Czasami jest tak, że historia przychodzi do Ciebie sama – Rudka Zydel

Fot. Bartek D.Jechałam raz pociągiem z Gdańska do Krakowa – 16 godzin – z czego dwa razy byliśmy w Bydgoszczy. To była zima, wpadłam na peron w ostatniej chwili, bez biletu. Razem ze mną wsiadał dres, ale nie taki, co kupuje maczety w Leroy Merlin na wagę, tylko prima sort. Puchówka pikowana, spodnie z błyszczącym lampasem, dziara, fałdki na karku i glaca o połysku mosiężnej gałki. Wgramoliłam się za nim do przedziału, który ciepłem niestety nie grzeszył. Posiadał w środku jedynie dwie dziewoje, full tynk na twarzy, plastik tipsy i ćwieki na torebkach. Dres zaoferował, że znajdzie coś cieplejszego. Chwilę później wraca i mówi, że dwa wagony dalej jest przedział, w którym jest tylko jeden koleś i jest jakby cieplej. Bez większego namysłu poczłapałyśmy wszystkie za nim. A tam owszem, jeden koleś, w sweterku we wzorek norweski w klasycznym siadzie żulerskim, czytał Władcę Pierścieni.

Poza tym jarzeniówka mruga, lód na szybie, za ścianą dziecko kaszle.

Rozkładamy się powoli z bagażem. Dres wyjmuje ze sportowej torby miesięcznik kulturysty, po czym patrzy na mnie i pyta grzecznie czy mi „wypierdolić walizeczkę na półeczkę”. W domu mnie dobrze wychowano, to patrzę na niego spod rzęs i mówię: „Poproszę”. Nie minęło pół godziny, wchodzi konduktor. Kupujemy bilety, a on, że ogrzewanie zepsute i zaraz za służbowym siedzi tylko dwóch panów w ciepłym przedziale, że może by tam. Dres będzie wysiadał w Bydgoszczy, więc dziękuje, jeszcze nie wiedział, że będzie miał dwie okazje. A my pokornie z tobołami za tym panem w gajerku w kolorze navy blue. Gajerek troszku pod paszkami wymięty, bo jak kolejarze wracają z nocnej zmiany, to wkładają dłonie pod pachy, żeby im nie zmarzły i jak im się coś śni złego, to tak zaciskają piąstki na szwach i miętoszą.

Ale, ale. Otwierają się drzwi i, owszem, jakby cieplej, ale też odorek delikatny, jakby ptasi. Wewnątrz dwóch eleganckich panów, jeden po raku krtani, musi sobie żabocikiem zatkać rurkę, żeby powiedzieć „dobry wieczór.” Wchodzimy i rozwiązuje się zagadka, bo panowie to hodowcy gołębi, którzy jadą na wystawę do Kielc, z ptakami w klatkach nad naszymi głowami. Mało tego, konduktor też hodowca, gołębniki ociepla styropianem grubości 5 cm i dodaje kwaśnego mleka do paszy, bo to dobrze działa na jelita i szybciej latają. Tym sposobem do trzeciej nad ranem gadaliśmy o gołębiarskiej mafii, o wyższości portera żywieckiego nad porterem EB i o tym, jak się kiedyś podrywało dziewczęta w Gdańsku-Oliwie.

 

Rudka Zydel (właściwie Anna Kalfas) – ur. w 1987 roku, mieszka w Krakowie. Studentka filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, niedoszła pani psycholog, zajmuje się poezją slamową i krótkimi formami literackimi, finalistka Slam Poetry Night we Wrocławiu. W wolnych chwilach lubi brodzić w szuwarach i turlać marchew. Przynajmniej raz w roku śni jej się Rock Hudson.