Fotografia na froncie wojny międzygatunkowej – Andrew Skowron. Rozmawia Olga Plesińska

„Utrwalanie >>empatycznych obrazów<< to moja praca. Uważam, że hodowla zwierząt nie ma prawa być hermetycznym elementem naszego świata. Obowiązkiem fotografów śledczych jest epatowanie obrazami dziejącej się tam krzywdy, aby żadne zwierzę, ze swoją tragedią, nie zostało zapomniane. Nie unikam mocnych obrazów, chcę pokazywać historie zwierząt bez cenzury”.

Andrew Skowron, fotograf śledczy

 fot. Andrew Skowron

OP: Dlaczego robisz to, co robisz?

AS: Od dłuższego czasu zajmuję się dokumentowaniem cierpienia zwierząt i pokazywaniem prawdy, która jest zamknięta za murami ferm, ponieważ sądzę, że krzywda nigdy nie powinna być ukrywana. Społecznym obowiązkiem jest reakcja, przy czym to nie jest ważne, czy ta krzywda dotyka człowieka z rąk drugiego człowieka, czy zwierzę. Według mnie krzywdy nie da się hierarchizować, każde cierpienie ma równe znaczenie, wagę. Żadne cierpienie, zadawane żywej istocie w ramach określonego systemu, nie jest akceptowalne. 

Czy wiedza o tym, co dzieje się za murami ferm, może być postrzegana w kategoriach informacji konsumenckiej? Skoro mówimy w ten sposób o ubraniach wyprodukowanych w sweatshopach, być może możemy rozszerzyć ten język na produkty pochodzenia zwierzęcego?

Zdecydowanie. Społeczeństwo, jako konsument, ma prawo, czy wręcz obowiązek moralny, wiedzieć jak powstały produkty, które znajdują się na sklepowych półkach. Konsumenci powinni mieć świadomość, że na ostateczną wersję produktu składa się cierpienie i wyzysk, zarówno ludzi, jak i zwierząt. Świadomość i wiedza powinna kierować naszymi wyborami konsumenckimi. Przy dzisiejszym dostępie do informacji usprawiedliwianie się niewiedzą nie brzmi przekonująco. 

 fot. Andrew Skowron

W „Widoku cudzego cierpienia” Susan Sontag pisze, że jedną z możliwych ról fotografii ukazującej cierpienie jest dawanie świadectwa, opowiadanie historii cierpiącej osoby.  Ma to być upodmiotowieniem człowieka odartego z godności i sprawiać, że jego lub jej doświadczenie nie zostanie zapomniane. Sądzisz, że Twoja praca w podobny sposób odnosi się do cierpienia i godności zwierząt?

W pewnym sensie tak. Każde zwierzę, które możesz zobaczyć na moich zdjęciach staje się cichym ambasadorem reszty, której nie widać. Jednostkowe cierpienie tego ambasadora staje się perspektywą, przez którą możemy zobaczyć to, co nie jest (czy raczej – nie powinno  być), moralnie akceptowalne. Nawet jeśli prawo umożliwia pewne działania, nie oznacza to, że te działania są etyczne. 

Z drugiej strony, Susan Sontag pisała również, że fotografia znieczula. Dobrym przykładem w naszych obecnych realiach mogą być zdjęcia uchodźców: widząc po raz setny zdjęcie ludzi mieszkających w barakach w tym, czy innym obozie, nie reagujemy na ich krzywdę tak mocno, jak za pierwszym razem. Częściowo się z tym zgadzam, choć, jak już wspomniałem, odnoszę wrażenie, że więcej ludzi zasłania się niewiedzą. Nie chce patrzeć na obrazy, które publikują organizacje prozwierzęce i w ten sposób daje sobie przyzwolenie na dalszą konsumpcję. Zmiana nawyków wymaga wysiłku, a ludzie są zbyt leniwi. 

Jesteś jak korespondent wojenny?

Można tak powiedzieć. Pracuję na linii frontu wojny międzygatunkowej, gdzie człowiek jest zwycięzcą, a zwierzęta są skazane na przegraną. Fotoreporterzy  śledczy pracujący w temacie cierpienia zwierząt, podobnie jak fotoreporterzy wojenni, mają do czynienia z martwymi ciałami, fermami – obozami śmierci, z narzędziami do zabijania, oprawcami. Właściwie cała infrastruktura pozostaje ta sama, zmienia się tylko gatunek i cel. 

 fot. Andrew Skowron

Czy robienie zdjęć to realna pomoc dla zwierząt? Kevin Carter, słynny reporter wojenny, autor nagrodzonego Pulitzerem zdjęcia, które przedstawia umierające z głodu dziecko i sępa, spotkał się po otrzymaniu nagrody z falą krytyki. Zarzucano mu, że zrobił karierę na nieszczęściu dziecka, zamiast udzielić mu pomocy. Słyszałeś podobną krytykę wobec Twojej pracy?

Niejednokrotnie spotykam się z oskarżeniem, że nie pomagam, nie ratuję, tylko bazuję na cierpieniu, aby wykonać te kilka zdjęć. Moja praca to nieustanne dylematy i konieczność dokonywania trudnych wyborów. Nie jestem w stanie uratować tysięcy zwierząt, które są bohaterami moich zdjęć. Zastanawiam się czasem, czy oskarżyciele mają na celu obudzenie we mnie sumienia ukierunkowanego na to, abym zaprzestał tego, co robię? Czy są przeciwni uświadamianiu społeczeństwa? 

Podobnie jak w przypadku fotoreporterów wojennych, zdaniem dziennikarzy śledczych jest dokumentacja, a nie realna, natychmiastowa pomoc. Tylko, że naszym przypadku ofiar jest o wiele więcej. U Kevina Cartera był jeden sęp i jedna ofiara. W mojej pracy takich sępów są tysiące, ofiar miliony, a ja za każdym razem stoję naprzeciwko. Czy wychodzenie naprzeciw temu jest nieetyczne, czy może nieetyczny jest system, który za tym stoi? Jak przestanę robić to, co robię, ofiary nie znikną, a cierpienie, wyzysk i zabijanie będą trwały dalej. Ja jestem tylko małym elementem, który pokazuje to, na co jest niewypowiedziane społeczne przyzwolenie. 

fot. Andrew Skowron
 fot. Andrew Skowron

No i Ty nie robisz na tym kariery. Andrew Skowron to nie jest Twoje prawdziwe imię i nazwisko.  Dlaczego chowasz się pod pseudonimem? 

Andrew Skowron, Jan Kowalski, to nie ma to znaczenia. System identyfikuje nas używając nazwiska i numeru dowodu, im mniej mnie widać, tym bardziej jestem bezpieczny, choć w dobie Internetu staje się to coraz trudniejsze. Praca śledcza ma swoich sprzymierzeńców i wrogów. Wolę dbać o swoje bezpieczeństwo, aby móc w przyszłości dokumentować jeszcze więcej niewygodnej dla wielu osób prawdy. 

Nazywasz siebie artystą? Zdjęcia Andrew Skowrona to sztuka?

Nigdy  nie określałem się jako artysta, nie lubię tego słowa. Dokumentalne fotografie, które tworzę, nie mieszczą się według mnie w pojęciu „sztuka”. To narracja, która ma pokazywać świat w stosunku 1:1, nie ma w tym manipulacji, ani kreacji, ciężko też interpretować to na wiele sposobów. Nie mam artystycznego wykształcenia, nie powiedziałbym też, że patrzę na świat jak artysta. Ja po prostu chodzę w miejsca, w które nie dociera przeciętny człowiek i przynoszę z nich kadry. To nie są artystyczne obrazy, którymi mamy się delektować. To brutalna prawda, która ma edukować, skłaniać do wyciągania odpowiednich wniosków. Artyści prozwierzęcy mają większe pole manewru, większy komfort i możliwość wybrania innej formy przekazu.    

 fot. Andrew Skowron

Gdzie można zobaczyć zrobione przez Ciebie zdjęcia?

Zdjęcia można zobaczyć w kampaniach wielu organizacji prozwierzęcych na świecie. Posiadam bezpłatne archiwum zdjęć, z którego każda osoba mająca na uwadze prawa zwierząt może  skorzystać. Czasem moje zdjęcia pojawiają się na okolicznościowych wystawach organizowanych przez tę, czy inną organizację. Ilustrują także śledztwa prowadzone w ramach działania Stowarzyszenia Otwarte Klatki i Anima International. Często można też na nie trafić w mediach poruszających problem eksploatacji zwierząt. W przyszłym roku cykl zdjęć znajdzie się w zbiorowym albumie fotografów prozwierzęcych HIDDEN, którego pomysłodawczynią jest kanadyjska fotografka Jo-Anne McArthur.

Z jakimi reakcjami odbiorców się spotykasz?

Reakcje ludzi na moje fotografie są bardzo zróżnicowane: od słów wsparcia, podziękowań za to, że wpłynęły na zmianę czyjegoś życia, po komentarze w stylu „po co to robisz”, „dlaczego pokazujesz cierpienie”. Zdarzały się również prośby o zaprzestanie tej pracy. Jednak tych negatywnych jest zdecydowanie mniej. 

 fot. Andrew Skowron
 fot. Andrew Skowron

Kim są Twoi odbiorcy? Czy to właśnie do tej grupy osób starasz się trafić?

Duży procent odbiorców to weganie, których już nie trzeba już do niczego przekonywać. Wolałbym, żeby głównymi odbiorcami byli ludzie nieświadomi, którzy pod wpływem zdjęć, z czasem, sami przestaną wspierać przemysł wykorzystujący zwierzęta.

Czy swoje działania uważasz za przejaw nieposłuszeństwa obywatelskiego, czy traktujesz je jako pracę dziennikarską, która czasem przekracza prawo w trosce o wyższe dobro? 

Myślę, że wiele moich działań postrzeganych jest jako łamanie prawa, a obywatelskie nieposłuszeństwo jest dość dobrym wytłumaczeniem. Jeżeli jest zgoda na chorą eksploatację zwierząt hodowlanych, akceptowalne jest ich katowanie w ramach systemu prawa, ja daję sobie przyzwolenie na to, żeby to prawo przekraczać. Można powiedzieć, że łamię prawo, aby dać prawo do życia tym, które w imię tego prawa są zabijane.

Z drugiej strony, fotoreportaż prozwierzęcy mieści się w granicach dziennikarstwa śledczego. Moim usprawiedliwieniem i immunitetem jest to, co pokazuję na zdjęciach.

 fot. Andrew Skowron

Jak radzisz sobie emocjonalnie z obrazami, które oglądasz na co dzień? Uodporniłeś się na widok cierpienia?

Staram się kontrolować swoje emocje. Kiedy pracuję nad materiałem celowo wyciszam swoją empatię, bo gdybym tego nie zrobił, wiele moich materiałów nie mogłoby powstać. Był czas, kiedy zastanawiałem się, czy dotknęła mnie znieczulica i obojętność. Długa rozmowa z psychoterapeutą uświadomiła mi, że to świadome działanie. Realizując materiał czasem balansuję na granicy emocjonalnego zaangażowania, szczególnie w momencie, kiedy nawiązuję relację z konkretnym zwierzęciem i wiem, że to jego pożegnalne zdjęcie. Emocje zwykle przychodzą, kiedy obrazy zatrzymują się na ekranie komputera. Rozmawiam o tym z bliskimi osobami, myślę, że część tych emocji wychodzi ze mnie także w snach. Myślę, że wiele mi dają relacje z uratowanymi zwierzętami, tymi, którym się udało, które są bezpieczne i mają dom. Ale nie wierzę w to, że jest jakieś antidotum na te wspomnienia, te widoki zostają uśpione w zakamarkach umysłu. Zdarza się, że nie mam siły rozmawiać o tym, co robię i szukam spokoju, choć to nie jest łatwe, bo cały czas kołaczą mi się po głowie plany na dalsze działania. Muszę sobie wtedy powtarzać, że nie zwariowałem, to świat zwariował.

 fot. Andrew Skowron

Zdarzyło Ci się uratować jakieś zwierzę z miejsca, w którym znalazłeś się, żeby robić zdjęcia?

Tak, kilka razy, jednak staram się tego nie praktykować. Każde uratowane w ten sposób zwierzę trafiło do przydomowego sanktuarium, które prowadzi moja partnerka. Mam te zwierzęta na wyciągnięcie ręki. Są u nas: kury z hodowli klatkowej, kogut, który jako pisklę miał zostać uduszony (razem z innymi kogucikami, w przemyśle jajczarskim kogutki nie są potrzebne), trzy gęsi, dwie kozy, indyczka i trójnogi lis Maciek. Maciek jest szczęśliwy, że w końcu doczekaliśmy się realnej możliwości wprowadzenia zakazu hodowli zwierząt na futra. Walczyliśmy o to ponad dekadę, między innymi publikując zdjęcia i materiały wideo, pisząc raporty, zakładając sprawy w sądzie. Ten zakaz to zbiorowy sukces setek, a może nawet tysięcy osób i dowód na to, że ta praca ma bardzo wymierny sens. 

 fot. Andrew Skowron

🇬🇧 English version of the interview

Andrew Skowron – fotograf śledczy, w swojej pracy skupia się na dokumentowaniu życia zwierząt wykorzystywanych przez człowieka w przemyśle spożywczym, rozrywkowym i odzieżowym. Szuka “empatycznych obrazów”, by obudzić w ludziach współczucie i skłonić ich do zmiany przyzwyczajeń. Ujawnia prawdę o gałęziach przemysłu wykorzystujących zwierzęta. Współprowadzi przydomowe sanktuarium dla zwierząt. https://andrewskowron.org/

Zbiórka – wspieraj działania Andrew Skowrona

Olga Plesińska – osoba wysoko wrażliwa, swoje obserwacje przekształca w obrazy i słowa. Z wykształcenia bioetyczka i filozofka. Weganka, nie wyobraża sobie życia bez kotów.