Mój mąż śpi dzisiaj z moją żoną – Big Love, Tom Hanks i mormoni

Wyobraź sobie, że przychodzisz domu, od progu wita cię gromadka dzieci (plus – minus dziesięcioro), żona całuje cię na powitanie, podaje obiad, pyta jak minął dzień. Ty opowiadasz jak tam sprawy  waszym sklepie (prowadzisz coś na kształt Castoramy), zajadasz ze smakiem obiad, kładziesz dzieci spać, idziesz z żoną do łóżka. Następnie wstajesz, wychodzisz z domu, pukasz do drzwi parę metrów dalej, gdzie znów wita cię gromadka dzieci, żona całuje na powitanie, podaje obiad, pyta… i tak trzy razy. Nie, nie, Bill Murray nie zaprzedał duszy telewizji i nie występuje w serialowej wersji Dnia świstaka. Big Love to opowieść o członkach Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, szerszej znanych jako mormoni. I zanim uciekniecie w strachu przed poligamią, fanatyzmem i religijną agitką zawołam tylko: Tom Hanks!

big-love39Właśnie on stoi za produkcją Big Love, co nie dziwi aż tak bardzo, jeśli się wie, że Hanks w swoim życiu poszukiwał sensu w Bogu bardzo intensywnie. U mormonów zameldował się na dwa lata, które najwyraźniej nie były wystarczające, aby pojąć za żonę trzy kobiety ale, jak widać, dostarczyły materiału na scenariusz. Biorąc pod uwagę, że w USA mormonów jest ok. 6 milionów, można było się spodziewać, że ich światopogląd przesączy się w końcu do popkultury.

Kościół  mormoński zakazał poligamii pod koniec XIX wieku ale słuchy o ostatniej osadzie która przeciwstawia się najeźdźcom wciąż mają się dobrze, a nawet od czasu do czasu znajdują pokrycie w rzeczywistości. Opinią publiczną w Stanach, co jakiś czas, wstrząsa informacja o policyjnym rajdzie na farmę zamieszkała przez kilku mężczyzn oraz nieproporcjonalnie dużą liczbę kobiet i dzieci. Z drugiej strony są też (ponoć) mormoni, którzy, dopuszczając poligamię, nie żyją ogrodzeni drutem kolczastym na pustyni ale w samym środku amerykańskiego społeczeństwa. A jako że w telewizja łaknie różnorodności Big Love portretuje obie te grupy.

„Dobrzy” poligamiści to rodzina Henricksonów – Bill (Bill Paxton), Barb (Jeanne Tripplehon), Nicky (Chloë Sevigny) i Margie (Ginnifer Goodwin) z Salt Lake City. Mieszkają na przedmieściach, w trzech stojących obok siebie domach, sprytnie połączonych wspólnym ogródkiem. Mąż zarabia, żony wychowują dzieci, dzieci rozrabiają, od czasu do czasu odzywa się dawno niewidziany krewny, ktoś kogoś obgaduje, ktoś z kimś nie chce gadać… Sielanka? Nie w Amerykańskiej kablówce. Bill stara się jak może aby zarobić na trzy żony, co nawet mu się udaje. Pojawiają się jednak problemy natury fizycznej: jak te trzy żony zaspokoić? I tu spotykamy pierwszy z dysonansów poznawczych, których w trakcie oglądania Big Love będzie co najmniej kilka. Jak widać seks łączy się dobrze nie tylko z narkotykami i przemocą, ale i z religią. Oczywiście, serial nie skupia się jedynie na przedstawieniu  seksualnych zachowań mormonów, ale już sam fakt, że w pierwszym odcinku żony dyskutują nad grafikiem która i kiedy ma spędzić noc z mężem w danym tygodniu pozwala sądzić, że nie będzie to mormońską wersją Klanu.

Problemy innego typu zajmują „złych” poligamistów, żyjących na farmie pod miastem. Aranżowane małżeństwa nieletnich dziewczynek, terror patriarchy rodu – Romana (Harry Dean Stanton), a poza tym ubijanie masła, dojenie krów i moda ca. połowa XIX wieku to obszary tematyczne wokół których oscyluje druga oś serialu. Wątki przenikają się w sposób jak najbardziej dramatyczny. Wynikiem walki obu światów są trupy w zamrażarce, strzelaniny z dubeltówek, groźby w ciemnych zaułkach, mroczne sekrety etc. I prawidłowo, doza napięcia i dreszczyk emocji zawsze w cenie, zwłaszcza, jeśli pojawiają się w tak niespodziewanych okolicznościach przyrody jak opowieść o wspólnocie religijnej.

Scenariusz to jednak nie wszystko. Big Love to novum jeśli chodzi o przekraczanie religijnego tabu na skalę dotąd niespotykaną. Nie da się ukryć, że serial powiela  stereotypowe schematy mormona jako zamkniętego na ingerencję wartości z zewnątrz członka wspólnoty religijnej, która hołduje zasadom powstałym za czasów proroka Josepha Smitha. Z drugiej jednak strony, wsadzenie kija w mrowisko i wplecenie do serialu wątków kazirodztwa, aranżowanych małżeństw i kryzysu wiary to odważny ruch. Dopóki ktoś w Polsce nie zrobi serialu o życiu księży, który dotykałby problemu pedofilii w takim samym stopniu, jak omawiany serial dotyka tematyki seksu w poligamicznym małżeństwie, śmiem twierdzić, że korona pierwszego obrazoburczego serialu fabularnego polskiego HBO należeć będzie do Big Love.

 

Karolina Pałys