O boskim Buenos, wystawie mailowej i kasie – rozmowa z Marią Bitką, opolską artystką

Plata. List szósty “Boskie Buenos”

Doktorantka Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu opowiada o swoim projekcie, który z powodu pandemii przybrał niespodziewaną formę.

Czym dla Ciebie jest Plata?

Przy wymyślaniu swoich projektów dużą wagę przywiązuję do słów. Plata po hiszpańsku znaczy srebro, a w języku potocznym forsę, na dodatek gigantyczna rzeka la Plata jest ważnym punktem na mapie Ameryki Południowej. Te zagadnienia takie geograficzno-ekonomiczno-historyczne w nieoczywisty sposób splatają się w mojej wystawie o marzeniach.

Po polsku plata nie znaczy nic.

 

 

Kiedy i dlaczego zdecydowałaś się przedstawić wystawę w formie mailowej? Myślałaś też o innych opcjach ekspozycji online?

W trakcie pracy nad wystawą nikt nie spodziewał się, że galeria będzie zamknięta przez 2 miesiące.

Początkowo kwarantanna miała przecież trwać tylko 2 tygodnie. Razem z kuratorką Agnieszką Delą – Kropiowską zastanawiałyśmy się, co zrobić, szukałam też formy, która będzie adekwatna do treści wystawy i myślę, że e-maile są odpowiednim rozwiązaniem. Często przy realizacji moich prac próbuje sobie wyobrazić, co by mi się spodobało – czy wolałabym obejrzeć relację online na Instagramie, czy dostać maila? I pomyślałam, że chciałabym dostać maila i przeczytać go spokojnie w odpowiednim dla mnie momencie. W tej sytuacji kwarantanny podniosła się fala takiej artystycznej produkcji wszystkiego online. A może ona już była wcześniej, tylko w końcu ludzie mogli ją zauważyć teraz, bo stała się jedyną alternatywą?

Dla mnie ważny jest bezpośredni kontakt z odbiorcą, który dzięki mailom udało mi się uzyskać.

Z jakim odbiorem wystawy się spotkałaś? Projekt trafił do skrzynek mailowych, z jednej strony do prywatnej, wirtualnej przestrzeni odbiorców, z drugiej strony jednak nie mieliśmy okazji zobaczyć jej bezpośrednio w zaaranżowanej przestrzeni.

Odbiór wydaje mi się dobry. Na pewno bardziej pogłębiony niż na wernisażu, na który często przychodzimy głównie w celach towarzyskich. Dla mnie jest to niezwykle ciekawe doświadczenie, bo niektórzy odbiorcy do mnie piszą, więc przenikają się różne sfery: z jednej strony to, co prywatne i publiczne, a z drugiej realne i wirtualne.

Muszę też zaznaczyć, że wystawa istnieje w rzeczywistości, nie jest wirtualna, te maile opisują rzeczywistość, tak jak listy – maile, które wysyłamy z podróży opisując niesamowite miejsca i przygody.

Rękawiczki, które uszyłaś z banknotów oraz pierwszy list, który otrzymałyśmy, “Pieniądze temat rzeka” – kręcą się wokół finansów. Jak to jest z mamoną w Argentynie?

Hmm… Nie wiem, czy czuję się na siłach, żeby odpowiedzieć na to pytanie, nie jestem ekonomistką, ale Argentyna jest przedziwnym państwem, które już nie raz zbankrutowało, a jednak nadal działa. Nad różnymi rzeczami na co dzień się nie zastanawiamy, dopiero jak ich zabraknie, zdajemy sobie sprawę z ich istnienia. W Polsce przeważnie używam karty płatniczej, a tu nagle na nowo musiałam przekładać banknoty z rąk do rąk, to mnie zafascynowało, gotówka, papierek, który ma w sobie potencjał – pieniądze jako magiczne obiekty. Wykorzystałam je jako rodzaj rekwizytu, żeby opowiadać o różnych sprawach.

 

W Argentynie pieniądze z dnia na dzień potrafią zmienić wartość. Musiałam się nauczyć, jak funkcjonować w takiej zmieniającej się rzeczywistości. Miałam całkiem niezłą sytuację, bo byłam przybyszem z Europy z zapakowanymi w zakamarkach plecaka dolarami. Nie musiałam pracować na miejscu i widzieć jak wartość peso, i wartość mojej pracy w związku z tym też spada. W trakcie mojego pobytu dolar podrożał o 50%… Niezrozumiałe (dla większości osób) ekonomiczne spekulacje mają wpływ na realne życie wielu ludzi, budzi to pewien rodzaj frustracji. Dodam też, że w Ameryce Południowej nierówności społeczne są ogromne, ludzie żyją z dnia na dzień, bo często nie mają innej możliwości. Ja przybrałam perspektywę obserwatorki, widziałam wieczne kolejki do bankomatów, opisanych w mailu wymieniaczy pieniędzy, zobaczyłam Santiago de Chile, w którym jeszcze trwały protesty spowodowane wzrostem ceny za metro, widziałam i biednych i bogatych, samochody poklejone taśmą, z których wydobywały się kłęby dymu, wozy pancerne i super wypasione fury, które nie wiem nawet, jak się nazywają.  

To jest bardzo złożone zagadnienie, pieniądze to temat rzeka, do tego bardzo mętna…

W jednym z Twoich listów, który trafił na skrzynkę naszej Fundacji, piszesz i tańczysz o samotności i szaleństwie. Z jakimi emocjami się spotkałaś podczas wyjazdu? Buenos jest rzeczywiście boskie?

Nie wiem, czy frustracja jest emocją, ale towarzyszyła mi przez pierwsze miesiące, przede wszystkim z powodu braku znajomości języka. To znaczy, byłam na takim bardzo podstawowym poziomie hiszpańskiego, który wystarczał mi, żeby zamówić kawę albo piwo. W moich wcześniejszych doświadczeniach ze studiowaniem, czy udziałem w zagranicznych projektach, znajomość angielskiego umożliwiała mi swobodną komunikację, a tym razem, mimo że wszystkie dokumenty przed wyjazdem wypełniałam po angielsku, nie wystarczyła.

Inaczej wygląda sytuacja, kiedy jedziesz na wakacje, a inaczej kiedy chcesz zrobić jeszcze coś innego. Pojechałam  do Buenos Aires w ramach wymiany jako doktorantka i chciałam się czegoś nauczyć, więc nie miałam innego wyjścia – musiałam nauczyć się hiszpańskiego.

Po opanowaniu języka na tyle, żeby móc się porozumiewać, gama emocji się poszerzyła i stała się bardziej subtelna, ale te pierwsze miesiące mimo trudności były bardzo ciekawe. Mogę zażartować, że to było jak permanentny performance – poszukiwanie innych form kontaktu przebijanie się przez mur niezrozumienia, ale też zachwyt i zachłyśnięcie się innością, odkrywanie świata na nowo.

 

Z pomocą przychodził mi ruch i taniec, między innymi tango, w którym, co prawda, jest całe mnóstwo różnych zasad, ale komunikacja jest pozawerbalna. Na pewno nie bez znaczenia jest też latynoski temperament, otwartość, serdeczność i kontakt fizyczny i to, że ludzie byli dla mnie mili i zawsze mi pomagali.

Czy Buenos rzeczywiście jest boskie?

W jednym z pierwszych maili do rodziny i przyjaciół piszę o tym mieście tak: “Czegoś takiego jak Buenos Aires jeszcze nie widziałam, gdybym miała opisać to w jednym zdaniu, określiłabym, że to >>Nowy Jork południa najechany przez paryską bohemę, żeby potem zdziczeć…<<”.

Buenos Aires, czyli “dobre powietrze” jest i boskie, i straszne, piękne, i okropne, to gigantyczna metropolia, w której mieszka 13 milionów ludzi, to tyle, co jedna trzecia ludności Polski. Nie przepadam za wielkimi miastami, ale teraz myślę, że chciałabym tam jeszcze wrócić…

Pracujesz może nad nowymi projektami? 

Tak mam, różne nowe pomysły, ten czas zatrzymania ma swoje plusy, pozwala się wykluć nowym ideom. Planuję kolejną mailową wystawę jesienią… tak właściwie to dalej jestem w podróży tylko teraz w inny sposób. 

Dziękuję!

Rozmawiała Jagoda Cierniak

***OD 1 DO 7 CZERWCA 2020 WYSTAWA DOSTĘPNA W ANEKSIE GS***

 

Maria Bitka urodziła się w Opolu w 1986 roku. Artystka i nauczycielka, doktorantka Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Dyplom na wydziale intermediów w pracowni działań medialnych prof. Antoniego Porczaka obroniła w 2013 roku. Dyplom w pracowni prof. Aleksandry Janik w Instytucie Sztuki Uniwersytetu Opolskiego obroniła w 2010. Podczas studiów przebywała na stypendium w Art Instytut na Indiana University of Pennsylwania w USA, na Academy of Art Architecture and Design w Pradze oraz Universidad Nacional de Artes w Buenos Aires. W 2011 roku otrzymała stypendium Ministra Kultury na projekt Czarne skrzynki snów. Obecnie pracuje jako nauczyciel w Liceum Plastycznym w Opolu. Hobbystycznie śpiewa w zespole śpiewu tradycyjnego Niezłe Ziółka. Współzałożycielka grupy artystycznej Kuratorki.

www.mariabitka.pl