jest na świecie bardzo mało, młodych, przynajmniej w Polsce, też jest mniej niż starych, społeczeństwo nam się starzeje. Miejmy więc wszyscy odwagę być starymi i grubymi.

Wszystkie grzechy odkupione. Czas na pytania z publiczności.

Co jest twoją największą inspiracją? Co daje ci zapał do pisania, tworzenia, działania?

Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie, to znaczy nie ma jednej takiej rzeczy. Mi się tak wydaje, to mądrzejsi ludzie ode mnie powiedzieli, że zawsze są dwa tory inspiracji. Jeden tor to jest tzw. codzienne życie, czyli to że się jeździ, że się spotyka ludzi, że się z nimi gada, albo się ich obserwuje. Drugi tor to jest sztuka. To znaczy, muzyka zawsze wynika trochę z muzyki, z literatury, trochę z filmów – tak samo jest u mnie. Nie mam jakiejś rewolucyjnej teorii.

Bardzo często to jest tak, że słucham czyjejś płyty i to mnie „zapładnia” do zrobienia swoich rzeczy. Innym razem wystarczy, że przejadę się po mieście 25 kilometrów autobusem i to mnie „zapładnia” tak samo. Nie mam takiej jednej rzeczy, która byłaby inspiracją czy czymś, co zmusza mnie do pisania piosenek.

Odpowiem ci strasznie poważnie: to jest czasem nieuświadomione – siadasz i piszesz piosenkę i nie jest tak, że zawsze wiesz skąd ona się wzięła, ni cholery. To jest jakaś tajemnica – czasem to wystarczy głupi spacer, a czasem obejrzenie jakiegoś obrazu. Bywa przeróżnie.

Mam pytanie à propos piosenki „Wenecja”. Skąd się wziął na nią pomysł?

Pierwszym pomysłem była, co ciekawe, nazwa – „Wenecja”. Jak się jeździ po Polsce, a ja właściwie od 12 lat nic innego nie robię, tylko jeżdżę po Polsce, to w każdym polskim mieście jest pizzeria „Wenecja”, nie ważne, czy to jest Śląsk czy Pomorze. Więc sobie wyobraziłem, że to jest, że użyję bardzo ładnego słowa, “archetyp”, ta pizzeria w małej miejscowości, która ma 5 tys. mieszkańców. Potem zacząłem sobie domyślać całą historię: że jest dziewczyna, która tam pracuje, która nie wyjechała jak większość jej koleżanek. Duże ośrodki zasysają tych ludzi, ale ona nie wyjechała, została, zakochała się w facecie, który ma kilkoro dzieci i żonę…  Jednak powodem powstania tej piosenki była nazwa sama w sobie, bardzo różnie pisana – czasem bardziej po włosku, czasem bardziej po angielsku, bardziej po polsku. A jak gdzieś nie ma „Wenecji”, to jest „Corso”. To też jest moja obserwacja, jak nie „Wenecja”, to „Corso”. Więc stąd się to wzięło. Natomiast, skąd się już wzięły te postaci, które tam występują to już jest mi trudno powiedzieć. Tak jak już powiedziałem, to nie jest w pełni świadome działanie. Nie możesz powiedzieć: „Wtedy właśnie sobie pomyślałem, że wprowadzę…”.   No nie, po prostu się pisze. Powiedział kiedyś ktoś mądry, że dobre piosenki są mądrzejsze od autorów piosenek. I chyba z tym numerem tak właśnie jest,  że on jest mądrzejszy ode mnie.