Odrodzenie Detroit – Natalia Martini

Wiadomość o tym, że wybierasz się do Detroit, budzi potężne zdziwienie wśród amerykańskich urzędników imigracyjnych. Przed podbiciem twojej promesy wizowej spoglądają ci w oczy, starając się upewnić, czy aby przypadkiem nie postradałeś zmysłów. Dopiero gdy z niemrawym uśmiechem informujesz ich, że jesteś socjolożką i interesują cię problemy społeczne, zaczynają powoli kiwać głowami, aż wreszcie mówią: „O tak, znajdziesz tam dużo ciekawych rzeczy dla siebie!” i życząc ci powodzenia, pozwalają jechać dalej.

Ubóstwo, przestępczość, bezrobocie, segregacja rasowa, gentryfikacja – to tylko niektóre z problemów, z jakimi boryka się Detroit. Miasto, które w 2013 roku ogłosiło upadłość i od tego czasu zarządzane jest w trybie kryzysowym. Dawna stolica amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego boleśnie odczuła skutki kryzysu finansowego z 2008 roku. Zamieszkiwana niegdyś przez blisko 2 miliony ludzi, liczy obecnie ok. 700 tysięcy mieszkańców – w większości czarnych – z których 30% żyje poniżej progu ubóstwa. Ci, którzy mogli, dawno temu uciekli z miasta. Ci, których nie było na to stać, żyją pośród widmowych fabryk i drapaczy chmur, popadających w ruinę opuszczonych domów i pustych parceli, nad którymi władzę na powrót przejmuje natura. Ok. 30% wszystkich budynków w Detroit jest zdewastowanych lub zmierza ku dewastacji. Ponad 500 obiektów przemysłowych nadaje się do wyburzenia. Na terenie miasta znajduje się blisko 80 tysięcy pustych działek, których łączna powierzchnia wynosi ponad 50 km2. Oznacza to, że w Detroit straszy opuszczony Manhattan. Samo jego utrzymanie kosztuje pogrążone w kryzysie miasto ok. 360 mln dolarów rocznie. Można powiedzieć – za Charlie LeDuffem – że „Detroit znajduje się w tak opłakanym stanie, jakby ktoś złapał je za włosy i przewłóczył po schodach trzy piętra w dół” (LeDuff 2015:289) i na tym stwierdzeniu zakończyć. Uważam jednak, że Detroit zasługuje na inną historię. A nawet trzy.Fot. Natalia Martini

Duma z miasta

Pracownicy hostelu Detroit ze stoickim spokojem odpowiadają na wszystkie pytania zatroskanych o swe bezpieczeństwo gości. Wiedzą, że Detroit drugi rok z rzędu okupuje pierwsze miejsce na liście najbardziej niebezpiecznych miast w Ameryce, zawdzięczając tę pozycję najwyższemu w kraju współczynnikowi przestępczości. Wiedzą też, że w sytuacji, w której jeden policjant przypada na niemal trzystu mieszkańców, dużo łatwiej o dowóz ciepłej jeszcze pizzy niż przyjazd na czas wezwanego radiowozu. Mimo to zapewniają, że zaparkowane przed hostelem samochody są bezpieczne, a wracający po zmroku goście nie mają się czego obawiać.

Bezpieczeństwo gwarantują sami mieszkańcy północnego Corktown, aktywnie zaangażowani w działalność hostelu, której głównym celem jest odczarowanie wizerunku Detroit w oczach turystów. Hostel Detroit nie stanowi bowiem ryzykownej – zważywszy na koniunkturę i inne okoliczności – działalności gospodarczej, lecz inicjatywę obywatelską o charakterze edukacyjnym. Realizuje projekt, w ramach którego niepewni swego losu turyści mogą oswajać Detroit w towarzystwie przyjaźnie nastawionych mieszkańców, dokładających wszelkich starań, by pozytywny wizerunek Miasta Silników miał szansę zacząć konkurować z tym, który dominuje w żerujących na sensacji mediach. Lokalnych ambasadorów i ambasadorki miasta spotkać można zresztą nie tylko w okolicach północnego Corktown. Niemal każdy przypadkowo napotkany detroitczyk, w którymś momencie rozmowy poprosi cię o to, byś po powrocie do miejsca, z którego przybyłeś, spróbował mówić dobrze o Detroit (przywołując hasło przewodnie partyzanckiej kampanii na rzecz ocieplenia wizerunku miasta z lat 80. XX wieku, które brzmiało „Say nice things about Detroit”). Zatem – do dzieła

 

Fot. Natalia Martini

Fot. Natalia Martini

Odnowa

Detroit to miasto, w którym zawiodła gospodarka. Zawiodło też państwo pod postacią nieefektywnej – a przez pewien czas również skorumpowanej i defraudującej publiczne pieniądze – administracji miejskiej. Wciąż działa jednak społeczeństwo, które własnymi siłami stawia je na nogi. Wielu detroitczyków dostrzega w obecnej sytuacji niezwykłą szansę dla miasta, które stoi w obliczu możliwości zostania wymyślonym na nowo. Zgodnie z wizją zawartą w kompleksowej strategii rozwoju opracowanej w 2010 roku, w ciągu najbliższych kilku dekad Detroit może stać się jednym z najbardziej innowacyjnych ośrodków miejskich na świecie, implementując szereg nowoczesnych rozwiązań zarówno w obszarze ekonomii, ekologii, urbanistyki, jak i społecznego rozwoju.

Każdego dnia mieszkańcy Detroit podejmują dziesiątki inicjatyw, które mają na celu przywrócenie ich miastu statusu miejsca, w którym dobrze się mieszka. Od wyrastających jak grzyby po deszczu startupów i drobnych punktów handlowo-usługowych, po różnego rodzaju inicjtywy związane z rehabilitowaniem zdegradowanej przestrzeni oraz rozwojem miejskiego sektora produkcji żywności – głowy detroitczyków pełne są pomysłów, które ochoczo wcielają w życie. Mieszkańcy lubią powtarzać, że ich miasto jest wystarczająco duże, by znaczyć coś w świecie, a jednocześnie wystarczająco małe, by każda jednostka mogła odcisnąć na nim swoje piętno. Dzięki inspirowanej tym hasłem inicjatywie mieszkańców, którzy dodatkowo chętnie i sprawnie poruszają się w strukturach trzeciego sektora, udało się ocalić od upadku wiele znaczących obiektów i przestrzeni miejskich. Do najbardziej spektakularnych przykładów należą: Cobo Center (centrum wystawiennicze i kongresowe, w którym co roku odbywa się legendarne North American International Auto Show), Eastern Market (największy w kraju targ miejski, którego początki sięgają końca XIX wieku) i RiverWalk (nadrzeczna promenada o długości prawie 5 km przekształcona w park) oddane przez miasto pod opiekę organizacjom pozarządowym i przeżywające prawdziwy rozkwit pod ich rządami.

Fot. Natalia Martini

Jeden z najbardziej spektakularnych przejawów zaangażowania detroitczyków na rzecz ożywiania miasta stanowi ruch skupiony wokół ogrodnictwa i rolnictwa, który kawałek po kawałku odzyskuje i przekształca zdegradowaną przestrzeń miejską. Szacuje się, że na terenie Detroit funkcjonuje obecnie ok. 12 000 różnego rodzaju ogrodów społecznych. Od spontanicznych przedsięwzięć mieszkańców Brightmoor, którzy ozdabiają szpetne pustostany świeżymi kwiatami, przez kompleksową działalność Michigan Urban Farming Initiative, która uprawia warzywa w North End, po dalekosiężne plany inicjatywy o nazwie Recovery Park Farms, która zmierza w stronę działalności komercyjnej na szeroką skalę. Farmy i ogrody w Detroit produkują rocznie ok. 18 ton żywności, która rozdawana jest mieszkańcom lub sprzedawana lokalnym restauratorom. Niektóre organizacje pozarządowe zarządzające farmami, realizują programy, w ramach których niskowykwalifowani byli pracownicy przemysłu motoryzacyjnego mogą nabyć nowe kompetencje i umiejętności. Inne zaś tworzą dla nich miejsca pracy. Ogrody integrują mieszkańców. Sprawiają, że do wyludnionych sąsiedztw wraca życie społeczne. Stanowią również narzędzie, za pomocą którego odzyskuje się wyludnione sąsiedztwa dla pozostałych w okolicy mieszkańców, których przestrzeń życiowa skurczyła się w pewnym momencie do przestrzeni prywatnej. Tutaj gra bowiem toczy się nie tyle o estetyzację przestrzeni, co faktyczne przywrócenie jej mieszkańcom, którzy tęsknią za możliwością spracerowania ulicą bez obaw o swoje bezpieczeństwo.

Fot. Natalia Martini

Fot. Natalia Martini

Dla pełnego oglądu sytuacji, w której odradza się Detroit, należy również odnotować znaczącą rolę prywatnego kapitału, który w obliczu bezradności i niewypłacalności miasta przejął funkcję koła zamachowego znaczących zmian (zgodnie zresztą z amerykańskim modelem rewitalizacji ufundowanym na niezachwianej wierze w magiczne działanie niewidzialnej ręki rynku). Dla przykładu, wystarczy wspomnieć o sukcesywnym wykupywaniu i restaurowaniu historycznych budynków w Downtown przez właściciela Quicken Loans oraz nabywaniu i zalesianiu pustych działek w Indian Village przez prezesa Hantz Farms.

Obawa

Realna możliwość partycypacji w fascynującym akcie tworzenia miasta na nowo działa jak magnes, który przyciąga do Detroit żądnych przygód młodych (w większości białych) profesjonalistów i hipsterów oczarowanych możliwością zamieszkania w lofcie i uprawiania własnego ogródka. Ich obecność z jednej strony cieszy (każdy mikroprzedsiębiorca – właściciel nowej kawiarni, multitap baru czy manufaktury, która produkuje balsamy do brody i kremy do stylizacji wąsów – traktowany jest w Detroit jak bohater, który odważył się zasilić miejską gospodarkę ożywczym zastrzykiem dolarów), z drugiej zaś rodzi obawy dotyczące negatywnych skutków gentryfikacji i dalszego losu tych, którzy przetrwali najgorszy kryzys w mieście, a teraz spychani są na margines gorączkowego procesu odnowy. Poczucie bycia narażonym na wykluczenie doprowadziło zresztą m.in.: do samoorganizacji czarnej społeczności w obszarze miejskiego rolnictwa i powołania do życia Detroit Black Community Food Network zarządzającej farmą D-Town, która w pierwszej kolejności koncentruje się na zaspokajaniu potrzeb Afroamerykanów stanowiących większość mieszkańców Detroit. Pozostaje mieć nadzieję, że Detroit szybko dostrzeże kolejne czekające nań wyzwanie i równie szybko sobie z nim poradzi.

Natalia Martini