Mundek Koterba – poezja

10721382_10203225508454951_869959664_n

METRYCZNA PENTAPODIA Z HIPERKATALEKSĄ

Nocnych latarń strumień drążący ulice

rzucany nam pod nogi jak czerwony dywan,

niesiemy całe miasta w ogromnej lektyce,

a księżyc w kolor mostów cudownie opływa.

Z budynków wychyleni mieszkańcy wołają:

„Zostawcie nas na miejscu przebrzydłe olbrzymy!”

Kołyski w ich domach do rytmu stukają,

do rytmu – co go nasze kroki wytańczyły.

Kobiety łowią z okien kochanki dla mężów,

mężowie raz ostatni grzebią łóżka ślubne.

Patrzy na to znudzony, półprzytomny księżyc,

w Kosmosie już od wieków stosunki są wspólne.

Po plecach nam przechodzi rocznicowy pochód,

najciężej – trzeba przyznać – będzie pewnie znieść go.

Te wszystkie flagi ważą tyle co samochód,

a i sam orzełek tuczony był przednio.

Ojcowie – stara gwardia – nie żadna straż przednia,

przy kołyskach coś bredzą o patriarchacie.

A córcia z kolebusi woła już niejedna:

nie ryccie i zgódźcie się, jeśli nas kochacie!

Bo kiedy nowe treści zabrzmią w starym słowie

to ludzie zaczną wierzyć poetom i wierszom,

szczególnie tym najprostszym, klasycznym w budowie,

metrycznym pentapodiom z hiperkataleksą.

 

SPACER ALBO CIOCIA

Idę. Omijam urny. Przynajmniej się staram

omijać listy wyborcze, plakaty.

Cofam się przed drugą turą,

w sondażach doceniam kolory słupków bardziej niż

długość.

Komentuję wybór czcionki, krój cyfr

(i po cichu wspieram aktywistów).

Idę. Czołowe zderzenie z maratonem kandydatów

twarzą w twarz bez nadstawiania policzków,

klepanie po pupie też nie wchodzi w grę

przynajmniej dopóki nie zalegalizują.

Idę dalej. Ulica Mazowiecka.

Nachodzi mnie wspomnienie o grubej kresce

i dosięga cień transformacji. Przyśpieszam,

w cieniu ukryte światełko lustracji. Przeglądam

wyciągnięte spod albumu rodzinnego papiery;

dokumenty ojca, dokumenty matki. Sprawdzam,

czy czasem nie współpracowali.

(Medale dziadka spaliliśmy jak kuzyn szedł na historię,

jeszcze by je potem zaniósł przed oblicze IPN-u).

W barze mlecznym, który mijam, kuroniówka.

Tak splata się stare z nowym

(a może to i lepiej, że poszedł w gotowanie?)

Dochodzę do skrzyżowania. Tu zaczyna się odwieczny dylemat:

Where to go, my God?  Na marsz w obronie lokatorów,

czy marsz w obronie ojczyzny?

„Houston, mamy problem”

 Dwa pochody,

a mnie goni elastyczny czas pracy.

Z drugiego pochodu przecedza się twarz cioci,

która na ostatnich imieninach powiedziała mi:

„Masz już tyle lat, powinieneś pomyśleć o dziecku”.

Odpowiedziałem wtedy: no to chodź.

Teraz ona zdaje się mówić: „Chodź ze mną

zmówimy różaniec za Polskę”.

A ja poznaję w jej wargach słodycz rozchylenia

i wewnętrzną wilgotność jakby mówiły:

„Jestem twoja, bierz mnie tutaj,

w asyście sztandarów”.

Mundek Koterba (ur. 1992 w Krakowie) – sowizdrzał, członek buńczucznej kooperatywy twórczej transfuturystów, w której zajmuje się przede wszystkim wytwarzaniem prozy i utworów lirycznych. Niezbyt znany i niełatwy do zidentyfikowania, a to wszystko przez płynną tożsamość. Często mylony z innym twórcą kooperatywy – Narcyzą Beneluks.

Prace graficzne: Apla B.